Blog
Pani minister w trzech interakcjach, z uogólnieniem
(liczba komentarzy 11)
Muszę przyznać, że chyba jeszcze nigdy nie znalazłem się w tak wysokich sferach, jak 15 marca, kiedy to wziąłem udział w jednym z paneli dyskusyjnych w ramach konferencji „EDUKATOR 2018”, organizowanej przez dziennik „Rzecz-pospolita”. Jak zapisano w zaproszeniu, celem owego wydarzenia było „zderzenie perspektyw reformatorów i biznesu oraz przygotowanie stosownych rekomendacji”. Rzecz dotyczyła przede wszystkim roli systemu edukacji w przygotowaniu młodego pokolenia do wejścia na rynek pracy.
Lista obecności była imponująca. Na sali znaleźli się między innymi członkowie rządu: wicepremier Jarosław Gowin oraz minister Anna Zalewska, rektorzy wyższych uczelni, prominentni przedstawiciele biznesu, naukowcy i działacze społeczni. Przedmiotem szczególnego zainteresowania zebranych miało być szkolnictwo branżowe oraz wyższe, jakkolwiek pierwszy chronologicznie – i chyba wbrew intencji organizatorów trwający najdłużej – panel poświęcony był systemowi edukacji formalnej od szkoły podstawowej do liceum. W nim właśnie uczestniczyłem w roli dyskutanta, jednoosobowo reprezentując wobec szacownego grona kilkusettysięczną rzeszę nauczycieli. Co już na wstępie przywiodło mi na myśl niezbyt wesołą refleksję, jak niewiele znaczy dla kręgów decyzyjnych polityki, gospodarki i mediów opinia legionów tych, którzy u samych podstaw przygotowują dla kraju przyszłe zastępy siły rob… obywateli.
W tym miejscu zapiszę złotą myśl dla potomnych: „Niezależnie od tego, kto aktualnie znajduje się w Polsce u władzy, nie ma w rodzimej polityce tematu mniej ważnego niż edukacja młodego pokolenia” (© J.Pytlak).
Nie zamierzam relacjonować szczegółowo przebiegu całej imprezy – zadbają o to zapewne w swoim czasie sami organizatorzy. Chciałbym natomiast przybliżyć Czytelnikom pouczające, choć w istocie banalne dla zorientowanych w sytuacji panującej w polskiej oświacie, zderzenie perspektywy rządowej reformatorki – pani minister Zalewskiej, z perspektywą oddolnego reformatora – pana dyrektora Pytlaka. Co miało miejsce podczas mojego wystąpienia w czasie panelu (którego merytorycznej treści poświęcę osobny wpis na blogu, oddzielając tym samym refleksję polityczną od zawodowej).
Impreza zaczęła się od wystąpień obojga ministrów. Pan Gowin roztoczył przed zebranymi perspektywę zmian w szkolnictwie wyższym związanych z tzw. Ustawą 2.0, a na tym tle planowane podniesienie wymagań dla kandydatów na nauczycieli. Mają oni już w niedalekiej przyszłości być kształceni wyłącznie na poziomie magisterskim i to tylko przez uczelnie posiadające w odpowiedniej dyscyplinie kategorię naukową co najmniej B. Cóż, pożyjemy – zobaczymy, a jak dobrze pójdzie, już za kilka lat powitamy na rynku pracy pierwszych nauczycieli kształconych „po nowemu”. Oczywiście, o ile znajdą się chętni do pracy za wynagrodzenie niższe niż kasjera w supermarkecie (o tym aspekcie tematu żadne z ministrów taktownie nie wspomniało).
Ze wstępnego wystąpienia pani Zalewskiej zapamiętałem, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, że w płynnym świecie edukacja musi się cały czas zmieniać, oraz że pani minister zamierza uczestniczyć w konferencji do samego końca, aby pilnie wsłuchiwać się głosy padające w dyskusji (wicepremier opuścił zgromadzenie nie czekając nawet na głos swojej koleżanki z rządu).
Z pięciu pytań, zapodanych wcześniej dla panelu pierwszego, zgodnie z planem padło jedno: Czy istnieje spójna wizja rozwoju edukacji w Polsce na następne 10-20 lat? Wywołany na początku do tablicy stwierdziłem krótko, że nie istnieje, bo istnieć nie może. Nikt nie wie bowiem, w jakim kierunku rozwinie się świat i edukacja w tej perspektywie czasowej. Na te słowa pani minister żywo zareagowała, kiwając głową z aprobatą, choć przecież sygnowana jej nazwiskiem reforma ma w pełni wejść w życie dopiero za kilka lat. Czyli ucieleśnia chyba jakąś bardziej długofalową wizję… Co nie zmienia faktu, że w pierwszej interakcji nasze perspektywy się nie zderzyły.
Moi współpaneliści wypowiadali się znacznie dłużej, wypływając na szerokie wody postulatów zwiększenia kreatywności młodych ludzi, stworzenia przestrzeni dla ich inicjatywy oraz kształcenia umiejętności interpersonalnych, bez których trudno wyobrazić sobie dobre funkcjonowanie w społeczeństwie czasów czwartej (a może nawet piątej) rewolucji przemysłowej. Co do zasady zgadzałem się z każdym wypowiedzianym przez nich zdaniem, żywiąc równocześnie zasadnicze przekonanie, że to piękna teoria, która nie ma niewielkie szanse przełożenia na praktykę w skali całego systemu. I temu dałem wyraz w drugiej rundzie wypowiedzi, która odbyła się już w oderwaniu od wcześniej założonego planu debaty.
W swoim wystąpieniu zwróciłem między innymi uwagę zebranych, że kreatywność i inicjatywa potrzebują atmosfery wolności, tymczasem polska szkoła w największym stopniu przypomina więzienie, w którym młodzi ludzie odsiadują w ścisłym reżimie 12-letni wyrok. Więzienna, czy jak kto woli feudalna jest również pozycja nauczycieli oraz struktura całego systemu, o czym decyduje treść prawa oświatowego i praktyka działania władz, z ministerstwem na czele. W tym miejscu, zwracając się wprost do pani minister, podałem jako przykład program „Aktywna tablica”, który ściśle określa jedyną obowiązującą wizję wyposażenia technologicznego szkół, sprowadzając ją do zakupu archaicznych tablic multimedialnych, projektorów, głośników, ewentualnie bardziej nowoczesnych monitorów dotykowych (ale tylko o przekątnej ekranu od 55 cali w górę). Stwierdziłem, że w systemie premiującym kreatywność i inicjatywę stworzono by program, w którym szkoły same mogłyby decydować, jakiego rodzaju inwestycji potrzebują (np. zakupu tabletów, stworzenia wewnętrznej sieci Wi-Fi, ewentualnie czegoś innego, co ani urzędnikom z MEN, ani mnie w tym momencie nie przychodzi do głowy). Na to moje dictum pani minister zakrzyknęła, że przecież tak właśnie jest, dając tym samym dowód nieznajomości uchwały nr 108/2017 Rady Ministrów w sprawie programu „Aktywna tablica”, w której wymieniono konkretnie cztery tylko rodzaje dofinansowywanego sprzętu:
- tablice interaktywne,
- projektory lub projektory ultrakrótkoogniskowe,
- głośniki lub inne urządzenia pozwalające na przekaz dźwięku,
- interaktywne monitory dotykowe o przekątnej ekranu co najmniej 55 cali.
W tym miejscu nasze perspektywy zderzyły się już ostro, co skłoniło mnie do publicznego stwierdzenia, że pani minister, niestety, nie orientuje się w zasadach rządowego programu, za którego realizację jest osobiście odpowiedzialna.
Po raz trzeci i ostatni w tej dyskusji wszedłem w interakcję z panią Zalewską podczas krótkiego podsumowania, do którego miał prawo każdy panelista. Powtórzyłem w nim jako najistotniejszą zaprezentowaną wcześniej tezę o tym, że prawdziwym wyzwaniem dla systemu edukacji jest dzisiaj katastrofalna kondycja psychiczna zarówno dzieci i młodzieży, jak ich rodziców oraz nauczycieli. Pod adresem przedstawicieli biznesu stwierdziłem w tym kontekście, żeby nie spodziewali się zbyt wiele, jeśli chodzi o jakość przyszłych kadr pracowniczych dla gospodarki. W tym momencie pani minister zapytała mnie bardzo emocjonalnie, czego potrzebuję w tej sytuacji. Nieco zaskoczony, bo trudno taki problem skwitować jednym zdaniem, odpowiedziałem: - Autonomii! – na co usłyszałem (i zobaczyłem w postaci dramatycznego rozłożenia rąk mojej interlokutorki), że przecież ją mam.
Nie było możliwości ciągnięcia tej „dyskusji”, więc z konieczności ograniczyłem się do stwierdzenia, że jak widać zupełnie odmiennie rozumiemy pojęcie autonomii. W tym miejscu, na użytek Czytelnika, który miałby jakieś wątpliwości, podam gwoli uzasadnienia mojego stanowiska tylko kilka haseł: obszerna i szczegółowa podstawa programowa, nie pozostawiająca czasu na własne inicjatywy programowe, system egzaminów zewnętrznych, sztywny plan nauczania, w którym godziny do dyspozycji dyrektora zredukowano do postaci śladowej, trudna do ogarnięcia liczba przepisów drobiazgowo regulujących najrozmaitsze aspekty życia szkoły. Zakres autonomii szkół przypomina tę swobodę wyboru, jaką miał amator Forda T, który mógł kupić samochód dowolnego koloru, pod warunkiem, że był on czarny.
Po zakończeniu pierwszego panelu pani minister wygłosiła kolejne exposé, a po raz trzeci weszła na mównicę w połowie panelu drugiego, poświęconego kształceniu branżowemu (dla mnie – laika w tej kwestii, bardzo ciekawego). Po tym ostatnim, znów kilkunastominutowym wystąpieniu pospiesznie (choć wbrew pierwotnej obietnicy) opuścła miejsce obrad. Traf chciał, że dwoje panelistów, którzy mogli wypowiedzieć się dopiero po jej wyjściu, zaprezentowało odmienny niż pani Zalewska pogląd na pożądany kształt szkolnictwa zawodowego. Padło nawet: „Szkoda, że pani minister tego nie słyszy!” Cóż, chyba jednak nie ma czego żałować, bo szefowa resortu oświaty na pewno nie przyszła na to spotkanie, by się czegoś dowiedzieć…
Spyta ktoś, czego właściwie spodziewałem się po pani minister? Wszak w ciągu ostatnich przeszło dwóch lat wielokrotnie dawała dowody, że nie interesuje jej opinia środowiska oświatowego, forsuje najbardziej nawet krytycznie oceniane pomysły i niemal w każdym swoim wystąpieniu najzwyczajniej mija się z prawdą. Zgoda, nie miałem prawa niczego oczekiwać, ale jak sobie pomyślę o tych dziennikarzach „Rzeczpospolitej”, rektorach, profesorach, ludziach biznesu i innych, którzy poświęcili pół dnia zapewne jednak w jakiejś nadziei na konstruktywny rezultat debaty, to ogarnia mnie kompletna już niewiara w sens propaństwowego poszanowania ekipy obecnie rządzącej edukacją. Naprawdę, nie pozostaje nic innego, niż zakasać rękawy, by gromadzić pomysły i tworzyć sensowną wizję przyszłego kształtu polskiej oświaty, która kiedyś – miejmy nadzieję, że jak najszybciej – powinna okazać się potrzebna.
W kuluarach trzy osoby, niezależnie od siebie, w rozmowach ze mną dobitnie określiły swój negatywny stosunek do dokonań pani minister Zalewskiej stwierdzeniem „Mam dziecko w siódmej klasie!”. Cóż, raczej nie powinna ona liczyć w przyszłości na epitafium takie, jak Maria hrabina Czarnecka, sąsiadka mojej babci z Cmentarza Powązkowskiego: „Przeszła dobrze czyniąc”.
Przechodzi czyniąc źle.
---------------------------------------------------
FOTO: Robert Gardziński "Rzeczpospolita"
Dodaj komentarz
Skomentował Tadeusz
"Na te słowa pani minister żywo zareagowała, kiwając głową z aprobatą, choć przecież sygnowana jej nazwiskiem reforma ma w pełni wejść w życie dopiero na kilka lat." powinno być "za" kilka lat
Skomentował Jarosław Pytlak
Już poprawione :-).
Skomentował Tadeusz
:-)
Skomentował Jarosław Pytlak
Mój post wywołał po prostu lawinę komentarzy!
Skomentował Danuta Adamczewska-Królikowska
Proszę się nie dziwić lawinie, wszyscy się zadumali. ;)
A mnie się przypomniało jak się odważnie "napanelowałam" w połowie lat osiemdziesiątych - ściągnęłam na swoje szkoły wizytację kompleksową. A inni cieszyli się potem, że siedzieli cicho. I zrobiło im się z tą ciszą o wiele lepiej, znacznie lepiej. To niestety tak działa. :(
Skomentował Jarosław Pytlak
Szanowna Pani!
Będzie, co ma być. Jestem troche skażony, bo w swoim życiu spotkałem samych przyzwoitych I rozsądnych ludzi, wliczając w to inspektorki SANEPID-u i wizytatorów kuratorium, którzy doceniali moją działalność (harcerską lub szkolną), a nawet czasami podpowiadali, jak poprawiać błędy. Nie siedzę cicho, podobnie jak nie siedziałem cicho, gdy posyłano sześciolatki do nieprzygotowanych szkół. W tym nie ma nic osobistego, po prostu oceniam sytuację przez pryzmat swojej wiedzy i doświadczenia. Jeśli mówią mi one, że nie wolno robić reform w ten sposób, jak robi to pani Zalewska, to nie mogę milczeć.
Jestem dumny z mojej szkoły I kocham tę pracę, ale "od zawsze" trzymam w zanadrzu "Plan B". I muszę przyznać, że bardziej boję się psychozy lęku rozprzestrzeniającej się wśród rodziców, niż jakiejkolwiek wizytacji. W tej pierwszej nie ma miejsca na racjonalne myślenie.
Skomentował Wiesław Mariański
Często stawiam lub słyszę pytanie: dlaczego nie udało się zmienić edukacji po 1989 roku ? Relacja Jarosława Pytlaka jest ilustracją odpowiedzi na to pytania. Opisane spotkanie jest dobitnym objaśnieniem pojęcia "imposibilizm na gruncie oświatowym". Można odnieść wrażenie, że wszyscy mówią, ale niewielu słucha, dokładniej: decydenci i dysponenci mają słaby słuch. To tak wygląda, jakby wokół edukacji zgromadziły się dwa plemiona, które nie potrafią? ze sobą rozmawiać. Jedno plemię ma pieniądze i władzę, ale nie ma wiedzy i wnikliwości. Drugie ma wiedzę i praktykę, ale nie ma niewielkie możliwości wpływu. Nie wygląda to optymistycznie.
Skomentował Danuta Adamczewska-Królikowska
Panie Jarosławie,
to nie pan spotykał mądrych i rozsądnych ludzi, tylko swoją własną mądrością nie dopuścił pan do uzewnętrznienia ich głupoty. Moja kompleksówka też nie skończyła się porażką, bo nie dałam ich zjeść w kaszy. Nie mogę jednak powiedzieć, że spotykałam tylko SAMYCH mądrych, lecz prawdą jest, że droga życiowa powinna być obierana tak, by głupotę omijać z daleka. A przy okazji skoro sprzeciwiał się pan posyłaniu sześciolatków bez fazy przygotowawczej, to może był pan na pl. Trzech Krzyży, gdy min. Hal prezentowała te swoje pomysły - ja też tam zabierałam głos. I co? Nie poradziliśmy. Ma rację pan Mariański - brak nam możliwości wpływu. Za mało nas? Nie umiemy wpływać? .... ?
Skomentował Andrzej Wnuk
Skoro nauczyciele mają wiedzę i umiejętności, a brak im tylko władzy i pieniędzy, to powinni zająć się polityką i zdobywać władzę. Teraz jest okazja. Z badań wynika, że 50 % Polaków nie ma na kogo głosować, czas na nowych polityków.
Skomentował Maciej M. Sysło
Szanowny Panie,
Zacznę od wyjaśnienia. Jestem członkiem Rady ds. Informatyzacji Edukacji i w pewnym momencie otrzymaliśmy do skomentowania propozycję programu "Aktywna tablica". Utworzyłem swoją wersję propozycji, która DOKŁADNIE oddawała Pańską opinię: "w systemie premiującym kreatywność i inicjatywę stworzono by program, w którym szkoły same mogłyby decydować, jakiego rodzaju inwestycji potrzebują (np. zakupu tabletów, stworzenia wewnętrznej sieci Wi-Fi, ewentualnie czegoś innego, co ani urzędnikom z MEN, ani mnie w tym momencie nie przychodzi do głowy)." Nawet więcej, proponowałem, by to, co chcą kupić szkoły, było elementem programu rozwoju szkoły z dłuższą perspektywą - pisze Pan o tym w innym miejscu. Niestety, moja propozycja została odrzucona. Nie potrafiono zrozumieć, że w miejsce jednej tablicy w klasie, która na ogół jest elementem stylu prezentacyjno-podającego, dając uczniom do rąk tablety, każdy miałby swoją interaktywną tablicę a nauczyciel na swoim tablecie/laptopie mógłby "zarządzać" tymi tabletami.
Refleksja. Pracuję nad historią edukacji informatycznej w Polsce (zaczęło się w 1964 roku!) i przy tej okazji przeczytałem wszystkie raporty o stanie oświaty/edukacji w Polsce. Z ubolewaniem stwierdzam, że do dzisiaj nie zrealizowano propozycji zawartych w znakomitym raporcie Jana Szczepańskiego z pierwszej połowy 1973 roku. Więcej - w drugiej połowie tamtego roku podjęto decyzję o 10-latce wbrew raportowi Szczepańskiego, którą po jakimś czasie odwołano. Nie uwierzy Pan, ale w tym raporcie jest rozdział Informatyka.
Znajduję wiele innych "ciekawostek" wokół edukacji informatycznej na przestrzeni ostatniego półwiecza, chociaż generalnie władze oświatowe starały się "słuchać" informatyków. Z przyjemnością prześlę Panu swoje opracowanie, gdy je ukończę.
Skomentował Jacek Ścibor
Nie "zlikwidowano", "unieszkodliwiono", "zneutralizowano" tylko ZABITO lub ZASTRZELONO.
Nie "strzelanina w szkole" (bo strzelał tylko napastnik do dzieci) ale MORDERSTWO.
Nie "relatywizuje rzeczywistość", "mija się z prawdą", "nie ma pokrycia w faktach" tylko KŁAMIE.
Szanowny Panie Dyrektorze - MENistra Anna Zalewska po prostu KŁAMIE.