Blog
A jednak podpisał...
(liczba komentarzy 2)
Wszyscy, którzy dopuszczali myśl, że Pan Prezydent Andrzej Duda wykaże autentyczną troskę o młode pokolenie – bądź co bądź, przyszłość naszego narodu – nie mogą się nadziwić. Konia z rzędem bowiem temu, kto zrozumie, dlaczego Pierwszy Drugi Obywatel zwlekał aż trzy tygodnie, by w końcu po prostu podpisać nowe prawo oświatowe. Oczywiście można przyjąć za dobrą monetę jego zapewnienie, że cały ów czas poświęcił na szeroko zakrojone konsultacje społeczne, z których wyszło, co wyszło, ale brzmi w tym mocno fałszywa nuta. Naprawdę trudno domyśleć się, gdzie prezydent mógł znaleźć wystarczającą przeciwwagę dla miażdżących reformę opinii licznej rzeszy uczonych. Kto i na jakiej podstawie przekonał go, że nie mają racji jeszcze liczniej protestujący samorządowcy, rodzice, nauczyciele, a nawet uczniowie?! Być może wziął pod uwagę powszechną nostalgię za dawną podstawówką i czteroletnim liceum, którą odczuwa i wyraża blisko połowa rodaków, ankietowanych przez rozmaite sondażownie, ale jako człowiek wykształcony powinien wiedzieć, że równie wiarygodna poznawczo byłaby nostalgia za tanimi wczasami w ośrodkach wypoczynkowych Funduszu Wczasów Pracowniczych, tudzież w ogóle za latami młodości – najpiękniejszymi w życiu niemal każdego człowieka.
W post-prawdziwym świecie mamy więc post-prezydenta podejmującego decyzję rzutującą na przyszłość naszego kraju na podstawie szeroko zakrojonych społecznych post-konsultacji, które od prawdziwych różniło to, że ich wynik był mu znany jeszcze zanim je rozpoczął.
Niech Czytelnik wybaczy mi cały ten sarkazm, ale gotuję się aż od bezsilnej złości, że można w imię jakiejkolwiek ideologii, a nawet choćby tylko pragmatycznego przekonania o konieczności i słuszności głębokiej zmiany, igrać losem milionów młodych ludzi, których „w biegu” dotkną zawirowania wywołane reformą. Nie wspominając już o nauczycielach. Pozostaje mi tylko nadzieja, że polityczne konsekwencje tego posunięcia okażą się w perspektywie czasu równie dotkliwe dla PiS, jak posłanie sześciolatków do szkół dla koalicji PO-PSL. Bo nie mam żadnej wątpliwości, że ruch społeczny „Ratuj maluchy”, zainicjowany przez Karolinę i Tomasza Elbanowskich, wbił solidny gwóźdź do trumny poprzedniej ekipy rządzącej.
A jeśli już o państwu Elbanowskich mowa, skorzystam w tym miejscu z okazji, żeby coś wyjaśnić. Nie jest żadną tajemnicą, że aktywnie wspierałem ich działania, wielokrotnie wypowiadając się publicznie przeciwko obniżeniu wieku obowiązku szkolnego – ślady łatwo znaleźć w internecie. Niektórzy wypominają mi to dzisiaj, wskazując, że poparłem niesłuszną sprawę, bowiem sześciolatki doskonale nadają się do szkoły, a na domiar złego cała akcja w ich obronie przyczyniła się do wyborczego zwycięstwa PiS. Co do tego drugiego, mogę tylko napisać, że gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by usiadł. Natomiast wszystkich zwolenników tezy pierwszej pragnę zapewnić, że podzielam ich opinię! Sześciolatki doskonale nadają się do szkoły, tylko nie do takiej szkoły, jaką oferowały im kolejne panie minister z Platformy Obywatelskiej. Nadal uważam, że arogancja władzy, forsującej podówczas źle przygotowaną reformę, motywowaną w istocie ekonomicznym interesem państwa, choć reklamowaną fałszywym zapewnieniem o działaniu dla dobra dzieci, niewiele różni się od tego, co dzisiaj prezentuje minister Zalewska. A już arbitralne wprowadzenie „Naszego elementarza”, czyli państwowego podręcznika dla klas 1-3, wciśnięcie go nauczycielom mającym aż nadto problemów z ogarnięciem młodszych o rok pierwszaków, było czystej wody populizmem, pozbawionym cienia poczucia odpowiedzialności za jakość polskiej edukacji. Proszę zatem nie oczekiwać ode mnie w tej kwestii wyrazów ubolewania, jakkolwiek obecne milczenie państwa Elbanowskich wobec absurdów "dobrej zmiany” dowodzi, że ich zaangażowanie po stronie interesu społecznego nie okazało się wolne od konotacji politycznej.
Niestety, słowo „polityka” kojarzy się dzisiaj z aktywnością społeczną najgorszego sortu, a działania kolejnych ekip rządowych w sferze edukacji różnią się głównie w sferze estetycznej. W swoim czasie, jeszcze przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, zapytałem ówczesnego posła PO, a zarazem członka władz Społecznego Towarzystwa Oświatowego, dlaczego Sejm bez żadnych ceregieli wyrzucił do kosza wniosek o referendum w sprawie sześciolatków, podpisany przez kilkaset tysięcy ludzi. W odpowiedzi usłyszałem, że było to oczywiste w obliczu braku woli politycznej większości parlamentarnej! Poddaję to pod rozwagę tym wszystkim, którzy w najbliższym czasie będą zbierać podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie obecnej reformy systemu edukacji. Nie trzeba proroka, by przewidzieć, że obecna większość potraktuje głosy setek tysięcy obywateli z identyczną pogardą, jak poprzednia.
Nie zmienia to faktu, że zbieranie podpisów pod rzeczonym wnioskiem jest bardzo potrzebne i uzasadnione. To jedna z niewielu obecnie możliwości wyrażenia sprzeciwu wobec szkodliwych działań władz w sferze edukacji. Im więcej tych głosów będzie, tym większa szansa, że w dobie dyktatury sondaży ktoś w sferach rządowych pójdzie po rozum do głowy. Bo co prawda mleko się rozlało, ale ciągle wiele przed nami. A masowy protest przeciwko tej reformie może być dla władzy memento w perspektywie kolejnych wyborów.
Chciałoby się, żeby sprawę powszechnej edukacji wyłączyć z bieżącego sporu politycznego i uczynić przedmiotem ogólnonarodowej, merytorycznej debaty. Niestety, w post-świecie wydaje mi się to niemożliwe. Będziemy więc mozolnie i bez przekonania wprowadzać w życie to, co przynosi nam pani minister Zalewska. Na pociechę pozostanie po wielokroć potwierdzona w praktyce mądrość, że nigdy jeszcze w oświacie nie było tak, żeby jakoś nie było.
Choć muszę przyznać, że mnie osobiście wcale to tak bardzo nie pociesza…
Dodaj komentarz
Skomentował Władysław Lesny ps. Leśny Władek
Kochany Dyrektorze — jeśli mogę posłużyć się formułą, która tak ubawiła pewnego wesołka ze śmigłem na podgardlu w pewnym poczytnym dzienniku — jak zwykle z ciekawością przeczytałem kolejny wpis (z podobnym życzliwym zainteresowaniem czytam artykuły w WSz). I zostałem zaskoczony ostrością komentarza i nieuzasadnioną złośliwością. Nieważne, pierwszy czy drugi obywatel RP. Prezydent o określonych w Konstytucji uprawnieniach. Po drugie, strasznie mnie rozzłościło zdanie: " Kto i na jakiej podstawie przekonał go, że nie mają racji jeszcze liczniej protestujący samorządowcy, rodzice, nauczyciele, a nawet uczniowie?!" oraz "...igrać losem milionów młodych ludzi, których „w biegu” dotkną zawirowania wywołane reformą. Nie wspominając już o nauczycielach. " Toż to histeria i manipulacja. Głęboka wiara, że o słuszności działań decyduje poklask lub sprzeciw tłumów (którym wcześniej ręce same składały się do oklasków)? Stary jak świat chwyt marketingowy: wszyscy już mają ten model, ty też musisz go mieć!!! Czy rzeczywiście, Kochany Dyrektorze, wierzysz w straszny los milionów młodych ludzi dotkniętych zmianami w systemie szkolnictwa? No i nauczycieli!
Daleki jestem od tzw. polityki, czyli telenowej odgrywanej przez „dziennikarzy” na potrzeby kucht domowych i emerytów w wygodnych fotelach. Szkołę publiczną znam z własnego (nieprzydatnego już) doświadczenia i doświadczeń moich dzieci. Znam też szkołę społeczną. W każdym z typów występuje ten sam problem: NAUCZYCIEL. To, jakim wyjdzie uczeń ze szkoły zarówno wychowawczo, jak i merytorycznie przygotowany do dalszej nauki/życia zależy od tego nauczyciela. Doceniam Waszą odpowiedzialność za kształtowanie przyszłości młodych ludzi. Ale też oceniam. Skąd tyle niepokoju w związku z reformą u Was? Niepokój ekonomiczny. Każda zmiana niesie za sobą niebezpieczeństwo utraty pracy, albo zmian w jej organizacji. A zawsze zawirowania, konieczność zmian w systemie przygotowań do lekcji, sposobu jej prowadzenia, doboru i kształtowania tematyki (jak widać część z tego, co piszę, to bzdury utwierdzające Was, że jestem dyletantem, tak jestem). Dla części kadry to bardzo bolesna zmiana. Zmiana nawyków i obudzenia się z inercji albo letargu. Konieczność przejawienia jakiejś inicjatywy. A nie mogło być jak było?
To, jaki będzie los milionów młodych ludzi zależy nie tylko od szkoły. Od wielu innych, często nawet trudnych do opisania i diagnozowania zjawisk. Szkoła jest tylko jednym z trybów, jak np. rodzina, sytuacja ekonomiczna w skali makro, rozwoju techniki, w końcu polityki rozumianej jako wojna lub pokój. Nie musicie przypisywać sobie zasługi, że co rano wstaje słońce. Wstaje.
Podobne niepokoje były, gdy wprowadzano gimnazja. Mniej histerii, to symptom naszych, obecnych czasów. Jednak niepokój był. Może mniejszy, bo i niebezpieczeństwo ekonomiczne było mniejsze. Przeciwnie, wyglądało, że praca jest niezagrożona. Trochę entuzjazmu, idzie nowe. Teraz idzie stare, znane, nudne, a i tak trzeba będzie wprowadzać jakieś zmiany.
W dzienniku, na który powołałem się na początku swojego wpisu, znalazłem w jednym z artykułów uwagę, że to jaka jest szkoła i jej system działania zależy od ludzi w niej pracujących. Zależy od tego, jaki zespół zebrał i jak ukształtował go dyrektor, jak nim kieruje. To także mój postulat powtarzany od dłuższego czasu: „sadźmy, przyjacielu, róże”. Praca u podstaw, może nawet z powołaniem.
Naiwniaczek, prawd?
Skomentował Jarosław Pytlak
Bardzo dziękuję za komentarz. Poniżej odpowiedź ad hoc, natomiast pewne aspekty tego tematu pojawią się jeszcze w kolejnych wpisach na blogu.
Co do złośliwości mojej wypowiedzi, to przyznałem przecież wprost, że targa mną bezsilna złość, a dodajmy do tego również zawód. Złośliwość daje ujście tym uczuciom. Oczywiście Prezydent RP ma swoje prerogatywy, ale w materii edukacji, wobec wielu kompetentnych głosów sprzeciwu, niekoniecznie wzywających do zaniechania reformy, ale na pewno jakiegoś zwolnienia jej szalonego tempa, oczekiwałbym czegoś więcej niż trzech tygodni milczenia, a następnie akceptacji, poprzedzonej przedziwnym wystąpieniem, mającym zilustrować ogrom wykonanej pracy myślowej. Która dziwnym trafem doprowadziła do efektu zapowiadanego od kilku tygodni przez niektórych polityków PiS, nawet w randze zaledwie wiceministra.
Nie wiem, czy moje pytanie o to, kto przekonał Pana Prezydenta, jest wyrazem histerii i manipulacji. Prawo komentatora tak to ocenić. Ze swej strony mogę tylko zapewnić, że piszę oczywiście w pewnych emocjach, ale daleko mi do histerii, a co do manipulacji, to może czynię to nieświadomie. W swoim pytaniu retorycznym nawiązuję do prostego i niepodważalnego dla mnie faktu, że wiele autorytetów pedagogicznych w tym kraju wyraziło swoją dezaprobatę, co najmniej wobec trybu wprowadzania tej reformy. Do tego doszły negatywne opinie fachowców o większości podstaw programowych. Głosów popierających tę reformę wśród uznanych w kraju pedagogów nie znalazłem.
Co do wiary w „straszny los” uczniów, napisałem na końcu felietonu, że nigdy tak w edukacji nie było, żeby jakoś nie było. Los nie będzie „straszny”, ale stracimy sporo czasu i dorobku wielu ludzi też. A już najbardziej boli mnie lekceważenie – na wszystkich szczeblach – od ministra do dziennikarza – czynnika ludzkiego w osobach nauczycieli. Zgadzam się z tym, co znalazło się w komentarzu, a co dotyczy znaczenia postawy nauczycieli dla jakości edukacji. Ale to pozostaje (od lat) wyłącznie w sferze deklaracji. Ta grupa zawodowa nie cieszy się żadnym szacunkiem kolejnych władz. W pierwszym numerze „Wokół szkoły” (PDF dostępny na tej witrynie), w artykule pt. „Czy polska szkoła ma szansę być lepsza?” wskazałem lekceważenie nauczycieli, jako uzasadnienie negatywnej odpowiedzi na tytułowe pytanie . Pisałem to pod adresem poprzedniej ekipy rządzącej. W nowym rozdaniu jest dokładnie tak samo.
Na koniec zwrócę jeszcze tylko uwagę, że sadzę róże na grządce edukacji od kilku dziesiątków lat i mam przesłanki, by sądzić, że czynię to z niejakim powodzeniem. W zasadzie mógłbym siedzieć cicho i odcinać kupony od sytuacji, w której każda kolejna reforma zwiększa zainteresowanie rodziców moją placówką (teraz też tak jest!). Niestety, cierpię na atawistyczne poczucie obywatelskiej powinności (APOP), które nie pozwala mi milczeć, gdy dzieje się coś, co uważam za złe, przynajmniej w dziedzinie, w której jestem specjalistą.