Blog
Przykro mi, ale nie pomogę...
(liczba komentarzy 24)
Szanowna Pani Minister!
Dziękuję za pismo, jakie w dniu 8 listopada wspólnie z Głównym Inspektorem Sanitarnym skierowała Pani do mnie i tysięcy innych dyrektorów przedszkoli i szkół, apelując w nim o "docenienie wagi problemu, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom przed skutkami chorób zakaźnych".
Zanim wyjaśnię, co skłoniło mnie do napisania tej odpowiedzi pragnę zapewnić, że w pełni zgadzam się z zaprezentowaną w nim oceną sytuacji. Sam należę do pokolenia, które jako pierwsze w historii Polski uzyskało ochronę przed większością groźnych chorób zakaźnych, w tym budzącym zgrozę rodziców w czasach mojego dzieciństwa paraliżem dziecięcym (polio). Posiadane wykształcenie biologiczne pozwala mi zarówno rozumieć mechanizm szczepień ochronnych, jak dostrzegać różnorakie możliwe przyczyny narastających problemów rozwojowych i zdrowotnych młodego pokolenia, choćby w zanieczyszczeniu środowiska i skażeniu produktów żywnościowych. Między innymi z tych właśnie powodów uważam tezy głoszone przez tzw. antyszczepionkowców za błędne i demagogiczne, a ich dążenie do zniesienia obowiązku szczepień za wyraz egoizmu, nieliczenia się nie tylko z dobrem własnego dziecka, ale także interesem innych ludzi.
Niestety, pomimo wskazanej powyżej zbieżności naszych poglądów, jako dyrektor szkoły nie mogę odpowiedzieć pozytywnie na Pani apel, abym "w poczuciu odpowiedzialności za zdrowie moich podopiecznych podjął dialog z nauczycielami, rodzicami lub opiekunami uczniów na temat szczepień ochronnych". W dalszej części listu wyjaśnię dlaczego.
Powinna Pani wiedzieć, że we współczesnym świecie autorytety takie, jak oboje pamiętamy z lat wczesnej młodości, przestały istnieć. Oparte na wiedzy, doświadczeniu, prestiżu zajmowanego stanowiska. Posłuch znajdują nawet największe kłamstwa, szczególnie te często powtarzane, a każdy człowiek może znaleźć w internecie potwierdzenie wszystkiego, co przyjmuje za własny pogląd. Dyrektor szkoły zazwyczaj nie jest dzisiaj autorytetem nawet w sprawach nauczania, prac domowych, czy wychowania uczniów; tym bardziej nie należy oczekiwać, że odegra tę rolę w kwestii szczepionek.
Powyższe zjawisko po części ma charakter obiektywny – po prostu takie mamy czasy. Jednak źródłem erozji dyrektorskiego autorytetu są też działania władz oświatowych, w których także Pani ma swój udział, i za które ponosi odpowiedzialność. Profesja dyrektora placówki oświatowej została w ciągu minionych lat odarta z charakteru pedagogicznego. Tak jak ongiś dyrektor był pierwszym nauczycielem, przywódcą grona pedagogicznego, tak teraz w myśl prawa jest pierwszym urzędnikiem i nadzorcą, żeby nie powiedzieć karbowym. Taką jego rolę utrwala w realiach i w świadomości społecznej także Pani, nakładając na dyrektorów kolejne, często bezsensowne lub niewykonalne zadania, a następnie wskazując ich jako jedynych odpowiedzialnych, jeżeli problem nabrzmiewa i uzyskuje rozgłos. Nie wierzyłem własnym uszom słuchając Pani publicznej sugestii, że rodzice, którym nie podoba się plan zajęć, ze względu na zmianowość albo zbyt wiele lekcji jednego dnia, powinni udać się do dyrektora szkoły, by wspólnie znaleźć dobre rozwiązanie (czyli, jak należy rozumieć, ułożyć lepszy plan). Ten pomysł, w obliczu nadmiaru zajęć w najstarszych klasach szkoły podstawowej, braku pomieszczeń w wielu szkołach i rosnącego deficytu nauczycieli – zjawisk wywołanych wprost przez firmowaną przez Panią „reformę” – jest po prostu wyrazem braku szacunku i zrozumienia sytuacji, w której znajdują się obecnie dyrektorzy. To Pani osobiście jest odpowiedzialna za obecną sytuację, w której kierowanie szkołą sprowadza się do rozpaczliwych prób utrzymania się na powierzchni morza przepisów, oczekiwań, postulatów i gróźb. Na odpowiadanie na apele, choćby najszlachetniejsze, po prostu brakuje czasu, chęci i sił.
Dopóki nie zostaną wprowadzone systemowe zmiany, radykalnie ułatwiające dyrektorowi organizację i nadzorowanie procesu nauczania, może Pani oczekiwać ode mnie jedynie realizacji zadań wynikających wprost z obowiązującego prawa. Proszę nie liczyć na wsparcie w innych kwestiach. Zasiała Pani wiatr i proszę teraz zbierać burzę.
Dodaj komentarz
Skomentował Tadzio
Panie Dyrektorze !!! w pełni ma Pan absolutnie rację
Skomentował Popieram z calego serca
Brawo!!!!!!!
Skomentował Aneta
Popieram jako rodzic, nauczyciel i dyrektor.
Skomentował Krisek
Myśl szczera i podana z kulturą. A do tego trafna, co cieszy!
No i... jestem za takim własnie przekazem...
Skomentował Dorota
Popieram,oby to pomogło.
Skomentował Grażyna
Wielki szacunek Panie Dyrektorze!
Skomentował justyna
Postawa godna naśladowania. Nie można milczeć. Brawo!
Skomentował Janina Krakowowa
W luźnym nawiązaniu do powyższego listu, z którym się oczywiście zgadzam, ale który tyczy się przecież nie samej sprawy szczepień, tylko kondycji szkoły jako instytucji w świetle wydarzeń z ostatnich dwóch lat, warto jednak wrócić na chwile do samej sprawy ruchu antyszczepionkowego. Nie jestem odkrywczynią tej analogii, bo ktoś już na nią wskazywał, ale widzę bardzo niepokojące podobieństwo tego właśnie ruchu z ruchem rodziców, którzy szukają skutecznego paragrafu na nauczycieli w sprawie prac domowych. Niestety, oba dość skrajne stanowiska wiele łączy. I w jednym i w drugim wypadku rodzice są święcie przekonani, że czynią dobrze, a nawet bardzo dobrze. I mają nawet stosowne argumenty. Bronią swoich praw do decydowania o własnym dziecku i uważają, że ich decyzja temu dobru służy. Nie wdając się w dyskusję, czy tak jest i na ile szczepienia oraz prace domowe mogą mieć złe, a na ile dobre skutki dla konkretnego dziecka, ci rodzice broniąc swojego prawa do decydowania o swoim potomstwie naruszają boleśnie prawa innych, bo ich dzieci nie są wyizolowane ze społeczeństwa. I tak jak zaniechanie szczepień może mieć złe konsekwencje nawet dla tych zaszczepionych (nie mówiąc o tych których na przykład jeszcze nie zdążono zaszczepić), tak rezygnacja z prac domowych przeprowadzona w nierozważny sposób będzie brzemienna w skutki przede wszystkim dla dzieci z uboższych środowisk, z domów gdzie nie stawia się na edukację. Bo umówmy się, że dzieci przywódców tego ruchu, które przestana rozwiązywać zadania z matematyki i ćwiczyć scenki z angielskiego, w stosownym momencie otrzymają pomoc korepetytora, który nadrobi z nim zaległości. A co z pozostałymi?
Skomentował Jarosław Pytlak
@Janina Krakowowa - jak to czasami piszą - w punkt!
Skomentował Xawer
Pani Janino! Trochę Pani przesadziła z analogią. O ile w pełni można się zgodzić z twierdzeniem, że jeśli ja nie zaszczepię swojego dziecka na odrę, to zwiększa to zagrożenie epidemiologiczne dla innych dzieci, o tyle nie jestem w stanie zrozumieć mechanizmu, w jaki dzieciom z uboższych środowisk mogłoby zagrażać to, że MOJE dziecko nie będzie odrabiać prac domowych, albo nawet w ogóle chodzić do szkoły. Tu zagrożenia można się dopatrywać wyłącznie w ewentualnym szkodzeniu rozwojowi intelektualnemu własnego dziecka, ale żadne "dobro wspólne" nie jest naruszane przez indywidualną odmowę poddania się obowiązkowi szkolnemu.
Nie wierzę, by jakiekolwiek inne dziecko kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób zgłupiało w wyniku tego, że ja, przy wsparciu moich rodziców, będąc uczniem, bojkotowałem swoje obowiązki szkolne.
Swoją drogą - dzieci uczone w domu przez rodziców, a nie w szkole wśród setek innych dzieci, są znacznie mniej narażone na epidemie chorób zakaźnych. Niezależnie od tego, czy coroczne szczepienia na grypę są obowiązkowe, czy tylko rekomendowane i jak wiele innych dzieci je przyjmuje.
Skomentował Mirosław
Brawo! Każdy normalny człowiek to rozumie. Kto nie widział chorych gdy nie było szczepionek robi doświadczenia. Niech robi na sobie i na własny koszt!
Skomentował Janina Krakowowa
Panie Xawerze, skrycie na Pana liczyłam – dzięki Panu ten nośny temat będzie można wyłożyć bardziej łopatologicznie.
Otóż ruch odmów wykonywania prac domowych (czy też kwestionowania prawa nauczyciela do zadawania takowych) nie dotyczy pojedynczych dzieci. I nic do tego nie mają dzieci z ED, bo to zupełnie odrębna malutka zresztą kastą, której prace domowe nie dotykają, bo wszystko robią w domu.
Ruch rodzicielskiej niezgody na prace domowe nie zmierza wcale do wyswobodzenia pojedynczych (własnych) dzieci z opresji zadań, tylko do związania rąk nauczycielom i to jak najbardziej rzutuje na całe klasy i szkoły. A w tych klasach i szkołach ucierpią w pierwszym rzędzie na dzieci z mniej zadbanych domów.
Mam w rodzinie młodą nauczycielkę matematyki, z która dokładnie przedyskutowałam ten problem. Dziś ona uczy z dużymi sukcesami, przygotowując do egzaminów i dalszej nauki w szkole średniej nawet uczniów z istotnymi problemami. Ale zadania do domu zadaje i egzekwuje ich wykonanie. „Mogę zrezygnować z zadań do domu – moi najlepsi uczniowie poradzą sobie i bez nich, choć im zlecam zadania trudniejsze, dzięki którym idą do przodu i odnoszą sukcesy w konkursach. Ale słabsi bez wyćwiczenia pewnych umiejętności nie napiszą dobrze ani klasówki ani egzaminu. Owszem, ja mogę zrezygnować całkowicie z prac domowych, ale potrzebuję nie 4 ale 6 godzin matematyki w tygodniu. Wtedy półtorej lekcji przeznaczę na samodzielną pracę. W tej chwili, przy tak gęstej podstawie programowej czasu na ćwiczenia nie ma.” To jej słowa.
Powtórzę jeszcze raz – jesteśmy niepokojąco blisko momentu, gdy moja nauczycielka będzie się bała zadać pracę do domu, lub zleci ją chętnym. Najbardziej potrzebujący ćwiczeń raczej tej pracy nie zrobią. Praca z całą klasą będzie jeszcze bardziej utrudniona, niż jest dziś. To będzie z ewidentną szkodą dla dzieci z rodzin, które w stosownym momencie nie uruchomią korepetytora. Niestety, ci którzy są animatorami tego ruchu niezgody tak na to nie patrzą. Oni nie walczą z przyczynami ewidentnego kryzysu w szkołach – nie widzą nieadekwatnej ilości godzin lekcyjnych do rozległości podstawy programowej. Wytoczyli wojnę nauczycielom, którym dość łatwo jest kategorycznie czegoś zakazać. Powtórzę - na tym nie stracą dzieci tych działaczy, bo one są otoczone dobrą opieką. Stracą ich koledzy z klasy.
Skomentował Xawer
Niestety obowiązuje pełna centralizacja. W epoce egalitayrzmu i demokracji trudno domagać się jakiegoś prawa (poszanowania wolności decyzji) wyłącznie dla siebie, na zasadzie: pozwólcie mojemu dziecku nie odrabiać prac domowych, a resztę traktujcie jak tylko wam się podoba. Egalitaryzm traktowania wszystkich dzieci pod jedno kopyto jest tak silnie wbudowany w system szkolny, że nie da się domagać wyłącznie wolności indywidualnych.
Swoją drogą - w epoce egalitaryzmu, demokracji i powszechnej równości praw wszystkich ludzi, radziłbym się wystrzegać paternalizmu w rodzaju "dbania o interes ubogich rodzin", uważając, że Pani wie lepiej od nich samych, co dla nich dobre. Ubodzy rodzice mają takie samo prawo decydowania o swoich dzieciach, jak Pani o swoich. I tak samo ani oni, ani Pani, nie mają prawa decydować o cudzych.
Nie chodzi o zniesienie prac domowych jako takich, tylko o zniesienie ich przymusowości. W pełni podzielam Pani zdanie, że prace domowe są potrzebne. Moi tutees pracują w domu (samodzielnie) dziesięciokrotnie więcej, niż na spotkaniach tutorskich. I trudno sobie wyobrazić inaczej. Jednak cały czas jest fundamentalna różnica, czy robią z własnej woli to, co ja im rekomendowałem, czy pod przymusem dostania negatywnych ocen i innych nieprzyjemności coś, co nie obchodzi ich ani trochę.
A tego drugiego rodzaju prac domowych jest zdecydowana większość.
Nawet w swoim najbardziej buntowniczym okresie bez protestu, a często nawet napraszając się o nie, robiłem prace domowe, które mnie interesowały, do których sensu ktoś mnie skutecznie przekonał. Do sensu ich zrobienia, a nie obowiązku.
"Ale słabsi bez wyćwiczenia pewnych umiejętności nie napiszą dobrze ani klasówki ani egzaminu."
No i co w tym złego? Dobrze napisana klasówka jest dobrem absolutnym i prowadzi do zbawienia? A egzamin gimnazjalny ostatecznym wyznacznikiem jakości edukacji?
Jeśli są "słabsi", to i tak nie pójdą studiować matematyki na uniwersytecie. A kierowcy ciężarówki nie jest do niczego potrzebne pamiętanie, że kula to cztery trzecie pi er sześcian.
"jesteśmy niepokojąco blisko momentu, gdy moja nauczycielka będzie się bała zadać pracę do domu, lub zleci ją chętnym"
Dlaczego 'niepokojąco'? Właśnie o to chodzi: by dała ją chętnym, a nie zmuszała do jej odrabiania tych, których treść tej pracy nic a nic nie obchodzi, a i ich rodzicom nie zależy ani trochę na tym, by ich dzieci wkuły wzór na kulę.
I o to chodzi, by rodzice, którzy nie chcą, by ich dzieci takim rzeczami były obciążane, mieli skuteczne metody zaoponowania opresji.
"nie widzą nieadekwatnej ilości godzin lekcyjnych do rozległości podstawy programowej"
Proszę nie powtarzać tego w kółko! Ilość godzin lekcji nie zmieniła się przez ostatnie 50 czy 100 lat, za to zakres wiedzy, wymagany od maturzysty został zredukowany w przerażającym stopniu. A zakres wiedzy, wynoszony trwale przez maturzystę (kilka miesięcy po zdaniu egzaminu) w jeszcze większym. Z-Z-Z jest podstawową strategią dydaktyczną. Dowcip z PRL: "przedwojenną maturę zamienię na powojenny doktorat" jest całkowicie aktualny.
Skomentował Ela
Szacunek, Panie Dyrektorze. Wzorem Pana, wszyscy pozostali powinni tak odpisać na list.
Skomentował Anna
Brawo! Jestem pełna szacunku dla Pana postawy. Potrzebujemy właśnie takich ludzi, nie pokornych lizusów, ale odważnych i szczerze mówiących prawdę w oczy nawet ministrom. Jeszcze raz BRAWO!
Skomentował Beata
Dziękuje za Pana odważną i merytoryczną odpowiedź.
Skomentował Marek Pan
Szczepienie obowiązkowe przeciw odrze wykonywane było (jedną dawką) poczynając od roku 1975, co oznacza, że obecnie około 17,5 miliona Polaków to osoby, które nie były szczepione przeciw odrze (roczniki starsze niż 1975). Poczynając od roku 1991, ze względu na uznanie jednej dawki szczepionki za nieskuteczną, szczepienie przeciw odrze wykonywane jest dwiema dawkami szczepionki, co oznacza, że około 9,5 miliona Polaków (roczniki 1975 do 1990) to obecnie osoby, które zostały zaszczepione tylko jedną (mało skuteczną) dawką szczepionki przeciw odrze.Mamy 27mln ludzi których należy ponownie zaszczepić bo stanowią większe zagrożenie niż zdrowe i czyste dzieci. W tej liczbie są też nauczyciele...więc kto tu jest większym zagrozeniem? Jeden niezaszczepiony nauczyciel dla całej grupy, czy pojedyńcze dziecko dla nauczyciela.Proszę państwa, proponuje zgłębić temat a nie poddawać się medialnym nagłówkom.Kto szczepiony drugą dawką niech pierwszy rzuci kamień.
Skomentował Xawer
Panie Marku!
Zwrócę tylko uwagę, że zdecydowana większość spośród tych w ogóle nie szczepionych (choćby ja) przechodziła odrę we wczesnym dzieciństwie, a przechorowanie odry daje silniejszą dożywotnią odporność, niż jedno-czy dwukrotne szczepienie I już nigdy nie roznosi się epidemii. Jak z Czarną Śmiercią w Średniowieczu: kto przeżył i wyzdrowiał, ten był już odporny i nie roznosił plagi dalej.
Skomentował Daria
Porównywanie odry do czarnej ospy jest - przykro to pisać - co najmniej brakiem wiedzy na temat przebiegu obu tych chorób. Odra daje mniej powikłań niż grypa.
Jeśli chodzi o dożywotnią odporność, to mamy nadzieję, że tak jest. Bo jeśli okaże sie, że podobnie jak ospa wietrzna wymaga jednak kontaktu z wirusem dla podtrzymania odporności, to samo przechorowanie tej dożywotniej odporności nie da.
Wciąż pozostaje spora grupa dorosłych, która otrzymała tylko jedną dawkę szczepionki.
Tyle na temat samej odry.
Jeśli chodzi o naruszaniem cudzej wolności, to w ogóle nie jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego naruszaniem cudzych praw nazywa sie obronę swoich. To tak jakby twierdzić, że brak zgody na oddanie krwi, jest naruszeniem cudzego prawa do bycia zdrowym, brak zgody na wsparcie finansowe jest naruszeniem cudzego prawa do posiadania własnego domu. Przedstawianie naruszania cudzych granic (ingerencja w cudze ciało jest chyba najbardziej ewidentnym naruszeniem cudzej granicy) jako obronę swoich jest dla mnie jednym z najbardziej zaskakujących zabiegow erystycznych.
Skomentował Jarosław Pytlak
Szanowni Dyskutanci!
Pozwólcie zwrócić Waszą uwagę, że nie kwestia stosunku do szczepień ochronnych była przedmiotem mojego wpisu. Mój pro-szczepionkowy pogląd (autentyczny!) zaznaczyłem jedynie po to, by dobitnie pokazać, że nie sprzeciwiam się samej idei, jaka legła u źródeł wysłania listu pani minister do dyrektorów. Reszta dotyczyła relacji władza - dyrektor szkoły.
Stron 1 z 2