Po powrocie w wakacyjnej wyprawy nad morze w życiu młodego Ryszarda Pytlaka na pierwszym planie znalazła się nauka. Dobre wyniki, które osiągał, nie tylko zapewniły mu pozostanie w upragnionym technikum, ale także źródło niewielkich dochodów. Poproszony o wspomaganie nauczycieli w klasach gimnazjalnych zyskał przy okazji grupkę klientów na korepetycje z przedmiotów ścisłych. Jak widać, zjawisko korepetycji, które obecnie - jak twierdzi minister Czarnek - dzięki reformie Zalewskiej ma zniknąć (ha, ha!) - posiada bardzo odległe w czasie korzenie. Innym zajęciem zarobkowym, również pedagogicznym, okazało się wychowawstwo podczas kolonii, zaliczone z honorem, choć niezupełnie zgodnie z pedagogicznymi regułami.
Pojawił się wszakże nowy problem - niewłaściwe pochodzenie klasowe, które mogło przekreślić nadzieję na studia politechniczne. Aby temu zaradzić młody Pytlak rzucił się w wir pracy społecznej, podejmując misję uczenia analfabetów, co w środowisku zbliżonym do okolic warszawskiej Pelcowizny czy Bródna było wyzwaniem nielada, wymagającym odwagi, a czasem nawet asysty milicjanta...
W ten oto sposób Ryszard Pytlak zetknął się z praktycznym ucieleśnieniem mitu Siłaczki (prześladującego nauczycieli po dziś dzień), który skłonił go do podjęcia decyzji, że zdecydowanie bardziej woli uczyć się, niż nauczać innych. Wyprzedzając dalsze jego dzieje należy dodać, że nigdy nie pożałował tej decyzji...