Blog
Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe!
(liczba komentarzy 31)
Problem, który dzisiaj poruszę, nie dotyczy wszystkich szkół. Może występuje jedynie w nielicznych. Oby. Ale póki nie stwierdzisz, Czytelniku, że placówka, w której pracujesz, lub w której uczy się Twoje dziecko, nie ma z nim nic wspólnego, czytaj. Choćby pierwsze akapity wydały Ci się mało interesujące albo… dziwne.
Przez ostatnie pół roku dużo mówiło się w środowisku oświatowym o ocenianiu pracy nauczycieli. Powszechna krytyka doprowadziła do częściowego przynajmniej wycofania koncepcji pani minister Zalewskiej. Przy jakiejś okazji padła nawet z jej strony zapowiedź powrotu do starych zasad, choć jak na razie z prawa oświatowego zniknęły tylko szkolne regulaminy określające „wskaźniki do kryteriów”. Być może ktoś, kto z wyjątkową uwagą studiuje akty prawne, tudzież rzucane tu i tam wypowiedzi szefowej MEN, potrafiłby powiedzieć coś więcej na temat obowiązujących obecnie regulacji, ja chwilowo jestem nieco zagubiony i modlę się tylko, by w najbliższym czasie nikt z mojego personelu nie wystąpił o ocenę swojej pracy.
Korzystając z czasu na myślenie, jaki zawsze przynoszą ze sobą ferie, nieco przypadkiem podążyłem tropem tych swoich modlitw i wpadłem na pomysł, jak można powiązać ocenianie pracy nauczycieli z życiem, zapewniając im sprawiedliwe traktowanie, stały dopływ informacji zwrotnej, zarazem motywując do zachowań pożądanych i do unikania działań źle widzianych (przez dyrekcję). Cóż prostszego, niż wprowadzić odpowiedni regulamin punktowy?
Każdy nauczyciel na starcie otrzyma, dajmy na to, 300 punktów. Będzie to poziom bardzo dobrej oceny jego pracy. Do tego dorzucimy mu wyczerpujący taryfikator, jakie działania będą nagradzane punktami dodatnimi, a jakie ujemnymi. Jeżeli uciuła, powiedzmy 500 punktów, otrzyma ocenę wyróżniającą. Jeżeli spadnie do zera – negatywną. Na szczęście nauczyciele są mistrzami adaptacji do najrozmaitszych urzędowych pomysłów, więc zapewne doskonale poradzą sobie z utrzymaniem na plusie.
Z pierwszymi pomysłami do regulaminu nie miałem żadnego kłopotu. Na przykład: przygotowanie i przeprowadzenie klasówki: plus 10 punktów; sprawdzenie i oddanie jej uczniom w ciągu tygodnia: plus 5, a potem, za każdy dzień opóźnienia o jedno oczko mniej. Czyli po dwóch tygodniach już minus 2 punkty. Rzecz do rozważenia, czy uwzględniać w tej kalkulacji dni wolne od pracy. Przygotowanie dekoracji w szkole – plus 3 punkty, a jeśli wspólnie z uczniami, to może nawet ze dwa więcej. Średnia ocen semestralnych z prowadzonego przedmiotu wyższa od 5,0 = plus 10 punktów, za 4,5 – plus 5, za 4,0 – zero, za 3,5 – minus 5 i tak dalej. Kolega, który ze szkołą ma tyle wspólnego, że kiedyś do niej chodził, bez trudu podsunął mi dalsze kilkanaście pozycji takiego regulaminu, wliczając w to również podanie kawy dyrektorowi (minus 5 – nie znoszę kawy), jak również uprzejme powitanie w drzwiach szkoły (plus 3), z ewentualną premią za dobiegnięcie z drugiego końca korytarza.
Ostatnie zdanie, jak mam nadzieję, ostatecznie uspokoiło Czytelnika, że Pytlak nie zwariował, tylko tak sobie żartuje. Zastanówmy się jednak przez chwilę, dlaczego miałby to być tylko żart? Czy dlatego, że taryfikator musiałby być gruby jak biblia, by uwzględniać i wyceniać większość możliwych zdarzeń? A może nieprawdopodobna jest wizja dyrektora chodzącego po szkole, bądź monitorującego zapisy w dzienniku elektronicznym, by wychwycić i sprawiedliwie nagrodzić wszystkie zasługi nauczycieli i ukarać ich wpadki? Nawet jeśli dostawca dziennika za skromną opłatą zapewniłby szefostwu szkoły skrojony na miarę moduł elektronicznej dokumentacji? A może wreszcie taki system okazałby się po prostu nieskuteczny, zachęcając bardziej do kombinowania niż podejmowania określonych zachowań, a unikania innych? Tresura może sprawdzać się w przypadku zwierząt, ale raczej nie jest zalecana wobec istot myślących, do których z pewnością zaliczają się nauczyciele.
A zatem ten mój cały pomysł, to tylko taki dziwny żart, kompletnie bez sensu? Otóż jednak nie. Okazuje się, że ma on swoje odniesienie w życiu. Oto dzisiejsze (4 lutego) wydanie warszawskiego „Metra” przynosi informację o wprowadzeniu zbliżonego systemu dla uczniów, w klasie 7c jednej ze szkół. W wersji uproszczonej, wyłącznie z punktami ujemnymi, które grożą za siedem czynności, w tym najwięcej za makijaż i malowanie paznokci. A zafarbowanie włosów od razu pozbawia delikwenta szansy na dwie najwyższe oceny zachowania, już bez żadnej tam kalkulacji punktów. Jest, co prawda, na końcu owego dokumentu zachęta do zgłaszania wychowawcy działań na rzecz szkoły i klasy, ale bez określenia czy i ile dodatnich punktów można otrzymać w takiej sytuacji. Być może pozostaje to do negocjacji.
Owa medialna wiadomość, wskazująca „jedną ze szkół” na Bielanach, może być po prostu fejkiem, czego całym Bielanom życzę. Może też być desperacką próbą wychowawcy klasy 7c zapanowania nad czternastolatkami malującymi twarze i paznokcie i popełniającymi bez należytego umiaru wszelkie inne błędy młodości. Problem w tym, że punktowe regulaminy oceny zachowania uczniów, bez żadnej wątpliwości, mnożą się jak Polska długa i szeroka. Można ich znaleźć wiele na stronach internetowych różnych szkół i nie są to raczej ślady aktywności hakerów. To szaleństwo dzieje się naprawdę.
Powtórzę z drobną modyfikacją: tresura może sprawdzać się w przypadku zwierząt, ale raczej nie jest zalecana wobec istot myślących, do których z pewnością zaliczają się uczniowie.
O ile często w blogu „Wokół szkoły” krytykuję poczynania władz oświatowych, o tyle staram się zachować wstrzemięźliwość w ocenianiu działań podejmowanych w konkretnych placówkach. Pewnie nie udaje mi się to w stu procentach, bo temperament publicysty czasami ponosi, ale staram się szanować różne pomysły, nawet jeśli nie bardzo mi się podobają. Nie da się robić dobrej edukacji według jednego wzorca, w myśl najlepszych nawet koncepcji, ale w całości zesłanych z góry.
Niestety, punktowa ocena zachowania nie jest zesłana z góry. Jest od początku do końca pomysłem oddolnym, pozbawionym, moim zdaniem, jakiegokolwiek pedagogicznego sensu, i to właśnie chcę w tym miejscu głośno powiedzieć. Oto kilka argumentów przeciwko tej metodzie:
Stanowi przejaw najbardziej prymitywnego, behawiorystycznego podejścia do wychowania, opartego na karaniu zachowań niepożądanych i nagradzaniu oczekiwanych. To tresura, której miejsce jest dzisiaj tylko w podręcznikach historii psychologii i pedagogiki.
Wyklucza budowanie w szkole pozytywnych relacji społecznych – nauczyciel jako bezustanny niemal szafarz punktów, nieważne, że dodatnich czy ujemnych, staje się dla ucznia prokuratorem i sędzią w jednym, źródłem zagrożenia, nadzorcą, ale nigdy nie partnerem, autorytetem, czy po prostu człowiekiem.
Uczy, że absolutnie wszystko ma swoją cenę, a zło można naprawić dobrem według określonego przelicznika. Często absurdalnego, na przykład, że dwa spóźnienia można zrekompensować przyniesieniem makulatury na szkolną zbiórkę. Co ma piernik do wiatraka? I po co komu w szkole tak motywowana zbiórka starych gazet? W ogóle, każdy odruch serca staje się potencjalnie nieszczery – bo motywowany, być może, oczekiwaniem nagrody.
Nie może być sprawiedliwa – aby stworzyć taryfikator rzetelnie oddający miarę różnych czynów i biorący pod uwagę możliwe uwarunkowania dziecięcego zachowania, trzeba być Bogiem.
Jest absolutnie nieskuteczna – w najlepszym razie czasowo tłumi niepożądane objawy, ale nie likwiduje żadnego wychowawczego problemu.
Opisywany tutaj problem dotarł do mnie już kilkakrotnie także ze strony czytelników bloga, w kontekście wątpliwości „Co Pan na to, panie Jarku?”. Pytają rodzice, nie nauczyciele. Niestety. To nauczycielowi wykształcenie pedagogiczne powinno dyktować, że ta koncepcja jest bez sensu. Ale z doświadczenia wiem, że nauczyciele mają dość specyficzne pojęcie o tym, czym jest odpowiedzialność, której uczeń powinien doświadczyć w szkole.
„Bycie odpowiedzialnym” jest zazwyczaj błędnie utożsamiane z „ponoszeniem odpowiedzialności”, czyli odczuwaniem konsekwencji podejmowanych działań, a szczególnie błędów. Moje przekorne twierdzenie, że jako nauczyciel jestem „konsekwentnie łagodny i wyrozumiały”, traktowane bywa zazwyczaj jako żart. Tymczasem najzupełniej poważnie uważam, że dążenie do tego, by dziecko zawsze i wszędzie ponosiło konsekwencje swoich działań, rzekomo ucząc się w ten sposób odpowiedzialności, w istocie zmienia wychowanie w tresurę.
Psycholog Agnieszka Stein w swoim adresowanym do rodziców blogu http://agnieszkastein.pl/odpowiedzialnosc-2/ pisze:
(…) często mówimy do dzieci, partnerów, współpracowników “bądź odpowiedzialny” rozumiejąc przez to “rób to, czego JA od ciebie oczekuję”, a czasem nawet “rób to, co ci każę”.
W myśl takiego poglądu człowiek odpowiedzialny, to ten, który dobrze wykonuje polecenia. Tymczasem, moim zdaniem, zasługuje on jedynie na miano posłusznego. Człowiek naprawdę odpowiedzialny bierze sprawy w swoje ręce, jest autonomiczny i działa kierując się motywacją wewnętrzną. Blogerka ilustruje to przykładami:
Osoba odpowiedzialna za wynoszenie śmieci w domu to nie ktoś, kto wynosi śmieci tylko ten, kto zauważa, że kosz na śmieci jest pełen. Osoba odpowiedzialna za odrabianie lekcji to nie ta, która pisze w zeszycie tylko ta, która sprawdza, co jest zadane i planuje, co z tym zrobić.
Oczywiście w przypadku dziecka trudno mówić o pełnej autonomii. Ona dopiero się kształtuje – tym skuteczniej, im mądrzej działają dorośli. Wraz z nią rozwija się odpowiedzialność. Raz jeszcze zacytuję Agnieszkę Stein:
(…) pierwszym podstawowym warunkiem zaistnienia odpowiedzialności jest autonomia i przestrzeń na dokonywanie wyborów. Mogę być odpowiedzialna, kiedy mam różne możliwości. Jestem odpowiedzialna, kiedy świadomie z nich wybieram.
Aby dać dziecku sposobność wybierania potrzebne jest zaufanie ze strony dorosłych i życzliwa akceptacja jego prawa do błędów. A nie okładania go punktami przy każdej okazji, w nagrodę lub za karę.
Drodzy Nauczyciele! Dyrektorzy!
Jeśli w swojej szkole oceniacie punktowo zachowanie uczniów, karząc i nagradzając ich różne działania, zrezygnujcie z tego tak szybko, jak tylko się da. Szukając alternatywy, porozmawiajcie z młodymi ludźmi, powiedzcie im, co w ich zachowaniu sprawia wam najwięcej problemów. Zastanówcie się wspólnie z nimi, co zrobić, żeby takich zachowań było jak najmniej. Wspomnijcie przy tym mądre słowa profesora Dmuchawca z „Szóstej klepki” Małgorzaty Musierowicz, który przyznając się koleżance z pokoju nauczycielskiego, że wcale uczniów nie kocha, a niektórych nawet nie lubi, zapewnił jednak, że w miarę swoich sił pomaga im przejść przez to piekło, które nazywa się młodością.
POSTSCRIPTUM: Osoby znające STO na Bemowie wiedzą, że jeden z czterech aspektów oceny zachowania ucznia w klasach 4-6 - aktywność społeczna, oceniany jest w sposób punktowy. Czyli niezgodnie z sensem powyższego wywodu. Proszę jednak przyjąć tytułem usprawiedliwienia trzy okoliczności łagodzące. Nie ma możliwości w tym aspekcie zachowania otrzymania oceny negatywnej. Punkty są wyłącznie dodatnie. Uczeń przyznaje je sobie sam, na podstawie prostych, znanych mu od początku reguł.
Dodaj komentarz
Skomentował MariaSz
Mój wpis będzie może trochę nie na temat, ale niecierpliwie czekam na podjęcie tematu: jak wg Autora szkoła powinna "radzić sobie" z dzieckiem wybitnie uzdolnionym? Wybitne uzdolnienia to właściwość - a punktu widzenia placówki oświatowej - wielce niepożądana i trudna do rozpoznania. Ponadto, chociaż określana jest w rozporządzeniu jako tzw. "specjalna potrzeba edukacyjna" - nie jest gratyfikowana dodatkowymi środkami subwencyjnymi (w przeciwieństwie do wysokopunktowanych "deficytów"). Na marginesie dodam, że absurdy "myślenia oświatowego", którego meandry z lubością obserwuję jako nauczyciel z wieloletnim stażem, wyprodukowały takie oto wytłumaczenie na ów brak dodatkowych subwencji: "wtedy przecież wszystkie matoły byłyby wybitnie uzdolnione, dla zwiększenia środków dla placówek"! Zresztą ów "problem", dość dobrze widoczny w początkowej fazie edukacji - i wcale nie tak rzadki - istotnie zmniejsza się po przebyciu przez ponadprzeciętnego ucznia kilku kolejnych szczebli powszechnej edukacji, gdyż nawet organ nieużywany potrafi zaniknąć, a cóż dopiero nierozwijane zdolności.
Skomentował Tadeusz
tak właśnie tak
Skomentował Xawer
Pomieszał Pan dwie, absolutnie niezależne, niepowiązane ze sobą i podlegające różnym aksjologiom rzeczy: ocenę nauczycieli przez biurokrację szkolną oraz oceny z zachowania wystawiane uczniom przez szkołę.
Pierwsza rzecz, z perspektywy rodzica, ma takie samo znaczenie, jak system premiowania kasjerek w Biedronce - nie obchodzi go nic a nic, to wewnętrzna sprawa organizacyjna szkoły-jako-zakładu-pracy-dla-nauczycieli.
Druga rzecz - ocena uczniów - ma pewne znaczenie. O ile w prywatnej szkole z wyboru może być różna, a rodzic wybierając szkołę albo akceptuje to albo nie, o tyle w państwowej szkole z rozdzielnika czy w oficjalnych świadectwach nawet w szkołach prywatnych nie może wykraczać ani na iotę poza delegację ustawową. Ta jest dość enigmatyczna i - ku Pana frustracji - behawiorystyczna:
"Art.44b.4 Ocenianie zachowania ucznia polega na rozpoznawaniu przez wychowawcę oddziału, nauczycieli oraz uczniów danego oddziału stopnia respektowania przez ucznia zasad współżycia społecznego i norm etycznych oraz obowiązków określonych w statucie szkoły."
Nie "bycie odpowiedzialnym" może podlegać ocenie, ale wyłącznie przestrzeganie norm i reguł. Tresura w posłuszeństwie ("respektowanie obowiązków określonych w statucie") jest więc dopuszczalna. Malowanie paznokci i makijaż musiałyby być jednak explicite zakazane w statucie szkoły - bo norm etycznych ani zasad współżycia społecznego nie narusza, przynajmniej dopóki makijaż nie polega na namalowaniu sobie swastyki na policzku albo wypisaniu na kolejnych paznokciach ulubionego czteroliterowego wulgaryzmu.
Swoją drogą, jestem przekonany, że makijaż w swastyki na policzkach spotkałby się z represją i w Pana szkole...
W sytuacji systemu przymusowego, jakim jest szkoła, najsprawiedliwszym możliwym i jedynym dopuszczalnym systemem oceny jest behawiorystyczny katalog kar i nagród za przestrzeganie narzuconych reguł, rodzaj kodeksu karnego, skądinąd też pozwalającego na zrekompensowanie drobnej kradzieży trzema miesiącami zamiatania ulic, choć zostawiając decyzję w tej sprawie sądowi, a nie tworząc sztywny przelicznik. Ale już sztywny przelicznik mamy pozwalający zrekompensować kilkukrotne przejechanie ciągłej linii udziałem w szkoleniu z pierwszej pomocy.
Skomentował Nauczyciel XXI wieku
https://goo.gl/images/LENYMq
Skomentował Nauczyciel XXI wieku
Nie mogłem się powstrzymać po prostu. Kto ma poczucie humoru, to zrozumie. Kto nie nadaje się do pracy w szkole poczuje oburzenie
Skomentował pedagog
Zgadzam się całkowicie z autorem. Kiedy zaczynałam pracę jako pedagog w gimnazjum i tworzyliśmy systemy oceniania "modne" było właśnie ocenianie punktowe. Wszystkie szkoły w okolicy przeliczały punkty. Co ja się nagadałam...Przeważył argument, że przyniesienie 5 kwiatów do ozdoby klasy nie może wyzerować bójki - a do takich absurdów dochodziło. A tak w ogóle, ocenianie zachowania jest pomysłem nietrafionym, wg mnie oczywiście.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
To nie jest kwestia myślenia nauczycieli tylko biurokratyzacji i formalizacji oświaty - to skutek sprowadzenia ocen(w tym z zachowania i niekoniecznie skutkujących niepromowaniem!) do czegoś w rodzaju decyzji administracyjnych - musi być szczegółowy regulamin ich przyznawania (PSO&WSO Handkego z Dzierzgowską) z procedurą odwoławczą (min.Sawicki) etc. To też odpowiednio sformatowało, również przy udziale różnych Librusów, znaczną część i uczniów i rodziców po 20 latach ... :-( I tak, to co na świecie jest, a w Polsce było, pewną informacją nauczyciela i szkoły dla rodziców i uczniów stało się w Polsce sformalizowaną biurokratyczną procedurą ... :-(
Skomentował Adam
Bardzo ładnie Pan Dyrektor ujął sprawę wychowawczego punktowania - z należną bezwzględnością, dowcipnie i na koniec nieco samokrytycznie;-)
Wiele szkolnych pomysłów wpada ludziom do głów pod wpływem dążenia do OBIEKTYWIZMU, który w dodatku traktowany jest jako rzekomo pierwszy atrybut sprawiedliwości. Pod warunkiem, że nie dotyczy... nas samych. Bo życie to rajd po górach, więc czasem się idzie przez ciemne doliny. I wtedy nie jest nam potrzebny żaden obiektywizm, przydaje się natomiast subiektywnie wyciągnięta dłoń. Obiektywizm dłonie ma zawsze po stoickiemu założone z tyłu - tam, gdzie się kończą plecy i zaczyna następna część anatomii ;-)
Ps.
Jeśli:
"Osoba odpowiedzialna za wynoszenie śmieci w domu to nie ktoś, kto wynosi śmieci tylko ten, kto zauważa, że kosz na śmieci jest pełen..."
- to kto te śmieci w końcu wynosi?
Skomentował Xawer
@Adam
Bardzo trafnie Pan podsumował sens postu!
Problem tylko w tym, że szkoła państwowa z rozdzielnika nie jest placówką wychowawczą, a wyłącznie dydaktyczną. Inna rzecz, że tej funkcji również nie spełnia.
Konstytucja narzuca obowiązek nauki, ale wychowanie dzieci pozostawia na wyłączność rodzicom i to im, a nie pedagogom i innym urzędnikom przysługuje pełna władza decyzyjna w tym zakresie. Przymusowej szkole, nie mającej wyraźnego zlecenia wychowawczego od rodziców, nie wolno zajmować się wychowaniem. Może jedynie wymuszać przestrzeganie pewnych norm zachowania. I nie ma tu znaczenia, co się "przydaje" i co by było "dobre" i "właściwe". Przymus państwowy dotyczy wyłącznie tabliczki mnożenia, ale nie stylu makijażu ani odpowiedzialności w sprawie wynoszenia śmieci.
Skomentował Xawer
Na marginesie - znów z pozycji autystyka, któremu nie należy czynić, co mu niemiłe - jeśli już z jakiś przyczyn mam podlegać ocenie, niosącej ze sobą praktyczne skutki (a nie będącej bezwartościową laurką) to wolę nawet niesprawiedliwe, głupie, nieuzasadnione i niemożliwe do wypełnienia, ale jasno określone reguły, niż mętną uznaniową życzliwość. Dura lex sed lex jest lepsze od uznaniowości jakiegoś gamonia, któremu musiałbym się przymilać by dostać ciasteczko.
Jeśli ocena na świadectwie ma jakiekolwiek praktyczne znaczenie, to punktowa/kodeksowa jest dla mnie najlepsza. A jeśli nie ma znaczenia, to w ogóle mnie nie obchodzi i ani trochę się nie przejmę uzyskaniem najgorszej możliwej.
Przy tej okazji istotne pytanie: jaki system wystawiania ocen mających znaczenie praktyczne dla ocenianego do wpisania na świadectwa, inny niż oparty o rodzaj precyzyjnego kodeksu, byłby jednocześnie sprawiedliwy i pedagogicznie słuszny i nowoczesny?
Skomentował Włodzimierz Zielicz
Oceny oparte o bardzo ścisłe reguły (i o wiele większym znaczeniu dla ucznia!) próbuje wystawiać CKE w ramach egzaminów zewnętrznych - matury, gimnazjalnych czy po 8 klasie. I mimo, że ma na to masę kasy, przygotowują je i sprawdzają ponoć(!) najlepsi w kraju fachowcy [ ;-) ], uczeń (i szkoła!) poświęcają na ich pisanie/przeprowadzanie ilość czasu i energii nierealną w codziennej szkolnej praktyce, to tym niemniej jakoś to nie wychodzi - wyniki rok do roku i przedmiot do przedmiotu różnią się od siebie drastycznie. Dopiero skala centylowa (przyjęta już dla polskich maturzystów przynajmniej(!)w Oxbridge i LSE, a nieprzyjęta przez ŻADNĄ polską uczelnię!) uczyniła ten proces nieco sprawiedliwszym, ale tylko nieco ... ;-) Dlatego szkolne oceny (również z zachowania!), jak na całym cywilizowanym świecie, powinny mieć charakter WYŁĄCZNIE informacyjny (co dana szkoła/nauczyciel sądzi o uczniu i jego postępach), a nie formalny, bo to się i tak udać efektywnie nie może!!!
Skomentował Xawer
Co do wyższości egzaminów wstępnych, prowadzonych przez uczelnie, nad konkursami matur i o niemiarodajności matur CKE nie zamierzam się rozwodzić - piszę o tym od lat jak Katon o Kartaginie.
Ale znów odchodzimy od realiów! Realia są takie, że:
- szkoła jest przymusowa;
- szkoła wystawia stopnie;
- na podstawie tych stopni prowadzona jest rekrutacja do szkół wyższego szczebla i uniwersytetów, a w pewnej mierze i na niektóre posady;
- wystawiane są (i brane pod uwagę w procesie rekrutacyjnym) również oceny z zachowania
- świadectwa z tymi stopniami są oficjalnymi dokumentami państwowymi.
Nieprawda, że szkolne oceny mają charakter wyłącznie informacyjny! W praktycznie całym świecie, tak jak w Polsce, rekrutacja do szkół średnich jest prowadzona na podstawie świadectw ze szkół podstawowych. W większości świata uczelnie wyższe opierają się na maturach w stylu CKE.
W praktyce skala centylowa (czy równoważna) jest używana - odstępstwo dotyczy wyłącznie porównywania kandydatów, którzy w tym roku zdali maturę, z takimi, co zdawali dawniej.
Przyjmuje się przecież nie każdego, kto przekroczył n punktów, ale m kandydatów (czyli tylu, ile jest miejsc) o najwyższej liczbie punktów - czyli powyżej pewnego kwantyla.
Skomentował Adam
Nie czyń drugiemu, co... nie w twojej mocy. To, czy ocena jest obiektywna zależy wyłącznie od kryterium, a nie od woli oceniającego. Zaraz wrócimy do szkoły - dla upoglądowienia sprawy przenieśmy się na chwilę na skocznię narciarską. Otóż każdy skok oceniany jest punktowo pod względem dwóch kryteriów: obiektywnego (odległość) i subiektywnego (styl). Pierwsza ocena jest zatem obiektywna (opiera się na pomiarze fizykalnym), druga musi być subiektywna (opiera się na wrażeniu sędziów). Jeśli kryterium oceny ucznia jest np. jego grzeczność, to nauczyciel nie ma innego wyjścia, jak tylko wyrazić opinię (więc rzecz zawsze subiektywną) na temat grzeczności Włodka czy Xawera. Oczywiście formalnie jest jeszcze możliwe stworzenie punktowego taryfikatora grzeczności (za dzień dobry z ukłonem - 1 pkt) i nazwanie subiektywnego obiektywnym, ale to już obszar mocy nadludzkich, od którego lepiej trzymać się z daleka.
Skomentował Xawer
@Adam - jest znacznie cieniej! Nauczyciel nie ma prawa oceniać grzeczności Włodka ani Xawera. Jedynym, co może ocenić, to przestrzeganie przez nas norm etycznych, zasad współżycia społecznego i wypełnianie statutowych obowiązków. Podciągnięcie "bycia grzecznym" pod normy etyczne i zasady współżycia społecznego upadnie natychmiast przed każdym sądem. Tym bardziej, że istnieją tysiące rozstrzygnięć sądowych, definiujących, co można za "zasadę wsþłżycia społecznego" uznać. Pokazywanie komuś (oceniającemu nauczycielowi) środkowego palca bynajmniej nie jest naruszeniem zasad współżycia społecznego.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
>Pokazywanie komuś (oceniającemu nauczycielowi) środkowego palca bynajmniej nie jest naruszeniem zasad współżycia społecznego.<
Ponieważ nauczyciel podlega ochronie jak funkcjonariusz publiczny - więc choćby(!) dlatego jest! BTW - pokaż środkowy palec policjantowi w Polsce czy USA i zobacz co się stanie ... ;-) Dzieci też powinny wiedzieć, że to zły pomysł ... Witanie się choćby(!) ze znanymi sobie ludźmi, podobnie jak nieużywanie wobec nich wyrazów powszechnie uznanych za obraźliwe, podobnie jak jedzenie w stołówce nożem i widelcem zamiast palcami, to są akurat również zasady współżycia społecznego ... :-) BTW - w systemie brytyjskim rekrutacji na uczelnie UCAS uczelnia wymaga opinii (subiektywnej oczywiście!) jednego z nauczycieli i ona jest dyskrecjonalna(!) w stosunku do ucznia a dotyczy różnych rzeczy, zachowania też, podobnie na uczelnie w USA ... ;-)
Skomentował Włodzimierz Zielicz
@Xawer
>W praktyce skala centylowa (czy równoważna) jest używana - odstępstwo dotyczy wyłącznie porównywania kandydatów, którzy w tym roku zdali maturę, z takimi, co zdawali dawniej. <
Bzdura! To dotyczy nie tylko tych, którzy zdawali w różnych latach maturę
Skomentował Włodzimierz Zielicz
c.d. - co skądinąd jest szalenie ważne dla kandydatów na medycynę - ale też gdy uczelnia daje przedmioty maturalne w rekrutacji do wyboru np. SGH historię lub geografię czy różne języki. Na SGH był taki rok, w którym dostało się 2/3 osób po maturze z geografii i 1/3 - z historii, mimo, że proporcje wśród kandydatów były wyrównane. Tyle, że matura w tym roku była trudniejsza z historii niż z geografii ... :-(
Skomentował Xawer
Co takiego się stanie, jeśli pokażę środkowy palec policjantowi? Co się takiego stało członkom jakiejś grupki, której policja nie pozwoliła przejść, a oni krzyczeli "gestapo", "hwdp", "p.. się, psy", etc? Dopóki nie poleciał jakiś kamień, to zazwyczaj nawet ich policja nie wylegitymuje. Jakiego wyroku (na podstawie jakiego artykułu jakiej ustawy) mogę się za to spodziewać?
To nie jest grzeczne, ale nie jest karalne. A bycie grzecznym wobec funkcjonariuszy państwa nie jest wymogiem prawnym. Ochrona prawna nie oznacza, że każdy ma się do nich uśmiechać, kłaniać i być grzeczny - oznacza tylko, że za rzeczy karalne wobec każdego człowieka, odpowiedzialność jest trochę wyższa i takie czyny są ścigane z urzędu, a nie na wniosek pokrzywdzonego.
Akurat w tej sprawie były w Polsce precedensy - pokazania palca nie można uznać za obrazę karalną. Podobnie wzruszenia ramionami, popukania się w czoło, odezwania się bez użycia form grzecznościowych, trzymania rąk w kieszeniach, żucia gumy mówiąc, dłubania w nosie, patrzenia zupełnie gdzie indziej i wielu innych rzeczy, uznanych za niegrzeczne.
Oczywiście, że dzieci powinny wiedzieć, że to zły pomysł, ale zadaniem nie obowiązkowej szkoły, tylko rodziców, jest uświadomienie im tego. Podobnie powinny być uczesane i umyte, ale kąpanie i czesanie ich jest zadaniem rodziców, a nie szkoły. I dopóki rodzice takich rzeczy nie zaniedbują w stopniu pozwalającym na wnioskowanie o odebranie im praw opiekuńczych, to szkole nic do tego jak są uczesane i nie ma podstaw, by oceniać "grzeczność zachowania".
Nie zgodzę się, że witanie się ze znanymi ludźmi jest wymaganą normą współżycia. Ma sens tylko w bardzo małych grupach. W większych bywa często praktykowane, co prowadzi do potwornej straty czasu, choćby w biurach. Na szczęście równie powszechną normą jest wejście bez słowa kiwając tylko głową. Albo i nie kiwając, tylko od razu siadając na swoim miejscu. Słowo powitania powinien powiedzieć profesor, wchodząc do sali wykładowej, ale nie trzeba na nie odpowiadać, a witanie się każdego studenta z każdym innym trwałoby dłużej, niż cały wykład.
UCAS nie jest listą wymagań, tylko instytucją pośredniczącą pomiędzy studentem a uczelnią, zapewniającą obsługę formalną, utajnienie pewnych danych wrażliwych, równoległe aplikowanie na kilka uczelni, etc. Konkretne wymagania definiuje niezależnie każda uczelnia (nawet drobniej: każdy kierunek studiów). Przeglądnąłem kilka i nigdzie nie znalazłem "opinii nauczyciela" - wyłącznie wymagania co do wyników matury lub równoważnika (IB, matury innego kraju, olimpiady, ocen przy przenoszeniu się z innych studiów, etc) i innych wymogów jak certyfikaty z angielskiego od kandydatów spoza UK. Minimalne wymogi punktowe bynajmniej nie w centylowej skali, tylko w postaci wymogu bezwzględnego wyniku.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
@Xawer
1.Jako fizyk radzę sprawdź eksperymentalnie(!) co się stanie, jak policjantowi pokażesz środkowy palec... ;-) Dla lepszej jakości doświadczenia ucharakteryzuj się na młodzieńca ...
2.UCAS jest skomputeryzowanym systemem(!) obejmującym wszystkie uczelnie w UK - w ramach tego systemu i za jego pośrednictwem(!) składasz jedną (!) znormalizowaną aplikację na wszystkie uczelnie, które w twoich planach wchodzą w grę (ilość ograniczona i w trakcie roku malejąca!). W tej aplikacji jest m. in. obowiązkowa(!) rekomendacja jednego z nauczycieli szkolnych (mogą być inne) - ta rekomendacja (opinia!) pozostaje tajemnicą dla ucznia.. Z systemem UCAS pracuję corocznie od wejścia Polski do UE(2004), więc coś tam, coś tam o nim wiem ... ;-)
Skomentował Xawer
1. Obserwacyjnie. Ucharakteryzowanie mnie na młodzieńca nie jest realne. Ale obserwacyjnie widziałem, co się działo, gdy młody człowiek wypowiedział się do policjanta "odp.. się psie". Nic się nie działo, poza tym, że nie został przepuszczony w stronę innego młodego w szaliku o innym kolorze.
2. Jeśli UCAS zbiera takie opinie, to na własne czy statystyczne potrzeby, weryfikację, czy coś w tym rodzaju. Wyraźnie są utajnione również przed uczelniami i do nich nie trafiają, ergo nie mają wpływu na rekrutację - żadna z kilku uczelni nie miała tego na liście wymagań, gdzie dokładnie podawane są wymagane liczby punktów i z jakich przedmiotów itp. podobne wymagania, nawet wymagania zdrowotne na niektórych kierunkach.
Wykorzystywanie w rekrutacji niejawnej opinii byłoby zresztą sprzeczne z prawem brytyjski i europejskim - każde działanie administracyjne wobec ciebie musi być dla ciebie jawne. Wydaje mi się, że nawet zbieranie niejawnej opinii o mnie, która nie miałaby być do niczego wykorzystywana, byłoby sprzeczne z europejską ochroną danych osobowych.
Stron 1 z 2