Blog
O oświacie, po sobocie pod MEN
(liczba komentarzy 1)
22 września - manifestacja ZNP pod Ministerstwem Edukacji Narodowej, wspólnie z pikietą rodziców. Sprawnie poprowadzona przez Dorotę Łobodę z ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji. Byłem.
Związkowcy – jeśli sądzić z transparentów – przybyli z całej Polski, nawet po kilkaset kilometrów. Zdecydowana większość, na oko, to grupa 40+, a może nawet 45+, co dość dobrze oddaje obecną strukturę wiekową zawodu nauczyciela. Nieżyczliwy powiedziałby, że to oni są najbardziej konserwatywni, zasiedziali, najmniej chętni do zmiany. Życzliwy zwróciłby uwagę, że jak starzy odejdą, to młodych nie będzie, bo ci biorą na poważnie hasła typu: „Jak ci się nie podoba, to zmień zawód!”. I zmieniają, nawet jeśli w młodości zabłądzą do jakiejś placówki oświatowej. To jest prawdziwy problem, którego następstwa dotkną, a nawet już dotykają wielu dzieci, bez względu na poglądy polityczne ich rodziców. Zaiste, w tej kwestii „rząd sam się nie wyżywi”, żeby sparafrazować klasyka. A brnie w swoją reformę nie oglądając się na skutki.
Zwracając się do nauczycieli Dorota Łoboda wypowiedziała głośno ważną deklarację, że rodzice nie obarczają nauczycieli winą za złe zmiany zachodzące w szkołach. Bardzo potrzebną, choć głosi ona zarazem prawdę i nieprawdę. Z jednej strony rzeczywiście, dość powszechna jest świadomość, komu zawdzięczamy tę przeklętą reformę i kto jest za nią odpowiedzialny. Beztroski optymizm, jaki w każdym wystąpieniu publicznym prezentuje pani minister Zalewska, dodatkowo pomaga uświadomić sobie, że w samolocie polskiej edukacji nie leci z nami pilot. Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać, to nie ministra układa plany lekcji obejmujące 8 godzin zajęć albo naukę na dwie zmiany. To konkretni ludzie w każdej szkole, dyrektorzy i nauczyciele, przejmują na siebie odium społecznego sprzeciwu wobec przeciążenia uczniów zajęciami, braku nauczycieli i sal lekcyjnych, niedopasowanych mebli. Rodzice oczekują rozwiązania najbardziej palących problemów tu i teraz, a to często bywa niemożliwe. Dlatego jest tak ważne, by wskazywać prawdziwych winowajców obecnego stanu rzeczy.
Podczas manifestacji zabrał głos kandydat na prezydenta miasta Rafał Trzaskowski, przemawiając, jak sam stwierdził, nie w roli polityka, ale wkurzonego ojca. Szybko jednak wyszedł z tej roli i zadeklarował, że będzie robić wszystko, aby w Warszawie zminimalizować skutki kumulacji roczników, umożliwić dzieciom z niepełnosprawnościami naukę w szkołach, a przez zajęcia dodatkowe naprawdę wyrównywać szanse. A mnie zrobiło się smutno, bo po raz nie wiem już który w życiu z ust polityka usłyszałem głównie piękne deklaracje dotyczące oświaty, zamiast całego szeregu konkretów. Choć kilka się znalazło, o czym za chwilę.
Po zakończeniu manifestacji, jako potencjalny nie-lada-jaki warszawski wyborca, podszedłem do pana Trzaskowskiego i podzieliłem się z nim sugestią, że kandydat na prezydenta stolicy powinien nieco bardziej konkretnie przedstawić działania, jakie zamierza podjąć w dziedzinie edukacji. Zostałem grzecznie odesłany na stronę internetową, gdzie faktycznie znalazłem „Pakiety dla Warszawy”, w tym najbardziej mnie interesujący „Stolica edukacji”. Cóż tam znalazłem?
Przede wszystkim deklarację, że miasto zapłaci za zajęcia pozalekcyjne, przeznaczając na nie kwotę 240 milionów złotych rocznie - 100 złotych na ucznia miesięcznie. Wcale niemało i pomysł przedni. Jeszcze bardziej podoba mi się koncpecja, by szkoły wspólnie z rodzicami i samorządami uczniowskimi decydowały o zakresie i tematyce zajęć. Jeśli udałoby się to ubrać w sensowną formułę prawną, bez dodatkowej mitręgi biurokratycznej, byłoby to duże osiągnięcie. Co prawda, zastanawiam się, kiedy będą uczestniczyć w tych zajęciach uczniowie mający osiem lekcji dziennie i tony prac domowych do wykonania (a na to miasto nie ma żadnego wpływu), ale faktem jest, że zapotrzebowanie społeczne na taką ofertę istnieje. Niemało młodych ludzi już dziś pracuje nawet po 50 godzin tygodniowo (nie licząc prac domowych) za pieniądze, które łożą na ten cel rodzice.
Równie pięknym pomysłem jest 100 złotych rocznie dla każdego ucznia (mam nadzieję, że ze szkół niepublicznych także) z przeznaczeniem na udział w szeroko rozumianym życiu kulturalnym. Konkretem jest również deklaracja wydłużenia czasu pracy świetlic (do 18) i doinwestowania ich.
Wymieniłem tu propozycje, które mi się podobają, choć zastanawiam się, dlaczego żadnej z nich miasto nie wprowadza w życie już obecnie. Chyba nie jest to kwestia braku funduszy, skoro kandydat na prezydenta tak konkretnie określa przyszłe nakłady...
W tym miejscu chciałbym podzielić się z Panem Trzaskowskim i każdym innym kandydatem na prezydenta miasta, burmistrza, wójta, pewną sugestią. Otóż edukacja jest obecnie jedną z dziedzin życia budzących największe emocje społeczne. W dużej mierze z powodu fatalnej PiS-owskiej reformy, choć nie tylko. Jest niezwykle nośnym tematem, który może stać się prawdziwą lokomotywą wyborczą, jeśli polityk… sięgnie tego umysłem. Chciałbym, żeby kandydat na prezydenta miasta, oprócz deklaracji dosypania kolejnych pieniędzy do systemu, zastanowił się i udzielił konkretnej odpowiedzi na następujące pytania:
1. Jak konkretnie zamierza „zrobić wszystko”, żeby poradzić sobie z problemem kumulacji roczników? W razie objęcia stanowiska będzie miał mniej więcej dwa miesiące na podjęcie konkretnych decyzji. Co zaproponuje?!
2. Co jest potrzebne, by dzieci z niepełnosprawnościami mogły uczyć się w szkołach? Co w obecnym stanie prawnym może w tej kwestii zrobić samorząd i zatrudnieni przezeń dyrektorzy szkół? Co mogą zrobić władze miasta, by wprowadzić pożądane rozwiązania w tej kwestii?
3. Jak zwiększyć elastyczność miejskich placówek oświatowych, jeśli chodzi o zatrudnianie nauczycieli? W Warszawie z jednej strony są tysiące wakatów, z drugiej ograniczenia w przydzielaniu godzin ponadwymiarowych, zastępstw itp. Jak, poza dokładaniem pieniędzy na podwyżkę wynagrodzeń, może zadziałać miasto?
4. Co jeszcze jest palącym problemem warszawskiej oświaty?!
Opcja polityczna, którą reprezentuje kandydat Trzaskowski ma wystarczająco ludzi w poszczególnych dzielnicach, by zebrać przedstawicieli urzędników zajmujących się edukacją, dyrektorów placówek oświatowych, nauczycieli, i wspólnie znaleźć odpowiedź na powyższe pytania. Został miesiąc. Lokomotywa stoi. A gdyby ktoś – niekoniecznie zresztą w Warszawie – stworzył taki konkretny katalog problemów i możliwych sposobów ich rozwiązania, może uwierzyłbym, że jest jeszcze dla oświaty ratunek, nawet w obliczu tej fatalnej reformy.
Eeeech, czasem zdarza mi się rozmarzyć…
Dodaj komentarz
Skomentował Xawer
Nie mogę zrozumieć konsekwencji w jednoczesnym powtarzaniu kasandrycznej wieści o braku nauczycieli, braku wystarczającej liczby sal zajęć, oraz tezy o przeciążeniu uczniów z jednej strony, a z drugiej radości z powodu zapowiedzi prowadzenia w tych samych szkołach, salach i przez tych samych brakujących nauczycieli dodatkowych zajęć dla tych, już przeciążonych dzieci.
"Wymieniłem tu propozycje, które mi się podobają"
Każdemu się podobają obietnice dostania darmowej kiełbasy zwłaszcza, gdy nie pada ani słowo, kto miałby za nią płacić. Zapłaci abstrakcyjne i bezosobowe Miasto, wyraźnie dysponujące maszynką na korbkę do drukowania banknotów w nieograniczonej ilości.
Ale te obietnice nie zostaną zrealizowane, bo miasto nie może podnieść podatków ani istotnie zwiększyć zadłużenia. A może zostaną zrealizowane jak 500+ kosztem obcięcia mniej rzucających się w oczy wydatków?
"miasto zapłaci za zajęcia pozalekcyjne, przeznaczając na nie kwotę 240 milionów złotych rocznie - 100 złotych na ucznia miesięcznie. Wcale niemało i pomysł przedni"
Przypomina mi się króciutki esej Leszka Kołakowskiego "Bóg, czyli Względność miłosierdzia" - bardzo polecam! Zacytuję go tu niemal cały:
OSNOWA: Psalmista powiada o Bogu (Ps. 136, 10.15): "który poraził Egipt z jego pierworodnymi; albowiem na wieki miłosierdzie Jego.
I wrzucił Faraona z wojskiem jego w Morze Czerwone; albowiem na wieki miłosierdzie Jego."
PYTANIE: Co myślą Egipt i Faraon o miłosierdziu Boga?
MORAŁ: Miłosierdzie i dobroczynność nie mogą być dla wszystkich. Używając tych słów, dodajmy zawsze: dla kogo.
Tak samo i o to, czy to jest "przedni pomysł", należałoby zapytać nie Mojżesza - działaczy ZNP, ale Egipcjan - mieszkańców Warszawy, którzy przez to nie dostaną czegoś zupełnie innego, na czym - być może - zależałoby im bardziej, a wartego te 240 milionów złotych. Komentarz co do "przedniości" idei może być dokładnie przeciwna. Łódź obiecuje darmowe obiady w szkolnych stołówkach. Może warszawscy rodzice woleliby dostać w szkole dla swojego dziecka obiad, a nie zajęcia dodatkowe? A może bezdzietni podatnicy nie mogą zaakceptować, z jakiej racji to oni mają płacić, czy to za obiady, czy za dodatkowe lekcje dla dzieci swoich sąsiadów?
By być przy wysokiej kulturze, Warszawa finansuje choćby Teatr Powszechny w wysokości niecałych 10 milionów zł rocznie. Wszystkie wydatki miejskie na wszystkie cele kultury to 480 milionów. By sfinansować tę obiecywaną akcję, trzeba by było dwukrotnie obciąć budżety wszystkich instytucji kultury, a nie obiecywać jednocześnie zwiększenia finansowania celów kulturalnych dla uczniów. Albo trzeba będzie odpowiednio zabrać innym istotnym celom. Proszę sobie do tego dodać jeszcze darmową komunikację miejską dla młodzieży, darmowe żłobki, budowę nowych, podwyżki płac dla pracowników spółek miejskich i kilka drobniejszych wydatków. W sumie obiecana przez Trzaskowskiego kiełbasa wyborcza już dawno przekroczyła cenę 700 milionów. I ani jednego słowa o tym, jakie wydatki zostaną obcięte - kto za tę kiełbasę zapłaci. Aż do wyborów wszyscy kandydaci będą się przerzucać, który z nich obieca więcej wyborczej kiełbasy, komu ją zaoferować i jak smacznie wyglądającą musztardą obłoży. Sądzę, że gdy kolejną demonstrację urządzą pielęgniarki, to też usłyszą, że na cele opieki zdrowotnej wydatki się zwiększą po kilka tysięcy złotych na każdą z nich.
"Dorota Łoboda wypowiedziała głośno ważną deklarację..."
Chyba jednak nieważną, bo p. Łoboda nie ma żadnego prawa, by wypowiadać się w imieniu ogółu rodziców. Może wypowiadać się najwyżej w imieniu własnym i członków swojej organizacji. Znacznie mniej reprezentatywnej dla ogółu, niż (niegdyś liczniejszy) ruch państwa Elbanowskich - skądinąd również uzurpujących sobie prawo do wypowiadania się w imieniu wszystkich.
Niestety żyjemy w czasach, w których każdy, kto uzbiera tysiąc lajków pod swoją stroną fejsową, uważa się za uprawnionego do reprezentowania całej ludzkości.
Jednak nawet S.Broniarz jest silniej uprawniony do reprezentacji wszystkich nauczycieli, niż D.Łoboda czy T.Elbanowski do wypowiadania się w imieniu rodziców.
"koncpecja, by szkoły wspólnie z rodzicami i samorządami uczniowskimi decydowały o zakresie i tematyce zajęć"
Koncepcję bardzo popieram! Tyle, że dotyczy ona wolnych szkół w rodzaju Bullerbyn, a nie szkół systemowych. Te, co podlegają strukturze szkolnej, nie mogą zmieniać zakresu i tematyki, określonych podstawą programową, siatkami godzin, itp. Sam Pan wie lepiej, jak wąskie te ramy decyzyjne są nawet dla systemowych szkół niepublicznych.
Jeśli to decydowanie ma dotyczyć wyłącznie zajęć dodatkowych, to pięknie, tylko powstaje pytanie: dlaczego te wolne zajęcia dodatkowe miałyby być dostępne w sprzedaży wiązanej wraz z podstawami programowymi i innymi bzdurami. Dlaczego nie świadczyć wyłącznie ich, rezygnując z przeciążania dzieci zbędnymi i nudnymi rzeczami, narzuconymi przez system? Nie muszą być świadczone przez te same instytucje, ani przez tych samych ludzi. Co więcej, doświadczenie pokazuje, że prywatne, czy nawet prowadzone w municypalnych domach kultury czy klubach sportowych lekcje angielskiego, gry na fortepianie albo treningi tenisa są zazwyczaj znacznie lepsze i skuteczniejsze, niż zajęcia dodatkowe z angielskiego, muzyki albo wf, prowadzone w szkole.
Nawet z punktu widzenia podatnika, który już podatki zapłacił i nie musiałby dopłacać więcej, wolę, żeby dofinansowany został powiatowy dom kultury, albo Centrum Kopernik, a nie by finansować lekcje dodatkowe w szkołach państwowych. I by to ten dom kultury prowadził nieobowiązkowe i nie kontrolowane przez MEN darmowe zajęcia dla chętnej na nie młodzieży z okolicy.
"Chyba nie jest to kwestia braku funduszy, skoro kandydat na prezydenta tak konkretnie określa przyszłe nakłady..."
Przypominam tylko, że trudno było o bardziej konkretną finansowo deklarację, niż "sto milionów dla każdego" Lecha Wałęsy. Po wyborach powiedział już jednak: "ja chciałem dać! chcę! Tylko, że oni mi nie pozwalają".
Ogłaszam konkurs: kim okażą się "oni", którzy po wyborach nie pozwolą Trzaskowskiemu zrealizować obietnic wyborczych? Ja stawiam na to, że (jeśli wygra wybory) "onymi" okażą się radni miejscy i dzielnicowi z innych ugrupowań. Jeśli przegra, to, oczywiście, ten kto wygra będzie winien temu, że nie realizuje się tak doskonałych zamierzeń.
"Zdecydowana większość, na oko, to grupa 40+, a może nawet 45+, co dość dobrze oddaje obecną strukturę wiekową zawodu nauczyciela."
Chyba nie oddaje dobrze. To ogólna prawidłowość, że młodzi ludzie nie garną się do związków zawodowych. A jeśli już należą do nich, to nie ciągnie ich do manifestacji. Na demonstracji górników też Pan zobaczy niemal wyłącznie pięćdziesięciolatków ze styliskami od łopat. W demonstracjach związkowych można znaleźć głównie ludzi w wieku Sławomira Broniarza, Jana Guza, czy Piotra Dudy - starszych od nas. Nawet w tak młodzieżowym zawodzie, jak stewardessy lotnicze, związkowi przewodzi kobieta na oko 45-50.
Młodzi ludzie wolą manifestować ulicznie przy innych okazjach. Od Manify po zadymę 11 Listopada.
"Zaiste, w tej kwestii „rząd sam się nie wyżywi”, żeby zacytować klasyka."
Jak to nie wyżywi się??? Da sobie radę nie gorzej, niż Jerzy Urban dał sobie radę z tym, by nie schudnąć! Toż już udowodnił to zarówno min. Giertych, posyłając własne dziecko do prywatnej, a nie państwowej szkoły, jak i min. Hall, która założyła własną sieć pozasystemowych wolnych szkół, zaczynając od szkoły dla własnych dzieci.
Nie mam pojęcia, czy min. Zalewska ma dzieci w wieku szkolnym, ale z pewnością by sobie poradziła!
"Eeeech, czasem zdarza mi się rozmarzyć…"
Już za kilka dni ma się ocieplić, wichury i deszcze ustaną. Ja sobie usmażę kiełbasę samemu na własnym grillu. Choć kupiona w Biedronce, to z pewnością będzie smaczniejsza i dużo bardziej strawna, niż ta rozdawana pod urzędem miasta. Warto skorzystać, bo sezon już bliski końca. Nie tylko grillowy, ale i przedwyborczy.