Blog
Najgorszy tydzień roku szkolnego?
(liczba komentarzy 5)
21 czerwca 2018 roku na blogu Profesora Bogusława Śliwerskiego pojawił się wpis pod tytułem „Najgorszy tydzień roku szkolnego”. Odnosi się on do funkcjonowania szkół w dniach bezpośrednio poprzedzających rozdanie świadectw i stanowi filipikę, której ostrze skierowane jest przeciw nauczycielom i dyrektorom tych placówek. Mówi o tym, m.in., że „od lat nikt nie jest w stanie wyegzekwować od nauczycieli i dyrektorów szkół publicznych tego, by w ostatnim tygodniu roku szkolnego miała w tych placówkach miejsce prawdziwa i rzetelna edukacja”. Że „nauczyciele, także szkół prywatnych, lekceważą swoje obowiązki zawodowe nie prowadząc w tym tygodniu już żadnych zajęć dydaktycznych”. Wreszcie, że „takiego poziomu nierzetelności pedagogicznej, nieuczciwości wobec dzieci i młodzieży nie powinno się tolerować”. Dla kontrastu autor wskazuje przykład przedszkoli, w których „praca wre niezależnie od tego, czy jest to ostatni tydzień roku szkolnego czy wakacyjny okres pracy”.
Nie będę przywoływał dalszych cytatów, wśród których nie brakowałoby kolejnych stwierdzeń nacechowanych negatywnie wobec nauczycieli (pełny tekst może Czytelnik znaleźć tutaj). Przedstawię natomiast odmienny punkt widzenia na poruszony problem.
Nie wiem, co skłoniło Pana Profesora do tak emocjonalnej wypowiedzi, pozbawionej nawet sformułowań często stosowanych dla złagodzenia krytycznego tonu, typu: „część nauczycieli”, „niektórzy dyrektorzy”, „nie wszyscy, co prawda, ale…”. Zapewne uważa, że zjawisko jest powszechne, co więcej, prawdopodobnie ma rację. Muszę przyznać, że także w STO na Bemowie w ostatnim tygodniu roku szkolnego „normalne” lekcje należą do rzadkości, a to, co się dzieje, w zależności od stopnia dobrej woli można uznać za przedwakacyjne rozprężenie lub po prostu inną formułę spędzania czasu w szkole. Czy jednak powszechność zjawiska wystarczająco uzasadnia napastliwy ton artykułu?
Jeśli – jak zdaje się sądzić Profesor – końcoworoczne rozprężenie dotyczy wszystkich szkół, co więcej – to już moje uzupełnienie – datuje się od dziesięcioleci, bo za młodu ja również spędzałem ten czas bynajmniej nie na nauce, to może nie jest to patologia, tylko norma? Może nawet norma zła, zasługująca na analizę i ewentualne wnioski do wprowadzenia w praktyce, ale przecież nie na tak frontalny atak, który dla mnie osobiście, w tym momencie i ze strony tej osoby, był gwoździem do trumny dogorywającego w tym czasie pedagogicznego zapału.
Prezentując swój punkt widzenia zacznę od tego, co nie odnosi się bezpośrednio do wpisu Profesora. Otóż uważam, że rok szkolny jest zbyt krótki. Nie wiem, czym kierowały się władze rezygnując, wcale nie tak dawno temu, z zasady, że koniec zajęć szkolnych przypada w ostatni piątek czerwca. W myśl takiej reguły w roku 2018 żegnalibyśmy się z uczniami tydzień później, podobnie rok temu oraz w roku przyszłym. A jeśli dodać do tego, że rozpoczynamy zajęcia szkolne w poniedziałki, które często wypadają później niż pierwszego września, to obraz bezsensownej utraty tygodnia nauki z okładem staje się pełny. Nie sądzę, by odzyskanie tego czasu na drodze prostego rozporządzenia spotkało się to z buntem nauczycieli, natomiast jako dyrektor na pewno zyskałbym większy komfort w planowaniu roku szkolnego.
Przeciwstawienie przez Profesora pracowitych nauczycieli przedszkolnych lekceważącym swoje obowiązki nauczycielom szkolnym jest po prostu niesprawiedliwe. Inna jest ich praca, czego wyraz stanowi choćby różny wymiar etatów pedagogicznych, inne funkcjonowanie przedszkoli w okresie wakacyjnym i (jednak) mniejsze obciążenie w przedszkolach biurokracją, ze szczególnym uwzględnieniem przygotowywania świadectw promocyjnych. O różnicy wieku podopiecznych oraz wszystkim, co z tego wynika nie będę nawet tutaj pisał. I żeby było jasne – niezwykle cenię przedszkola i od lat uważam je za najlepiej funkcjonującą część polskiego systemu oświaty. Nie sądzę jednak, że należy przeciwstawiać je szkołom. Każda praca ma swoją specyfikę.
Zajmijmy się teraz meritum, czyli tym, co dzieje się w szkole w „najgorszym tygodniu roku szkolnego”. Jeśli chodzi o najmłodsze klasy podstawówki, to frekwencja uczniów nie odbiega specjalnie od normy, oczywiście z wyjątkiem przedwczesnych wyjazdów wakacyjnych, o których będzie mowa za chwilę. Dzieci przychodzą do szkoły i raczej się po niej nie wałęsają, ale przebywają od opieką i mają różne zajęcia. Jedna z nauczycielek, którą niezwykle cenię, i która także w ocenie rodziców służy za wzorzec metra rzetelności pedagogicznej, poproszona przez mnie o komentarz do artykułu Profesora Śliwerskiego, napisała tak:
„W ostatnim tygodniu roku nauki wbrew pozorom dzieje się wiele ważnych rzeczy w życiu moich uczniów. To czas dorocznej wycieczki-niespodzianki (do ostatniej chwili uczniowie nie wiedzą, gdzie ich Pani zaprowadzi, i co ich tego dnia czeka). A po powrocie zaczynają snuć domysły, co też będzie za rok…
To czas wspólnych porządków, pomocy w przeprowadzce do nowej sali (w naszej szkole klasy 1-3 co najmniej raz zmieniają na tym etapie nauki salę lekcyjną – przyp. JP). Z mojego doświadczenia dzieci uwielbiają ten czas, czekają na niego. W mojej klasie jest to również czas uzupełnienia pamiętników, paszportów (to takie książeczki, w których w ciągu trzech lat nauczania początkowego zapisywane są ważne osiągnięcia dziecka – przyp. JP), a przy okazji wspominają. Owszem, w ostatnim tygodniu więcej czasu spędzamy na placu zabaw, oglądamy bajki, chodzimy na lody… Czemu nie? Trzeba wspólnie uczcić rok ciężkiej pracy. Wyluzować – też wspólnie.
Niestety, są dzieci, które wcześniej wyjeżdżają na wakacje. Nie uczestniczą w ważnym tygodniu. Nie celebrują zakończenia roku. A tyle się przecież wtedy dzieje…”
Tak wygląda to z punktu widzenia nauczycielki, która przy okazji poruszyła problem wyjazdów rodzinnych, powodujących nieobecność uczniów, które, nawiasem mówiąc, nie ograniczają się do ostatniego tygodnia nauki. W warszawskiej szkole to prawdziwa plaga, naprawdę warta filipiki. Niby jest obowiązek szkolny, ale prawo nie pozwala skutecznie wyegzekwować posyłania dziecka do szkoły we wszystkie dni robocze. Wielu rodziców korzysta z tej możliwości, choć w ten sposób uczą swoje dzieci (cytując słowa Profesora) „nierzetelności” i „nieuczciwości” w podejściu do życiowego obowiązku. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że przecież w szkole i tak się nic ważnego nie dzieje, ale prawo do określenia tej ważności przyznają sobie sami rodzice, bez porozumienia z nauczycielami, a często wbrew ich opinii.
W starszych klasach ostatni tydzień roku szkolnego, to również czas porządków, a także wycieczek. Tu z frekwencją bywa znacznie gorzej, bo nastolatek może już sam zostać w domu, co chętnie czyni – wszak oceny w szkole są już wystawione. Ma rację Bogusław Śliwerski wskazując, że w ostatnim tygodniu nie odbywają się zajęcia przewidziane w planie zajęć. Po ustaleniu ocen końcoworocznych nikt – ani uczniowie, ani nauczyciele – nie ma głowy do odbywania lekcji matematyki, fizyki, czy historii, nawet w jakimś niezwykle atrakcyjnym wydaniu. Szczególnie, że za oknem słońce, upał 30 stopni Celsjusza, a za pasem wakacje. Co prawda akurat w odniesieniu do klas starszych można by od nauczycieli oczekiwać większej inicjatywy, ale naprawdę proszę nie lekceważyć tego, że pod koniec roku szkolnego wszyscy oni jadą „na oparach” wydolności, szczególnie psychicznej. Włącznie z niżej podpisanym. Swoją cegiełkę do utrwalania obecnego stanu rzeczy dokładają też rodzice. Nie raz i nie dwa musiałem wysłuchać żalów wychowawcy, który dla swoich piątoklasistów czy drugoklasistów z gimnazjum przygotował jakieś atrakcyjne zajęcia i musiał odbyć je z połową stanu osobowego swoich podopiecznych, bo pozostali nie zjawili się w szkole, zazwyczaj za domowym błogosławieństwem (co zresztą nawet trudno sprawdzić, bo po wystawieniu ocen nie ma już nawet - iluzorycznego często - straszaka w postaci obniżenia oceny zachowania). To skutecznie zabija pedagogiczną motywację. A profesjonalizm? Cóż, profesjonalizm nauczycielski á la polonaise wymaga przede wszystkim, by w papierach wszystko się zgadzało. I nie nauczyciele to wymyślili…
Bogusław Śliwerski napisał w swoim artykule bardzo ładne zdanie: „Kwitnie biurokracja, więdnie edukacja”. Święta prawda! To może, jako konkluzję, zaproponujmy wspólnie rezygnację z corocznego wystawiania świadectw promocyjnych, których produkcja, sprawdzanie, ostemplowywanie i rozdawanie pochłania tyle czasu?! Nie żartuję! Po co nam one?! Czy nie wystarczyłoby wydawanie świadectw ukończenia szkoły?! Przecież pozostałe i tak lądują w domowych szufladach, by kurzyć się tam bezproduktywnie i bezterminowo. Po takiej zmianie ja ze swojej strony zobowiązuję się skierować uwagę nauczycieli (i rodziców, nie zapominajmy o rodzicach!) na konieczność jak najbardziej efektywnego dydaktycznie spędzenia ostatnich dni roku szkolnego. Jestem gotów również czas zaoszczędzony na podpisywaniu świadectw poświęcić osobiście na wycieczkę z uczniami. Och, rozmarzyłem się…
Nie odpowiada mi natomiast taka oto „pozytywna” wizja rozwiązania problemu, jaką znalazłem w jednym z komentarzy pod artykułem Profesora:
(…) Wśród pustych sal i korytarzy spotkałam grupę uczniów. Zapytałam, czy mają dzisiaj lekcje. W odpowiedzi usłyszałam: "My czekamy tylko na fizykę". Po drodze do sekretariatu spotkałam nauczycielkę od fizyki i zapytałam, jak ona to robi, że uczniowie przyszli tylko na jej lekcję. W odpowiedzi usłyszałam:: "nie wyobrażam sobie, aby dzisiaj uczniów nie było w szkole; to jest ich obowiązek; obiecałam im, że za obecność będą mieli w przyszłym roku pięć punktów dodatkowych, a jak rozwiążą zadania, to piętnaście". Cóż mogłam powiedzieć? - "bardzo Cię proszę ... - daj się sklonować!"
Przepraszam, kogo sklonować? Jeżeli jedynego nauczyciela, któremu się chce, to ewentualnie zgoda. Ale jeżeli nauczyciela, który uczniów przekupuje, aby wykonywali swój – jak sam twierdzi – obowiązek, na to już mojej zgody nie ma. Bo chyba tylko wywiązanie się uczniów (i nauczyciela) z obowiązku jest stawką w opisanej sytuacji. Przecież oferowane punkty za obecność nie niosą ze sobą żadnej korzyści dydaktycznej. A i rozwiązywanie zadań tuż przed wakacjami w zamian za odroczoną o dwa miesiące ocenę nie wydaje mi się specjalnie efektywną formą nauki.
Bardzo cenię publicystykę Profesora Bogusława Śliwerskiego i Jego autorytet. Jeśli tylko mogę, do jego bloga zaglądam codziennie. Może dlatego tak bardzo źle odebrałem omówiony tutaj artykuł. Jednostronny, zarzucający złą wolę nauczycielom bez względu na istniejące uwarunkowania formalne, choć biurokracja, nadzór pedagogiczny, to nie wymówka, ale obiektywnie istniejące okoliczności. Potępiający nauczycieli w oderwaniu od nie zawsze kryształowej postawy rodziców i uczniów.
Marzymy o wspaniałych nauczycielach, lepszych niż w Finlandii. Tymczasem ich sytuacja, nie tylko materialna, nie ulega poprawie, a w niektórych aspektach dramatycznie się pogarsza. Bardzo potrzebna jest mądra refleksja, która pomoże jeśli już nie zmienić system (bo do tego potrzebna byłaby nieosiągalna dzisiaj dobra wola i mądrość polityków), to chociaż ułożyć relacje w szkołach w sposób umożliwiający uczniom, nauczycielom i rodzicom w miarę znośną koegzystencję. Sposób w jaki Pan Profesor poruszył temat zajęć w ostatnich dniach roku szkolnego odebrałem jako atak, nie zachęcający do refleksji, ale pogłębiający pedagogiczną frustrację, także moją.
O tym, że znaczna część półmilionowej rzeszy polskich nauczycieli jest sfrustrowana, trzeba głośno mówić. To fakt, który bije w oczy zarówno z internetu, jak bezpośrednich spotkań. Nagannych indywidualnych postaw, których z pewnością nie brakuje, nie da się wykorzenić płomiennymi mowami oskarżycielskimi. Potrzebne są rozwiązania systemowe. Niestety, te, które wprowadza w życie obecna władza, nie rokują poprawy. Coraz mniej jest chętnych do pracy w szkołach, wielu ludzi ucieka z tego zawodu i to jest realny problem, któremu trzeba wyjść naprzeciw.
Napiszę o tym w następnym artykule.
Dodaj komentarz
Skomentował Włodzimierz Zielicz
1.>Otóż uważam, że rok szkolny jest zbyt krótki. <
Sam Pan sobie później zaprzecza, pisząc o 30-stopniowym upale. Sorry, taki mamy klimat, za klasykiem, a ile polskich(!) szkół ma klimatyzację??? ;-)
2.Ze świadectwami, poza końcowymi, ma Pan świętą rację - powinny to być ozdobne, estetyczne druczki, łatwe do drukowania, ale bez tej całej pieczątkowo-podpisowej zabawy. Za to z wyraźnymi danymi KONTAKTOWYMI szkoły. I tak dokumentem dla szkolnej biurokracji są arkusze ocen - to one trafiaj dokumentują naukę ucznia przy zmianie szkoły.
3.Szkoda, że nie napisał Pan o osławionych biurokratycznych procedurach wystawiana ocen autorstwa min.Mirosława Sawickiego - z procedurami odwoławczymi, przewidywanymi ocenami (których nie można obniżyć!) - to one spowodowały, że znaczna część uczniów uważa rok szkolny, a wcześniej semestr, za zakończony na tygodnie przed formalnym końcem.
BTW - za moich szkolnych czasach nauczyciele, którym się chciało, po prostu stawiali oceny na kolejny rok/semestr po wystawieniu ocen. Dziś jest to zbrodnia i złamanie przepisów.
4. W liceach jest jeszcze "ciekawiej" - dzięki postawie CKE, które jak pijany płotu trzyma się egzaminów ustnych, które są kompletnie zbędne bo nieporównywalne (sama CKE nie może dla nich znaleźć formuły!) i nieużyteczne w związku z tym w rekrutacji. Uczniowie już w maju mają kompletnie zdezorganizowaną naukę - poloniści i językowcy siedzą na ustnych maturach, a jeszcze "ktoś" musi na pisemnych odbywających się równolegle. A tu po 2-3 osoby w komisji na 1-3 uczniów często. Przez całe liceum zbiorą się 2 miesiące(!) bez języków obcych i polskiego :-(
Skomentował Jarosław Pytlak
Super, to chyba rekordowe tempo, w którym pojawił się komentarz. Dzięki. A co do meritum:
1. Ten czerwiec był wyjątkowo upalny. A jeżeli zmiana klimatu wydaje się trwała, to kończmy rok szkolny w połowie czerwca, a zaczynajmy w połowie sierpnia. Pełne dwa miesiące wakacji wydają mi się zupełnie wystarczające.
2. Niech będą druczki, jeśli już coś musi być.
3. Kto by nie był autorem tegoż - jest niezwykle prawo I sprawiedliwie, i z bardzo ograniczonym sensem.
4. Wierzę na słowo i dopisuję do listy absurdów do likwidacji w "trzy miesiace po PiS". Ach, gdyby jeszcze zlikwidować CKE... Nie, system by tego nie przeżył!
Skomentował Wiesława
Zgadzam się, że uogólnienia są niesprawiedliwe i trudno spokojnie przyjmować stwierdzenia, że wszystkie szkoły, wszyscy nauczyciele lekceważą swoją pracę przed wakacjami. W mojej szkole tak nie jest. Dla nas to czas, gdy realizujemy projekty międzyklasowe (w tym roku projekt Czytanie z przygodami w planie), prowadzimy zajęcia dotyczące bezpieczeństwa, w mojej klasie były również zajęcia uczące pierwszej pomocy. Z powodu temperatury i braku klimatyzacji w szkole część zajęć edukacyjnych prowadziliśmy na dworze. To prawda, że mamy wtedy więcej obowiązków biurokratycznych: piśmie i drukowanie świadectw, arkusze ocen, liczne sprawozdania i podsumowywania, ale nie robimy tego w czasie trwania zajęć. To dodatkowy czas, śmiem nazwać go ukradzionym z prywatnego życia. Przykro, że zauważa się tylko tych, którzy nie pracują.
Skomentował Jof
Pan Zielicz wspomniał o tym, że oceny przewidywanej nie można obniżyć. Czy można prosić o podstawę prawną? Rozumiem, że nie można obniżyć do oceny niedostatecznej, bo o tej uczniowie muszą być poinformowani odpowiednio wcześniej, ale pozostałe oceny? Naprawdę nie można czwórki obniżyć na trójkę, jeśli w międzyczasie były jakieś sprawdziany?
Zgadzam się z uwagą na temat ustnych egzaminów maturalnych - językowcy i poloniści egzaminują nie tylko w swoich szkołach, ale są również oddelegowywani do szkół „współpracujących” i faktycznie, jak policzy się majówkę, pisemne egzaminy i potem ustne, to okazuje się, że nauczyciele wracają do pracy dydaktycznej w okolicach 20 maja. Zaraz potem wystawia się oceny przewidywane, co dla części uczniów jest sygnałem do zakończenia nauki. I, na przykład, znajdują sobie pracę i już nie pojawiają się w szkole.
Skomentował Jof
Pan Zielicz wspomniał o tym, że oceny przewidywanej nie można obniżyć. Czy można prosić o podstawę prawną? Rozumiem, że nie można obniżyć do oceny niedostatecznej, bo o tej uczniowie muszą być poinformowani odpowiednio wcześniej, ale pozostałe oceny? Naprawdę nie można czwórki obniżyć na trójkę, jeśli w międzyczasie były jakieś sprawdziany?
Zgadzam się z uwagą na temat ustnych egzaminów maturalnych - językowcy i poloniści egzaminują nie tylko w swoich szkołach, ale są również oddelegowywani do szkół „współpracujących” i faktycznie, jak policzy się majówkę, pisemne egzaminy i potem ustne, to okazuje się, że nauczyciele wracają do pracy dydaktycznej w okolicach 20 maja. Zaraz potem wystawia się oceny przewidywane, co dla części uczniów jest sygnałem do zakończenia nauki. I, na przykład, znajdują sobie pracę i już nie pojawiają się w szkole.