Blog
Bądź tu mądry i pisz wiersze!
(liczba komentarzy 2)
W dość odległych już czasach mojej młodości powiedzenie „Bądź tu mądry i pisz wiersze” służyło do wyrażenia bezradności wobec jakiegoś problemu. W dobie Internetu wyszło z użycia, zapewne dlatego, że każdy problem ma dzisiaj – lub zdaje się mieć – swoje rozwiązanie w sieci. Mam jednak nieodparte wrażenie, że gwałtowny rozwój środków przekazu informacji, paradoksalnie, czyni tę tytułową sentencję przydatną jak nigdy dotąd. Co spróbuję tutaj szerzej naświetlić z punktu widzenia wychowawcy.
Rozpocznę od konkretnego przykładu. W ostatnim tygodniu lipca przykuła mój wzrok okładka „Newsweeka”, z której bił w oczy czerwono-czarny, taki oto napis: „Tabletowe dzieci. Nie lubią rozmawiać, nie chcą się bawić z rówieśnikami, tracą kontakt z otoczeniem. To skutki uzależnienia od elektronicznych gadżetów”. Ponieważ od pewnego czasu żywię przekonanie, że bezrefleksyjna i niczym nie ograniczona „elektronizacja” młodego pokolenia jest dla społeczeństwa pedagogicznym odpowiednikiem strzelania sobie w kolano, rzuciłem się na gazetę niczym sęp na padlinę. I rzeczywiście, w środku było smakowicie.
Dorota Romanowska i Ewelina Lis zebrały przykłady, w jaki sposób dochodzi do uzależnienia dziecka od smartfona lub tabletu, i jakie skutki może to przynieść dla życia rodzinnego oraz rozwoju młodego człowieka. Jest tu obraz rodzicielskiej bezradności: „Jeśli dziecko płacze trzecią godzinę i tylko tablet pomaga, to co mieliśmy zrobić? – pyta retorycznie Agnieszka, mama Ali”. Jest rodząca się świadomość, że zachowanie dziecka odbiega od normy: „Monikę, mamę Dawida, najbardziej przeraża to, że jej syna nic nie wzrusza. Zero emocji. Kiedyś potknęła się na schodach i spadła. Syn spojrzał na nią z kamienną twarzą i wrócił do gry na tablecie”. Jest wreszcie, o ile rodzic w porę przejrzy na oczy, konflikt z progeniturą, która na próbę ograniczenia dostępu do elektronicznych zabawek reaguje fochem, a potem agresją. A temu wszystkiemu stale towarzyszy rozpaczliwa rozterka: „Przecież wszystkie dzieci mają tablet czy smartfon. Twoje dziecko ma być gorsze?”.
Jako że czas był urlopowy, wyciąłem artykuł i schowałem do wykorzystania w przyszłości. Nie minął jednak nawet tydzień, gdy temat powrócił, chodź tym razem w wersji dokładnie przeciwnej. „Programuj, pierwszaku” – ogłosiła na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza” (31.07.2015) zapowiedź zespołu ekspertów MEN, że już niedługo uczniowie klasy pierwszej będą zdobywać umiejętność programowania i uczyć się sterowania robotami. „Ministerstwo Edukacji chce go [kodowania – przyp. JP] uczyć wszystkich. Zmiany opracowała Rada ds. Informatyzacji Edukacji przy MEN. Reforma ma objąć już przedszkolaki. Autorzy chcą, by używały elektronicznych urządzeń cyfrowych do porozumiewania się z bliskimi i rówieśnikami oraz do zabawy”. I nieco dalej: „Ma to nauczyć dzieci kreatywności, rozwiązywania problemów i współpracy – mówi prof. Maciej Sysło”.
Stop!
Zapomnijmy o meritum sprawy i zastanówmy się nad możliwym odbiorem obu publikacji. Z jednej strony „Newsweek” przestrzega przed poważnymi zagrożeniami, z drugiej „Gazeta” informuje o czynionych w majestacie władzy przymiarkach do wprowadzenia obowiązku nauki korzystania z tych urządzeń, i to już od przedszkola,. Czy dziennikarki „Newsweeka” panikują, rozpowszechniając niesprawdzone lub oparte na incydentalnych przypadkach poglądy przeciwników nowych technologii, czy też może eksperci zgromadzeni w Radzie ds. Informatyzacji Edukacji nie biorą pod uwagę realnego zagrożenia, realizując swoją wizję unowocześnienia edukacji? Problem jest ważny, bo niemała grupa ludzi – mających akurat dzieci w wieku przedszkolnym lub szkolnym – powinna posiadać jakiś pogląd w tej sprawie.
Zaintrygowany tematem odbiorca, najczęściej rodzic, zaczyna szukać więcej informacji w internecie. Po wpisaniu w wyszukiwarce: „dziecko a tablet” otrzymuje około półtora miliona odnośników. Przeglądając niektóre z nich znajduje zarówno głosy przestrogi, jak entuzjastyczne opinie na temat korzyści, jakie dla rozwoju dziecka przynosi wczesny kontakt z tabletem. Dociera do publikacji podbudowanych naukowo i do przekazów marketingowych, których prawdopodobnie nawet nie rozpoznaje. Zdezorientowany zadaje w końcu pytanie na jakimś forum: – Słuchajcie, czy tablet jest rzeczywiście tak niebezpieczny dla malucha, jak pisze „Newsweek”, i otrzymuje kilkadziesiąt życzliwych odpowiedzi, na „tak” i na „nie”. W niektórych znajdują się odnośniki do blogów, ale wpisy blogerów również okazują się sprzeczne.
Na powyższym przykładzie doskonale widać, jak ogromną zmianę w życiu społecznym wprowadziło upowszechnienie internetu. Żyjąc w bezkresnym oceanie bagnie informacji mamy niewielką szansę trafnej oceny otrzymywanych komunikatów – zresztą, na czym właściwie ta trafność miałaby polegać, kto miałby o niej rozstrzygać? Zdani jesteśmy na intuicję, emocje wywoływane przez formę i treść przekazu, opinie innych ludzi; czasem decyduje przypadek.
Opisałem powyżej przypadek idealny. W praktyce mechanizm ustalania poglądu często jest znacznie prostszy. Decyduje treść pierwszego sprawdzonego odnośnika, opinia wcześniej znanego, ulubionego blogera, szczególnie miły głos w dyskusji na forum: „Cześć, jestem Kaśka, też mam takiego malucha jak Ty. Ma trzy lata, a od dwóch bawi się i-Padem. Jest w tym już lepszy ode mnie!”. Znamy to doskonale z polityki, wciąż poznajemy w innych dziedzinach życia.
Jeśli problem dotyczy dorosłych, którzy mają pewne doświadczenie życiowe, to tym bardziej młodych ludzi, z natury mniej krytycznych. Budzi to mój niepokój jako nauczyciela i wychowawcy. Guru od edukacji i urzędnicy ministerialni zgodnie roztaczają przede mną wizję sieci jako naturalnego i najlepszego źródła wiedzy dla uczniów, a zarazem płaszczyzny, na której powinniśmy spotkać się w procesie kształcenia. Jako jedno z moich najważniejszych zadań wskazują nauczenie młodych ludzi wyszukiwania i korzystania z informacji oraz krytycznego spojrzenia na wiadomości uzyskiwane za pośrednictwem mediów elektronicznych…
Ciekawe, jak mam to zrobić, skoro sam gubię się w natłoku sprzeczności, podobnie zresztą, jak ta część dorosłej populacji, która wykracza w swojej chęci poznania poza pierwsze kliknięcie?! Podobno dzięki internetowi edukacja – i świat w ogóle – będą lepsze, jeżeli tylko nauczymy dzieci mądrze z niego korzystać. Przepraszam, co to znaczy „mądrze”? I kto ma je tego nauczyć?!
* * *
Mam świadomość, że moje ostatnie pytania mają charakter dosyć rozpaczliwy. Nie zlikwidujemy mediów w ogóle, a internetu w szczególności tylko dlatego, że propagują na równych prawach rozmaite, także sprzeczne poglądy. Jest to wręcz ich zaleta, bowiem służy największej wartości w naszym kręgu kulturowym, jaką jest wolność. Nie jestem też ślepy na korzyści z istnienia sieci. Potrafię sprawdzić godzinę odjazdu autobusu, kupić bilet, znaleźć mapę dojazdu na urlop i informacje o atrakcjach turystycznych w okolicy miejsca pobytu. Koresponduję przez e-maile. Ogólnie, w pełni doceniam możliwości internetu jako narzędzia usprawniającego życie. Boję się tylko sytuacji, w której życie – intelektualne i społeczne – przenosi się do internetu.
Sieć zmienia świat i ludzi, i czyni to szybciej, niż nadąża nasza świadomość. Osobiście jednak bardzo proszę entuzjastów tego, co ma nadejść, by nie oczekiwali ode mnie jako nauczyciela bezkrytycznego udziału w budowaniu „nowego” świata, którego wizje mnożą się jak w kalejdoskopie. Być może odrobina sceptycyzmu takich jak ja okaże się wręcz wskazana, by przyhamować nieco pęd ku nowemu, dla zachowania bezpiecznej prędkości? Przynajmniej w edukacji.
Dodaj komentarz
Skomentował Marcin
Dzień dobry,
Przypadkiem znalazłem Pana blog - jest bardzo ciekawy. Interesuję się tematyką edukacji - kiedyś byłem krótko nauczycielem, teraz mam dzieci w szkole. Zanim najstarszy synek zaczął naukę myślałem nawet o założeniu własnej szkoły, ale szczęśliwie znalazłem taką szkołę, że lepszej nie zrobię :-).
Pracuję teraz jako informatyk, więc to, o czym Pan napisał znam "od drugiej strony". Napiszę więc coś co uważam za odpowiedź na przynajmniej niektóre pytania zadane w tym wpisie.
Wyszedł Pan od dwóch artykułów: w Newsweeku i w GW. Te artykuły, wg mnie, tylko pozornie są o tym samym. O ile Newsweek napisał o czymś, co można nazwać elektroniczną "konsumpcją", o tyle GW napisała bardziej o elektronicznej "produkcji".
Zdaję sobie sprawę z tego, że te płaszczyzny w przypadku internetu nawzajem się bardzo przenikają, ale jednym z ważnych elementów mądrej nauki będzie to, że uczeń zostanie bardziej po stronie tworzenia niż odbioru. Dotyczy to nie tylko nauki programowania, tworzenia grafik, dźwięków itp., ale też innych treści - prezentacji dowolnych zagadnień czy wymiany poglądów na jakiś temat.
Po moich dzieciach widzę, że jest to najbardziej naturalny sposób uczenia się tego, że w sieci jest mnóstwo śmieci i trochę wartościowych treści. A bycie twórcą zwykle wymaga zbyt wiele wysiłku, by było nałogowo wciągające, choć oczywiście może być ciekawe.
Skomentował eM
Po latach, jeszcze bardziej aktualne, jak solidne wino. Ogromne propsy dla autora.