Blog
Dar od losu
(liczba komentarzy 9)
Zgodnie z oczekiwaniami koronawirus z Wuhan na dobre rozgościł się w Polsce. Na szczęście nie musieliśmy długo czekać na decyzję o zamknięciu placówek oświatowych. Słuchając dzisiejszych wystąpień premiera oraz ministra edukacji miałem poczucie, że po raz pierwszy od długiego czasu władze zrobiły coś w dziedzinie oświaty z sensem i zgodnie z interesem społecznym. Nie tylko przecięto ważne drogi rozprzestrzeniania się wirusa, ale także uśmierzono objawy paniki, rodzącej się wśród rodziców uczniów w wielu szkołach.
Pośród ogólnego zadowolenia mało kto zwrócił uwagę na istotną zmianę, jakiej bez żadnego wyjaśnienia, dosłownie „w biegu”, dokonano w odniesieniu do długości planowanej przerwy w działaniu placówek oświatowych. Jeszcze o godzinie 10:52, podczas konferencji prasowej, minister Piontkowski ogłosił, że zawieszenie zajęć potrwa dwa tygodnie, od poniedziałku 16 marca, choć już 12 i 13 marca nie odbędą się zajęcia edukacyjne. Zaledwie półtorej godziny później na stronie MEN pojawił się odmienny w treści komunikat, że przerwa potrwa dwa tygodnie, liczone od jutra, czyli do 25 marca. Różnica dotyczy zaledwie dwóch dni roboczych, ale równocześnie aż czterech dni w ogóle. To bardzo dużo, szczególnie jeżeli ktoś, tak jak ja, jest pesymistą i nie spodziewa się opadnięcia fali zachorowań (i paniki) w ciągu 14 dni. Mam wrażenie, że ktoś pierwotnie miał dobry pomysł, a dopiero potem – poniewczasie – ktoś inny uświadomił mu, że (na przykład) specustawa daje prawo do dodatkowego zasiłku opiekuńczego jedynie na okres 14 dni… No bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze…
Cóż, chwilowo cieszmy się tym, co jest i spróbujmy dostrzec w sytuacji, którą zgotował nam los, jakieś pozytywy.
Może ktoś powie, że jestem bezdusznym egoistą, nieczułym na cierpienie innych ludzi oraz zagrożenie światową recesją, ale osobiście czasowe zamrożenie życia społecznego witam z ogromną ulgą. Nie tylko ze strachu o własną skórę, choć w moim wieku trudno jest już tak zupełnie beztrosko spoglądać na możliwe skutki zakażenia. W obecnej sytuacji widzę też pewien dar od losu, niesamowitą szansę wyhamowania – choćby czasowego przejścia na zapomniany już prawie tryb slow life.
W moim przypadku zawieszenie pracy szkoły powoduje, że nie muszę w najbliższą sobotę organizować dorocznego sejmiku. Pewnie odbędzie się on w późniejszym terminie, ale oswajam się też z myślą, że w tym roku po prostu się nie odbędzie i zaczynam wierzyć, że mimo to kury nadal będą znosić jajka, krowy dawać mleko, a słońce o przewidzianej porze wznosić się rano ponad linię horyzontu… Musimy przełożyć zaplanowaną na przyszły tydzień Galę 30-lecia STO na Bemowie – imprezę pochłaniającą mnóstwo czasu i energii na przygotowania; oczywiście przyjemną dla wszystkich świętujących, ale jednak wymagającą mobilizacji i obciążającą psychicznie. Pewnie odbędzie się ona w czerwcowym terminie, ale wtedy będziemy tylko odcinać kupony od dokonanych już wcześniej przygotowań.
Zapewne będzie kłopot z organizacją kwietniowych obchodów Dnia Ziemi na Bemowie. Mało prawdopodobne, żeby dało się zgromadzić w jednym miejscu wiele setek dzieci. Będzie jeszcze chyba zbyt wcześnie. A jednak i tutaj powoli ogarnia mnie wiara, że kury nadal będą znosić jajka, krowy dawać mleko, a słońce etc… Nieco bardziej optymistycznie patrzę na perspektywę majowych „zielonych szkół”, ale jeśli nawet trzeba będzie je odwołać, to również kurom, krowom i słońcu nie sprawi to zapewne specjalnej różnicy.
W ten sposób zupełnie nagle spadł mi z głowy cały bagaż spraw ważnych, ważniejszych i zupełnie priorytetowych, które do lat lęgną się niczym króliki, i gonią jedne za drugimi, nie pozostawiając czasu na wyluzowanie i… cieszenie się życiem. W zamian mogę, po raz pierwszy od baaardzo długiego czasu, spokojnie zastanowić się nad planami na kolejny rok szkolny. Strukturą klas, obsadą nauczycielską, założeniami budżetu. Zrobić – wspólnie z członkami zespołu kierowniczego – to, no co notorycznie brakowało nam dotąd czasu – POMYŚLEĆ.
Boże, jakie to piękne! Z tego punktu widzenia czas zarazy jest dla mnie darem od losu. Owszem, niesie konkretne zagrożenie, ale daje też szansę wyplątania się ze spirali niezbędnych, niemożliwych od zaniedbania działań, które dzisiaj takich jak ja wiodą prostą drogą do zaburzeń psychicznych.
* * *
Jeśli ktoś nie do końca zna realia współczesnej polskiej edukacji, to muszę go poinformować, że podobnie zagonione są dzieci, szczególnie te w wieku szkolnym. Często nie zdają sobie nawet z tego sprawy, bo nie mają żadnej skali porównawczej, ale znamiona przesytu, znużenia, stresu widać u wielu gołym okiem. Skoro tak, to może dla nich również przymusowa przerwa ma szansę przynieść zbawienny efekt?!
Nie namawiam, by dać dzieciakom po prostu spokój, ale jedynie żeby skorzystać okazji i wyplątać się nieco ze spirali wymagań stawianych im i ich rodzinom, a wynikających głównie z przekonania, że sensem pracy szkoły jest „realizacja” podstawy programowej.
NIezawodna „Wyborcza” już 9 marca podpowiadała, w artykule Olgi Woźniak „Jak się uczyć, kiedy zamkną szkoły?, co mogą zrobić nauczyciele w sytuacji zamknięcia szkoły. Wszak żyjemy w świecie nowoczesnych technologii, w którym łączność i przekazywanie informacji są łatwe, jak nigdy dotąd. Skądinąd wiedzieliśmy zresztą, że w nieczynnych placówkach chińskich nauczanie przeniosło się właśnie do internetu, a nasza wiara w Chińczyków jest tak wielka, że prawdopodobnie kupowaliśmy tę rewelację w ciemno. Tymczasem w tym samym artykule w „Wyborczej” można przeczytać, że dzieciaki z Państwa Środka „szybko odkryły, że jeśli wystarczająca liczba użytkowników nisko oceni aplikację na App Store [DingTalk – platformę komunikacyjną – przyp. JP), zostanie ona zdjęta ze sklepu. Błyskawicznie wystawiono dziesiątki tysięcy negatywnych recenzji, a ocena DingTalk spadła z dnia na dzień z 4,9 do 1,4 gwiazdki. Sprytne”. Podzielam tę opinię dziennikarki i wierzę, że nasza młódź też jest nie od macochy.
No ale żarty na bok, bo najwyższe ministerialne usta wyraziły nadzieję, że szkoły zorganizują jakąś formę zdalnego nauczania; takie jest też oczekiwanie wielu rodziców. W końcu po to zatrudnia się nauczycieli, żeby uczyli. Scenariusz jawi się prosty, szczególnie tam, gdzie placówki dysponują już platformami edukacyjnymi. Po prostu będą generować kolejne materiały i instrukcje, uczniowie będą przesyłać swoje wytwory, otrzymywać informację zwrotną, może nawet oceny. Najambitniejsi nauczyciele przeprowadzą w ten sposób klasówki. Będzie tak również w STO na Bemowie, ale tylko w klasach 7-8, w których jakakolwiek próba wyrwania uczniów z kieratu wykuwania formy na egzamin ósmoklasisty byłaby potraktowana przez wszystkich, z nimi samymi na czele, jak odstawienie narkotyku w terminalnej fazie heroinizmu. Może tylko zamknięte zostaną zewnętrzne kursy, w których gremialnie uczestniczą, i powstanie choć odrobina przestrzeni na ich samodzielnie sterowaną aktywność i… odpoczynek. Oby!
Nawet jednak brak platformy edukacyjnej nie odwiedzie zapewne wielu polskich nauczycieli od zdalnego sterowania pracą uczniów, także młodszych – przesyłania im albo ich rodzicom instrukcji czego, i z czego, należy się nauczyć, i w jaki sposób wylegitymować efektami swojej pracy. W ten sposób, przede wszystkim z pomocą wszechpolskiej platformy komunikacyjnej, jaką tworzą e-dzienniki, uda się na dużą skalę wtłoczyć tradycyjny model szkoły w piękne, nowoczesne ramy. No i „realizacja” podstawy programowej będzie harmonijna i dobrze udokumentowana.
A ja proponuję pójść pod prąd i tak właśnie zrobimy w STO na Bemowie. Wykorzystamy nadzwyczajną sytuację i złożymy uczniom nadzwyczajną propozycję. W ciągu najbliższych dni zapomną o podręcznikach, ćwiczeniach i programach nauczania! Nie będzie prac do obowiązkowego wykonania i ocen. Każdy będzie uczyć się według własnego programu, tylko tego, na co sam się zdecyduje. Będąc w piątej klasie, nie musi przez godzinę w tygodniu kuć biologii, drugą godzinę geografii, a przez pięć godzin męczyć się z materiałem z języka polskiego. Ba, w ogóle nie musi oglądać się na przedmioty szkolne. Ma po prostu każdego dnia, od poniedziałku do piątku, poświęcić 5 do 7 godzin na naukę tego, na co ma ochotę. Raz dziennie wyśle (w klasach 1-3 z pomocą rodzica) e-maila do wychowawcy, w którym poinformuje go o swojej aktywności. Może pochwali się efektem, zapyta o radę; na pewno dostanie też zwrotny sygnał wsparcia. W klasach 4-6 będzie mieć możliwość również korespondowania z nauczycielami przedmiotów, ale oni też nie będą wysyłać mu żadnych poleceń ani „świetnych” pomysłów. Są od doradzenia i zachwycenia się, jeśli uczeń czymś się pochwali. W klasach 1-3 może zdarzyć się, że wychowawca zaproponuje dzieciom jakiś wspólny temat, ale nawet wtedy formę pracy każdy uczeń wybierze samodzielnie.
Spędziłem dzisiaj kilka godzin na wyjaśnianiu naszym 4-6-klasistom, jak to będzie działać. Obserwowałem otwierające się coraz szerzej oczy. Odpowiadałem na dziesiątki pytań, tłumacząc, że jeśli ktoś z pomocą rodziny nauczy się prasować koszule, to będzie to super samodzielna nauka. Podobnie jeśli zrobi dla wszystkich kolorowe kanapki. Że perspektywa wybudowania wioski indiańskiej z plasteliny mnie również wydaje się ekscytująca. Że pomysłów w internecie i w mądrych książkach jest tyle, że każdy coś dla siebie znajdzie. Że nie będzie za to ocen, ale wszystko, co fajne będzie można dobrowolnie zaprezentować po powrocie do szkoły. Że dostają dar od losu, ale jeśli z niego dobrze skorzystają, będą mieli dużo satysfakcji. I nauczyciele również. Niedowierzanie stopniowo ustępowało radości.
Nie wiem, jak to wyjdzie, choć jestem dobrej myśli. Wiem jednak, że codziennym kieracie pewnie nie zdecydowalibyśmy się na zaoferowanie dzieciom takiej możliwości. Jeśli się uda, zaczniemy myśleć, jak wykorzystać ten pomysł w przyszłości. Jeśli się nie uda… To w zasadzie nie może się nie udać! Co najwyżej jedni uczniowie skorzystają więcej, a drudzy mniej. Czyż jednak tak się nie dzieje również przy tradycyjnej organizacji nauki?!
A podstawa programowa może poczekać, wszak minister Piontkowski zapewnił, że szkoły bez trudu ją zrealizują. To kolejna powtórka wierutnego kłamstwa, ale proponuję przez chwilę przyjąć je za dobra monetę. I w niezwyczajnej sytuacji dać dzieciom szansę na niezwyczajną naukę.
Dodaj komentarz
Skomentował Agnieszka
Jak zawsze w punkt!
Powietrze i głowy uczniów będą oczyszczone, a przez to dzieciaki tylko szczęśliwsze!
Brawo Bemowo!
Skomentował Janina Krakowowa
Ano tak.
Też zauważyłam, że na przedpołudniowej konferencji premier Morawiecki zeznawał co innego niż chwilę później ministrowie odnośnie długości przerwy w pracy szkół. Pierwszy komunikat był jasny: 2 tygodnie od najbliższego poniedziałku... Spowodowało to nawet błędy w transmisji danych na potrzeby postów na fb.
Osobiście nie spodziewam się, by dzieci wróciły do szkolnych ławek wcześniej niż po przerwie wielkanocnej. Myślę zresztą, że min. Piontkowski też zdaje sobie z tego sprawę.
Gadanina o tym, że to krótka przerwa, która ani trochę nie zakłóci realizacji programu jest tylko czczą gadaniną i robieniem dobrej miny do marnej gry.
Ale zgadzam się, pracowitym i ambitnym dzieciom ta przerwa - nawet jeśli będzie wielotygodniowa - z pewnością dobrze zrobi. Będą miały czas na własne pasje, czy wspomnianą naukę prasowania koszul.
Z większą troską myślę o dzieciach, które wykorzystają wirusowe wakacje do całkowitego osunięcia się w objęcia nałogów - głównie tych związanych z internetem.
Tu zresztą jawi się złowrogo owa podwójna rola internetu. Dla jednych będzie on w nadchodzących tygodniach platformą do podtrzymywania relacji z rówieśnikami i nauki, dla innych zdradliwym "lekiem na całe zło"...
Skomentował NAUCZYCIELKA MONIKA
Zazdroszczę tym uczniom i nauczycielom. Nauczą się więcej niż gdyby byli te 2 tyg w szkole. I nareszcie odpoczną, nabiorą dystansu i zobaczą ten kierat z innej perspektywy. Szkoda, że nie wszystkie szkoły mają tak mądrych dyrektorów. W większości szkół już wielkim heroizmem jest powiedzieć dzieciom, żeby w czasie przerwy bożonarodzeniowej poświęciły swoj czas na odpoczynek i kontakt z bliskimi. Straszne....
Skomentował Włodzimierz Zielicz
Nareszcie szkoła (polska!) ze swoimi KILKUNASTOMA obowiązkowymi (!) przedmiotami przynajmniej maturzystom i uczniom klas 8 SP nie będzie przeszkadzać w nauce ... tych przedmiotów, które, z różnych powodów, postrzegają jako ważne(!) dla siebie. I może dojrzejemy do tego, by maturzyści mieli 2-3 przedmioty tylko (jak w UK) czy 5-6 (jak w programie IB) jak to jest w krajach cywilizowanych ... ;-)
Skomentował Magda
że też nigdy nie trafił mi się taki dyrektor, jak Pan...
też mam nadzieję, że się uda wykorzystać tę przerwę inaczej;
i że wszyscy jakoś to przetrwamy...
Skomentował Leszek Janasik
Z punktu widzenia szkoły podstawowej, przerwa faktycznie dobrze dzieciakom zrobi. W liceum sprawa wygląda zupełnie inaczej., a w szczególności w klasie maturalnej. U nas w Milanówku przenieśliśmy całą szkołę w (nie)realny wymiar... Myślę, że ten czas w wirtualnej szkole, będzie też dla młodzieży urozmaiceniem codziennej szkolnej "orki".
Skomentował Daniel
Tak!!! To jest droga!!!
Wykorzystajmy czas na pasję!!!
https://tiny.pl/tbm16
Skomentował Xawer
Co za niespotykana zgodność poglądów Autora i komentatorów! Od dawna piszę to samo - że najlepsze dla wykształcenia dzieci jest dać im święty spokój ze szkołą, lekcjami, podstawami programowymi, klasówkami, etc. i nie przeszkadzać w samodzielnym rozwoju. Ironią losu jest tylko, że tak cenny skutek tworzy nie przemyślana liberalizacja szkolnictwa, tylko panika medialno-polityczno-koronawirusowa. Ale jeśli takie mają być skutki paniki medialnej, to cieszy mnie ona niezwykle!
Skomentował Dorota
Dziękuję za Pana wpis. Kolejny raz w samo sedno i do tego takimi słowami, że chce się więcej czytać, a potem myśleć. Zdrowia i tego fizycznego i psychicznego oraz slow life.