Blog
DOE #02 - Bez populizmu w edukacji, proszę!
(liczba komentarzy 3)
Przeglądając ostatnio ONET, ujrzałem panią Katarzynę Lubnauer, która, przypięta pasem do fotela w samochodzie, z zapałem udzielała wywiadu siedzącej za kierownicą dziennikarce. Odkryłem w ten sposób nowalijkę na portalu, jaką jest ONET Watch, czyli rozmowy w formie króciutkich filmów, mające zapewne przyciągnąć zainteresowanie odbiorców nawykłych już do poetyki rodem z Tik Toka. Ponieważ sam preferuję dłuższe formy, przewinąłbym ekran bez refleksji, gdyby nie osoba prominentnej polityczki, wymienianej w gronie kandydatów na funkcję ministra edukacji narodowej (z nauką lub bez). Pomny swojej misji Doradcy Obywatelskiego ds. Edukacji postanowiłem zatem obejrzeć.
Wysiłek okazal się niewielki – filmik trwa bowiem zaledwie minutę, za to przeżycie dość traumatyczne - ze względu na to, co usłyszałem. Oto bowiem poważna kandydatka na funkcję szefowej polskiej edukacji wypowiedziała się tak:
„Z całym szacunkiem, oczekiwanie od dzieci, że będą czytać grube lektury masowo, w sytuacji, w której jak by spytać ich rodziców, to się okazałoby, że nie czytają, ponieważ z innych źródeł czerpią już rozrywkę, inspirację”.
Jak należy rozumieć z kontekstu i intonacji wypowiedzi pani Lubnauer, uważa to oczekiwanie za pozbawione sensu. Ja mam odmienne zdanie. Pozwolę sobie zwrócić uwagę wszystkich potencjalnych uzdrowicieli polskiej edukacji, że fakt nieczytania grubych książek przez rodziców, sam w sobie zresztą wątpliwy w odniesieniu do całości społeczeństwa, nie stanowi powodu, by szkoła miała zrezygnować z zadania, jakim jest zapewnienie młodym ludziom kontaktu z wartościową literaturą. W przypadku niektórych, po raz pierwszy i ostatni w życiu. Ponadto, trzeba też mieć na uwadze, że obcowanie ze słowem pisanym - jak twierdzi nauka - rozwija intelektualnie w sposób niedostępny innym, także najnowszym i chwilowo modnym formom przekazu. A poza tym, co nie mniej ważne, schlebianie najniższym gustom, poprzez dzielenie lektur na złe, bo grube, i dobre, bo cienkie, zamiast na wartościowe literacko i pozbawione tej wartości, jest zwykłym populizmem. Nie do przyjęcia u osoby, która aspiruje do zarządzania polską edukacją. Zwłaszcza własnie edukacją!
W końcówce oglądanego fragmentu wywiadu usłyszałem jeszcze, że młodzi nie rozumieją dzisiaj problemów „Chłopców z placu boju” (oj!). Szanowna Pani Posłanko, właśnie po to, miedzy innymi, jest szkoła, by pomóc uczniom zrozumieć ponadczasowe przesłanie arcydzieł klasyki literatury. A „Chłopcy z Placu Broni” do takich należą. Światli politycy, którym zależy na dobrym poziomie edukacji narodowej, mogą ze swej strony zapewnić warunki, by tworzenie listy obowiązkowych lektur spoczęło w rękach kompetentnych specjalistów: znawców literatury i pedagogów. Trzeba tylko dopilnować, żeby wskazanych pozycji nie było zbyt dużo, a jako kryterium doboru nie posłużyła taka czy inna ideologia, ale wyłącznie wartość literacka. Całą resztę można spokojnie powierzyć nauczycielom języka polskiego, pozostawiając im swobodę, a przede wszystkim zapewniając czas na omawianie z uczniami lektur bardziej współczesnych, także wybranych przez samych młodych ludzi.
A przy okazji bardzo proszę, żeby w zapale likwidowania prac domowych nie zakazano zadawania uczniom czytania lektur w domu. Niestety, w klasie szkolnej się nie da.
Dodaj komentarz
Skomentował Zielicz Włodzimierz
Proponuję studiować liczne profile posłanki Kingi Gajewskiej (nie mylić z Aleksandrą!) - ona ma większe szanse, aspiracje i ambicje na stołek w ME(i)N - zamiast niszowych działaczy potencjalnie rządzących partii... ;-)
Skomentował Ppp
Z drugiej strony, skoro od dziesiątek lat szkoła nie nauczyła się tego robić DOBRZE, to żądanie zaprzestania jest jakoś logiczne. Rzeczywistym rozwiązaniem problemu jest skupienie się na najważniejszych sprawach, by uczniowie znali kody kulturowe i wiedzieli "o czym to jest" - a nie wymaganie od nich dokładnej znajomości, analizy i wymyślania "co autor miał na myśli".
Wiele lektur staje się zrozumiała dopiero po kilku czytaniach w dorosłości. Osobiście dopiero w wieku 40 lat przekonałem się, że "Potop" Sienkiewicza jest właściwie "Odyseją" Homera, tylko dzieje się na lądzie i w innym czasie - konstrukcja i sposób opowiadania są praktycznie te same. Tylko najpierw trzeba go kilkukrotnie przeczytać, co w szkole jest niemożliwe (1200 stron) oraz przebrnąć przez "Odeseję" (jako audiobook lepiej wchodzi).
Pozdrawiam.
Skomentował Zielicz Włodzimierz
@Ppp
Akurat tendencja jest samobójcza dla czytelnictwa literatury. W PRL co prawda omawiano lektury (co prawda z mniejszą ilością żargonu technicznego i analitycznego historyczno-literackiego), ale dla OCZYTANYCH był zawsze temat zwany "wolnym" ... Po wprowadzeniu "Nowej Matury" też nie egzekwowano szczegółów lektur - sprawdzano różne umiejętności. Od tandemu Legutko-Hall za KLUCZOWE w maturze uchodzi za PRIORYTET wymuszenie (!) dokładnej znajomości szczegółów lektur i tego żargonu :-( A przecież książki pisze się do CZYTANIA, nie do ANALIZOWANIA w żargonie czy PAMIĘTANIA ;-)