Blog
Ile pracuje nauczyciel?
(liczba komentarzy 22)
Niestety, muszę lojalnie uprzedzić, że nie rozwiązałem zawartej w tytule, największej chyba zagadki współczesnej polskiej oświaty. Nie podam więc w ostatecznej konkluzji żadnej wiarygodnej liczby godzin. Chciałbym jednak zaprosić Czytelników do refleksji na ten temat, co nie-nauczycielom może pomóc w zrozumieniu głębszej przyczyny obecnych belferskich protestów, a wszystkich zainteresowanych zainspirować w kwestii działań, jakie warto podjąć w przyszłości, by skutecznie zmierzyć się z niewątpliwym (moim zdaniem) kryzysem polskiej edukacji w ogóle, a pedagogicznej profesji w szczególności.
Jeśli ktoś, tak jak ja, przez długie lata śledzi losy rodzimego systemu oświaty, ma pełne prawo zadawać sobie pytanie, dlaczego wciąż nie wiadomo dokładnie, ile pracują nauczyciele? Wszak podejmowano w przeszłości próby zbadania tego zagadnienia. Ostatnio często przytacza się wyniki badań Instytutu Badań Edukacyjnych, opublikowane w 2013 roku. Według nich nauczyciele pracują średnio około 47. godzin tygodniowo, wykonując w różnych konfiguracjach 54 różne czynności, spośród których 5 wskazano jako dominujące. Ciekawe jednak, że owe wyniki, od lat dostępne zarówno dla władz, jak wszystkich zainteresowanych (np. TUTAJ), nie stały się źródłem poważniejszych analiz, ani tym bardziej konkretnych zmian w prawie. Być może klucz do tajemnicy kryje się w dokładnym brzmieniu tematu owych badań: „Czas pracy i warunki pracy w relacjach nauczycieli” (podkr. moje JP.). Określenie „w relacjach” wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia z obrazem subiektywnym, który z pewnością daje jakąś orientację w problemie, ale sam w sobie stanowi zbyt wątłą podstawę do projektowania zmian systemowych. Powraca więc pytanie, dlaczego wciąż nie przeprowadzono badań, które odzwierciedlałyby stan rzeczy w sposób jak najbardziej zobiektywizowany?
Dostrzegam dwie możliwe przyczyny. Pierwsza – spiskowa, że nikomu nie opłaca się ustalenie stanu faktycznego. Ani nauczycielom, bo mogłoby okazać się, że deklarowane przez wielu nawet ponad czterdzieści godzin rzeczywistej pracy w tygodniu w istocie dotyczy tylko nielicznych. Ani władzom, bo powszechne w społeczeństwie przekonanie, że nauczyciele to nieroby pracujące 18 godzin w tygodniu i mające trzy miesiące urlopu, a oczekujące za to Bóg wie jakich wynagrodzeń, ułatwia utrzymywanie płac tej najliczniejszej grupy zawodowej budżetówki na możliwie niskim poziomie. Ani nawet związkom zawodowym, bowiem nader mętny system obliczania wynagrodzeń otwiera ogromne pole do rozmaitych działań, negocjacji itp., na poziomie mało dostępnym dla przeciętnego operatora kredy i tablicy. Swoją drogą ciekawe, ilu nauczycieli orientuje się, w jaki sposób tzw. kwota bazowa rzutuje na realny zapis w tabeli wynagrodzeń minimalnych; ilu zdaje sobie sprawę, że postulowane w pewnym momencie przez ZNP podwyższenie jej o 1000 złotych nie przekładałoby się ani na o tyle większą wypłatę, ani nawet na jednakowe kwoty podwyżki dla wszystkich? Zastrzegam, to nie jest lekceważący przytyk z mojej strony – po prostu ten system jest skomplikowany aż do granic absurdu.
Druga możliwa przyczyna naszej wciąż trwającej niewiedzy jest daleko bardziej prozaiczna. Otóż, być może, precyzyjne określenie czasu pracy nauczyciela jest po prostu niemożliwe. Że ta grupa zawodowa, traktowana przez społeczeństwo jako bardzo jednorodna, w istocie składa się z ludzi, których stanowiska w placówkach oświatowych wymagają bardzo różnego nakładu pracy. Czyli, że trudno ująć w jednej pozycji nauczycieli, dajmy na to, plastyki i języka polskiego, nie mówiąc już o wychowaniu przedszkolnym. Ba, nawet specjaliści zajmujący identyczne stanowiska mogą poświęcać swojej pracy znacząco różną liczbę godzin, mając przy tym jednakowe poczucie właściwego wywiązywania się z obowiązków.
Opcja druga czyni sytuację cokolwiek beznadziejną, ale temat jest żywy i gwałtownie domaga się rozstrzygnięcia, bez którego trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek sensowne, a tak przecież pożądane zmiany w placówkach oświatowych. Co ciekawe, podobne przekonanie zostało niedawno wyartykułowane przez ludzi, z których poglądami jest mi zazwyczaj mocno nie po drodze.
Oto w oświadczeniu KSOiW NSZZ „Solidarność”, opublikowanym 7 stycznia br., znalazł się taki oto passus:
„Od kilku lat postulujemy zmianę systemu wynagradzania nauczycieli w powiązaniu ze zmianą metody finansowania zadań edukacyjnych. Aktualne systemy uznajemy za nierzetelne i anachroniczne oraz nieodzwierciedlające rzeczywistych wskaźników związanych z wykonywaniem zadań oświatowych, bowiem nie uwzględniają one standardów wpływających na realizację tych obowiązków. (…) Dlatego ponownie wzywamy Ministerstwo do rozpoczęcia prac zmierzających do postulowanej przez nas zmiany obu systemów…”
Kilka tygodni później podobny pogląd wyraziła pani minister Zalewska, która w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” oświadczyła między innymi:
„Przyszłam do MEN z przekonaniem, że subwencja oświatowa jest niesprawiedliwa. (…) Od początku byłam też przekonana, że struktura wynagrodzeń nauczycieli jest również niesprawiedliwa, za dużo zależy od decyzji samorządów, i że trzeba to zmienić. Dwukrotnie proponowałam zmiany, ale nie było na to zgody ze strony korporacji samorządowych. (…) Nawet poprosiłam o wytyczne, w którym kierunku chcieliby zmiany. Niestety nie otrzymałam żadnego konkretu w tej sprawie. Dlatego podjęłam decyzję, że zmiany systemu wynagrodzeń opracuje Instytut Badań Edukacyjnych. Efekty tych prac chcemy pokazać do wakacji.”
Jak widać, rolę czarnego charakteru w dramacie szefowa MEN przydzieliła samorządom, ale zarazem wielkodusznie podjęła się spełnienia postulatu „Solidarności”, poprzez zlecenie uczonym z Instytutu Badań Edukacyjnych opracowania zmiany systemu nauczycielskich wynagrodzeń. Wypada mieć nadzieję, że nie będzie to od razu gotowy produkt, a tylko projekt, który zostanie następnie poddany rzetelnej społecznej debacie. Choć nauczony doświadczeniem wprowadzania „dobrej zmiany w edukacji” nie poszedłbym w tej sprawie o zakład…
Niezależnie od powyższego muszę jednak uroczyście przyznać rację zarówno związkowcom z KSOiW, jak i pani minister w ich ocenie, że obecny system wynagradzania pracowników pedagogicznych oświaty powinien jak najszybciej trafić do lamusa. Jest i dla mnie rzeczą bezdyskusyjną, że aktualny sposób wartościowania pracy nauczycieli jest anachroniczny, nieefektywny i niesprawiedliwy. Pominę tutaj kwestię wysokości zarobków, bo na ten temat powiedziano ostatnio i napisano już wszystko. Ale samo dosypanie pieniędzy, choć niezbędne, pozostanie tylko plasterkiem na jątrzącą się ranę, jeśli nie zmienią się zasady kształtowania wynagrodzeń. Szczerze kibicuję zatem pracy koncepcyjnej naukowców z IBE, a na dowód poparcia zaoferuję w tym miejscu szereg swoich przemyśleń w rzeczonej kwestii. Stoją bowiem „Entuzjaści Edukacji” przed zadaniem na miarę oczyszczenia stajni Augiasza.
Na początek proponuję oderwać się od myślenia o pieniądzach, natomiast starannie rozważyć, jak w teorii i w praktyce wygląda praca nauczycieli, zarówno jeśli chodzi o nakład czasu, jak sposób jego wykorzystania. To warunek niezbędny ogarnięcia całości zadania, bowiem materia jest obszerna i niezwykle złożona.
Zacznijmy od pensum dydaktycznego, czyli godzin spędzanych przez nauczyciela „przy tablicy”. Wg powszechnego przekonania jest ich 18 w każdym tygodniu i taką właśnie liczbą szermują ludzie atakujący pedagogicznych „nierobów”. To prawie prawda, a prawie, jak wiadomo, czyni różnicę. Zapisany w Karcie Nauczyciela tygodniowy wymiar pracy nauczyciela w przedszkolu wynosi bowiem godzin 25, bibliotekarza – 30, wychowawcy „zerówki” – 22. Wychowawca świetlicy pracuje 26 godzin, nauczyciel wspomagający – 20, a nauczyciel praktycznej nauki zawodu – 22. Wśród psychologów, pedagogów i logopedów mamy wręcz równych i równiejszych. Zatrudnionych w poradniach psychologiczno-pedagogicznych obowiązuje sztywny, „karciany” wymiar 20 godzin, natomiast w innych placówkach decyduje organ prowadzący, przy czym nie może ich ustalić więcej niż… 22.
Oczywiście każda z podanych liczb jest dużo niższa od 40., czyli wymiaru czasu pracy w większości zawodów, ale tym zajmę się później. Na razie proponuję poszukać logiki w samym przedstawionym tutaj zróżnicowaniu. Ja nie potrafię jej odnaleźć. Nie sięgam myślą, jakie niuanse mogły zadecydować o tym, że wychowawca w świetlicy musi spędzić z dziećmi dokładnie jedną godzinę tygodniowo więcej, niż nauczyciel w przedszkolu. Albo dlaczego nauczyciel przedmiotowy ma pracować z uczniami akurat 18 godzin, a nauczyciel praktycznej nauki zawodu 22, a nie odwrotnie.
Obawiam się, że nie bardzo jest kogo zapytać, skąd wzięły się te wszystkie liczby, bo znalazły się w Karcie Nauczyciela z górą 35 lat temu. Nie wiem, czy ktokolwiek pamięta przesłanki ówczesnych decyzji. Dzisiaj, czyli dwie albo i trzy epoki później, trzymamy się tamtych ustaleń już chyba tylko siłą przyzwyczajenia. No i z tego powodu, że nikt nie śmiał (i nadal nie śmie) ich podważyć. Uczonych z IBE muszę jednak w tym miejscu zmartwić. Jeśli nie zmierzą się z tym tematem, cała ich praca nad nowym systemem wynagradzania nauczycieli będzie miała wartość makulatury.
W tym miejscu, na marginesie, wyjaśnienie dla osób, które wskazują z sarkazmem, że skoro lekcja trwa 45 minut, to 18-godzinny etat wymaga w istocie zaledwie 13 i pół zegarowej godziny pracy. Nawet nie będę w tym miejscu argumentował, że podczas przerw międzylekcyjnych nauczyciele pełnią dyżury, wypełniają dzienniki, przechodzą z jednej sali do drugiej albo, tak jak u mnie w szkole w klasach 1-3, po prostu są z dziećmi, bo nie mogą ich pozostawić bez opieki. Przyjmijmy, że niektórzy jednak żeglują do pokoju nauczycielskiego, by tam wypić herbatę, albo korzystają z toalety. Jeżeli ktoś uważa, że należy odliczyć to od czasu spędzonego w pracy, to proponuję w podobny sposób potraktować motorniczego tramwaju, który na pętli kilkanaście minut czeka w błogim „nic-nie-robieniu” na rozpoczęcie kolejnego kursu, albo pracownika, który w ramach ośmiogodzinnego dnia pracy w fabryce korzysta z półgodzinnej przerwy śniadaniowej. Tyle dygresji.
Teraz zajmijmy się przypisywanymi wszystkim nauczycielom trzem miesiącom wakacji. Przywilej to zaiste niesamowity na tle 26-dniowego urlopu większości pracowników. Ale i pod tym względem nie wszyscy są w jednakowej sytuacji. Myślę, że mało kto niezwiązany zawodowo z oświatą jest świadomy, że publiczne placówki dzielą się na feryjne i nieferyjne. W tych pierwszych istotnie, nauczycielowi przysługuje urlop podczas ferii zimowych i letnich wakacji, z wyjątkiem bodaj siedmiu dni, podczas których ma obowiązek wykonywać różne zadania zlecone przez dyrekcję, na przykład brać udział w rekrutacji uczniów. Natomiast w placówkach nieferyjnych, a takimi są między innymi wszystkie przedszkola, liczba dni urlopu wynosi 35 – więcej niż dla większości pracowników, ale jednak grubo, grubo mniej niż te sławne trzy miesiące.
Zróżnicowanie wymiaru urlopu wśród nauczycieli jest nie tylko trudne do zrozumienia, ale na pewno niesprawiedliwe. Co więcej, nie przystaje do obecnych warunków pracy w placówkach oświatowych. Jestem przekonany, że w szkołach daleko bardziej przydatne byłyby przerwy krótsze, a częstsze, np. tygodniowe ferie na początku listopada, czyli po dwóch miesiącach pracy, w okresie, kiedy następujące po sobie dwa duże święta i tak mocno dezorganizują naukę. Z kolei dwutygodniowe ferie zimowe mogłyby być krótsze, szczególnie, jeśli dzięki temu co trzy lata uczniowie nie musieliby wracać po Nowym Roku do szkoły tylko po to, by po dwóch tygodniach nauki rozpoczynać kolejną przerwę. Cztery tury tygodniowych ferii w lutym wydają mi się znaczenie lepszym rozwiązaniem. Dorzuciłbym do tego jeszcze tydzień przerwy w okolicach majówki, a w zamian przedłużył rok szkolny do końca czerwca. Zresztą, o szczegółach tych pomysłów można dyskutować, problem w tym, że podobnie jak w przypadku pensum tkwimy w rzeczywistości zadekretowanej kilka dekad temu i nie ma odważnego, by podjąć temat na forum ogólnopolskiej polityki.
Jak by jednak nie było trzeba przyznać, że jeśli chodzi o wymiar urlopu nauczyciele są w dużo lepszej sytuacji, niż większość pracujących. A skoro nie pracują w kopalniach uranu, ta sytuacja musi mieć jakieś inne uzasadnienie. Ponieważ geneza rozwiązań przyjętych w Karcie Nauczyciela ginie w mrokach niepamięci, można jedynie zgadywać. Być może chodziło o zapewnienie lojalności tej licznej i ważnej dla socjalistycznego państwa grupy pracowników – wszak Karta powstawała podczas stanu wojennego? Może miała to być jakaś rekompensata za niewygórowane zarobki? A może obie te przyczyny były ważne, z tym, że jedna straciła swoje znaczenie 30 lat temu, a druga… Druga została po prostu zapomniana w czasach, kiedy ludzie nie chcą żyć poczuciem misji, tylko pragną korzystać ze swojego życia, za godziwe wynagrodzenie otrzymywane w pracy.
A jaka z tego sugestia dla uczonych z IBE? Nie spodoba się ona chyba Czytelnikom, ale napiszę wprost – radykalne poniesienie nauczycielskich wynagrodzeń (a rozumiem przez to kwoty jeszcze wyższe, niż postulowane obecnie przez ZNP 1000+ do pensji), będzie daleko bardziej realne wraz z zasadniczą zmianą wymiaru tych najdłuższych, naprawdę sięgających trzech miesięcy w roku, nauczycielskich urlopów. I warto, by uczeni o tym pomyśleli, bo wbrew pozorom sądzę, że da się zaproponować jakieś sensowne rozwiązanie alternatywne. Jeżeli zaś dodamy do tego konieczność zrobienia porządku z pensum dydaktycznym różnych grup nauczycieli, a także istniejącym równolegle, oficjalnie, łącznym wymiarem 40 godzin pracy tygodniowo, niezależnym od liczby godzin „przy tablicy” (o czym napiszę w kolejnym artykule), to naprawdę najbardziej sensowne wydaje mi się wyrzucenie na śmietnik historii Karty Nauczyciela i opracowanie zupełnie nowych rozwiązań, pasujących do realiów społeczno-ekonomicznych trzeciej dekady XXI wieku.
Oczywiście możliwy jest także inny scenariusz, w którym nauczyciele pozbawieni ochrony, jaką zapewnia Karta, spadną jeszcze niżej w hierarchii poważania przez władze wszelakiego autoramentu. Ale ta stara, wielokrotnie nowelizowana i niezwykle skomplikowana ustawa daje złudną ochronę. Najlepszym dowodem obecny protest, wywołany nie tylko niskimi zarobkami, ale również poczuciem lekceważenia przez rządzących. Mimo istnienia Karty. Dlatego mojej sugestii, żeby nie trwać za wszelką cenę przy tym dokumencie, bardzo proszę nie przyjmować jako zamachu na dobro nauczycieli, a jedynie wyraz troski o przyszłość tego zawodu, którego kondycja decyduje o funkcjonowaniu całej polskiej oświaty.
Choć szykujący się strajk ma na sztandarze żądanie tysiąca złotych podwyżki, to widzę w nim przede wszystkim wyraz walki nauczycieli o docenienie przez władze i społeczeństwo znaczenia ich pracy oraz zapewnienia jej godnych warunków, nie tylko finansowych.
Dalszy ciąg tych rozważań znajdzie się w kolejnym artykule na blogu „Wokół szkoły”,
pt. „Dylatacja czasu, czyli 40 godzin pracy nauczyciela”
Dodaj komentarz
Skomentował Włodzimierz Zielicz
O ile pamiętam, to w roku 1981 , pod wpływem "S" (oraz wolnych sobót!), zadecydowano o zrównaniu (przyjęto w 1982!), wbrew wszystkim światowym regułom, pensum nauczycieli w szkołach podstawowych i średnich do 18 godzin tygodniowo (wcześniej wynosiły odpowiednio 26 i 22 godziny. Inne (poza bibliotekarzami!) kategorie nauczycieli były wtedy w szkołach ewenementem.... ;-)
Skomentował Małgorzata
Zdecydowanie popieram pomysł wprowadzenia krótszych przerw w nauce co dwa miesiące nawet kosztem wakacji. Od lat obserwuję, że jeśli nie ma tzw. dluzszego weekendu w listopadzie, to w grudniu zwiększa się zachorowalność wśród uczniów i nauczycieli. Może dzięki temu nnmieliauczyciele mieliby jakiś wybór, kiedy skorzystają z wypoczynku - choć domyślam się, że momentalnie zrobiłoby się więcej tzw. wysokich sezonów . Wybrane krótkie przerwy mogłyby być wykorzystane na niezbędne szkolenia. Dzięki temu nauczyciele nie musieliby spędzać po 12 godzin w szkole (niestety teraz tak się zdarza, że po 8godzinach z uczniami dyrektor organizuje jeszcze szkolenie). Pracuję w szkole 28lat. Bardzo często słyszę i sama po dniu pełnym własnych lekcji, zastępstw, dyżurów ponad normę mówię, że ktoś, kto wymyślił 18h pensum, wiedział co robi. Mogłabym się zgodzić na większe pensum po warunkiem, że klasy nie liczyłyby więcej niż 16 osób.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
>Dorzuciłbym do tego jeszcze tydzień przerwy w okolicach majówki, a w zamian przedłużył rok szkolny do końca czerwca.<
Zwracam uwagę, że polskie szkoły nie mają w 99.999% klimatyzacji, a nie tylko druga połowa, ale i cały czerwiec to często ponad 30-stopniowe upały (ach to ocieplenie czy stepowienie!), w trakcie których jakakolwiek nauka jest iluzoryczna ... ;-) Tak, że pomysł teoretycznie jest dobry, ale ...
Skomentował Jarosław Pytlak
Fajnie, jak ktoś pamięta tamte zamierzchłe czasy. Może poza bibliotekarzami inni nauczyciele byli ewenementem, ale pierwsza wersja Karty Nauczyciela wymieniała pensa dydaktyczne jedenastu grup. A więc byli.
Nawet po odjęciu jednego dnia (soboty) zjazd z 26 na 18 wydaje mi się nieco zbyt radykalny. Jednak zwyciężył egalitaryzm, czego skutków doświadczamy do dzisiaj.
Co do czerwca - klimat się zmienia, a rok szkolny...? Pamiętam koniec roku szkolnego 5 czerwca, a powrót do szkoły w sierpniu. W artykule napisałem, że te moje pomysły są do dyskusji I sądzę, że wydyskutowalibyśmy coś sensownego.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
Na Bałkanach (spędziłem tam 7 lat życia) właśnie z powodu upałów nauka szkolna kończy się z końcem maja (ew. w połowie czerwca), a zaczyna w połowie września ...
Skomentował Agnieszka
W przedszkolach także nie ma klimatyzacji, a pracujemy do końca czerwca każdego roku i jeden miesiąc wakacyjny - często bardzo upalny...
Skomentował Włodzimierz Zielicz
Inaczej wyglądają zajęcia w ławkach po 6-8 godzin w dusznych, rozgrzanych klasach, a czym innym zabawa(!) na powietrzu w przedszkolnym ogródku ... ;-)
Skomentował Xawer
"widzę w nim [strajku ZNP] przede wszystkim wyraz walki nauczycieli o docenienie przez władze i społeczeństwo znaczenia ich pracy"
Jest to walka przeciwskuteczna. Domaganie się od państwa większych pieniędzy nigdy nie prowadzi do docenienia przez mających płacić za to podatników, ale do jeszcze większej irytacji ich roszczeniową postawą. I do narastania potrzeby "przecięcia bolącego wrzodu" ze strony władz aktualnych oraz partyj liczących się z wyborem i sprawowaniem władzy w przyszłości.
W kwestii "Karty" przypomnę tylko, że deputaty węglowe, trzynaste i czternaste pensje, nagrody na Barbórkę, wczesne emerytury płacone nie przez pracodawców, ale przez zwykłych ludzi, muszących płacić "składki ubezpieczeniowe" na ZUS, itp. w najmniejszym stopniu nie prowadziły do docenienia przez społeczeństwo znaczenia pracy górników, a wyłącznie rozdmuchiwały irytację sytuacją i potrzebę przecięcia wrzodu - wygaszenia górnictwa. Budząc uznanie dla rozwiązania brytyjskiego i Margaret Thatcher, a nie dla Scargilla.
Myśląc o (pochodzących jeszcze od Gierka) przywilejach górników, nawet ja czuję potrzebę redukcji emisji CO_2.
@Agnieszka - różnica pomiędzy szkołą a przedszkolem jest taka, że podstawowym zadaniem przedszkola jest opieka nad dziećmi, a nauka dołożona do tego na siłę. A zadaniem szkoły jest uczenie - i w czerwcu z powodzeniem mogłaby pracować i nie uczyć, a być wyłącznie przechowalnią dla dzieci. Niezależnie od klimatu i tak po wystawieniu stopni na koniec roku o jakiejkolwiek nauce nie ma już mowy.
@Włodzimierz - z klimatyzacją się nie dogodzi. Burmistrz zbudował pięć lat temu nowy budynek filialny dla szkoły - z klimatyzacją! I rodzice oprotestowali, a miejscowy lekarz ich poparł, że od tego dzieci się przeziębiają, lepiej po prostu otwierać okna.
Skomentował Agata
Dla mnie niezrozumiałym jest traktowanie nauczycieli przedszkoli jak nauczycieli gorszej kategorii. I to na każdej płaszczyźnie. Mają 25 godzin zegarowych, dużo mniej urlopu. Niby wymaga się, by mieli dokładnie takie same kwalifikacje jak nauczyciele szkół, ale traktowani są jak niańki do dzieci. (Xawer - nie masz bladego pojęcia o pracy w przedszkolu, więc nie wypowiadaj się). Niedoceniana jest ich ogromna rola w życiu maluchów i wielki wysiłek. włożony w wychowanie i edukację. Wiem, co mówię, bo pracowałam wiele lat jako nauczycielka przedszkola, teraz pracuję w szkole i nie ukrywam, jest o wiele lepiej. Pod każdym względem. Ale widzę, jak jest i może dlatego, że patrzę z perspektywy byłej "przedszkolanki" czekam na moment, kiedy WSZYSCY nauczyciele będą jednakowo traktowani i opłacani. I ci ze świetlic, pracownicy poradni i nauczyciele zawodu również.
Skomentował Xawer
@Agata
Ależ nikt tu nie mówi o traktowaniu jako lepszej czy gorszej kategorii, ani o obraźliwości terminu "przedszkolanka" w porównaniu z "nauczycielka przedszkola".
Jak niańki do dzieci traktowane są przedszkolanki nie przez ministra czy państwo, tylko przez rodziców, którzy do przedszkola (poza "zerówką") oddają dzieci wyłącznie po to, żeby zapewnić im opiekę, gdy sami idą do pracy, a do szkoły również po tę opiekę, jaką dało im państwo w prezencie, ale przede wszystkim dla spełnienia przymusu szkolnego.
Ależ doceniam rolę przedszkolanek w życiu maluchów! Tak samo jak do tej pory z rozczuleniem, szacunkiem i miłością wspominam nianię, która się mną zajmowała! Naprawdę ją kochałem! Bardziej, niż matkę, która zrezygnowała z pracy i sama się mną później zajmowała.
Skomentował Xawer
Z punktu widzenia rodzica najbardziej by mnie cieszyło, żeby bezpłatna szkoła/przedszkole pracowała nawet 12 miesięcy w roku (a może nawet w weekendy) i zapewniała opiekę, byle tylko nie była obowiązkowa i bym mógł jej zostawić dziecko wtedy, kiedy sam jestem w pracy albo z innych przyczyn nie mogę się opiekować dzieckiem, ale nie zawracała mi głowy "nadrabianiem" i koniecznością pokrętnych usprawiedliwień, jeśli akurat jakiś czas chcę sam pobyć z dzieckiem.
Skomentował Agnieszka
Włodzimierz Zielicz z całym szacunkiem, ale nie ma Pan pojęcia o czym pisze... To przykre, ze swoją prace uważa Pan za trudniejszą, bo dzieci siedzą w ławkach... może trzeba im pozwolić wyjść z tych ławek?
Ogródek przedszkolny jak jest zacieniony to ok, ale nieczęsto tak jest... więc trzeba zostać w dusznej klasie( nawiasem mówiąc, często z dziećmi, których rodzice nie pracują - w tym dziećmi nauczycieli). Poza tym zdążają się telefony do organu prowadzącego, ze dzieci w taki upał są na dworze...
Xawer.... a jednak dla Ciebie nauczyciel przedszkola to przedszkolanka....Odoba, która najbardziej ze wszystkich nauczycieli zasługuje na to miano - potrafi tak pokierować dziećmi, ze chcą się uczyć, a nie muszą... bez ocen, bez uwag... jeśli chcesz, korzystaj z niani, ale nie traktuj tak nauczycielek w przedszkolu....Poza tym rola przedszkola to dydaktyczno- opiekuńczo - wychowawcza, gdzie na pierwszym miejscu jest dydaktyka...
Tak jak napisała Agata - nie docenia się nauczycieli przedszkola niestety... przykre, ze przez środowisko nauczycielskie również ...
Skomentował Włodzimierz Zielicz
Mówimy o pracy w ponad 30-stopniowym upale. Łatwiej jest jednak zorganizować ZABAWĘ przedszkolaków w ogródku niż EFEKTYWNĄ naukę licealistów w rozgrzanym szkolnym budynku. Dokąd by ci WSZYSCY licealiści mieli wyjść z tych ławek???
Skomentował Grzegorz
W mojej opinii dyskusja na temat czasu pracy danego zawodu często prowadzi na manowce. Jest to model, który będzie odchodził do lamusa. Coraz więcej zawodów jest wynagradzanych na podstawie tego co robią, jak robią, jaką ponoszą odpowiedzialność itp. a nie na podstawie tego, ile siedzą w pracy. Coraz więcej zawodów daje możliwość pracy z domu (jak ją mierzyć?).
Sprowadzanie dyskusji, ile kto pracuje, rodzi konflikty (bo nauczyciele twierdzą, że pracują dużo, a reszta społeczeństwa coś zupełnie odwrotnego). Warto się skupić w debacie na tym, jak ważny jest to zawód, jakiego wymaga przygotowania, jak się kształtuje na rynku podaż-popyt na dane usługi, jaka ciąży na nim odpowiedzialność. Jeśli jest to zawód odpowiedzialny, ważny, trudno zastępowalny (tzn. jak duży byłby kłopot, gdyby nie było nauczycieli), wymagający bardzo wysokich kompetencji, to dla mnie nauczyciele mogą pracować i 10 godzin tygodniowo otrzymując wysokie wynagrodzenie.
Skomentował Agnieszka
Włodzimierz Zielicz znam nauczycieli, którzy prowadzą zajęcia w plenerze ( właśnie w Liceum)....
Zabawa to nauka w przedszkolu...
Mam dorosłe dzieci i wiem jak wyglada nauka w czerwcu... pierwszy tydzień tak... potem już żadnej nauki nie ma....
Widzę, ze nauczyciel w szkole średniej to „lepszy sort” według Pana? On uczy , a w przedszkolu tylko się bawimy? Zachecam do współpracy z jakimś przedszkolem....
Skomentował Włodzimierz Zielicz
@Agnieszka
Niewątpliwie istnieją różnice pomiędzy pracą przedszkola i liceum. W liceum w plenerze można prowadzić CZASEM i NIEKTÓRE lekcje. Reszta tego, co Pani pisze, wygląda na wynik pewnego przewrażliwienia na punkcie (nie)doceniania przez innych uprawianego zawodu ....
Skomentował Agnieszka
Hm, może jest tak jak Pan twierdzi... Tak samo w przeszkoli - nie zawsze można spędzać czas w ogrodzie... I a propos nie jestem przewrażliwiona, natomiast po 32 latach pracy poczyniłam obserwacje i wyrobiłam sobie zdanie na temat stosunku nauczycieli szkół średnich do nauczycieli wychowania przedszkolnego czy nauczania początkowego. I często moje zdanie potwierdza się niestety...
Skomentował Włodzimierz Zielicz
@Agnieszka
To się nazywa generalizacja ... :-(
Skomentował Agnieszka
Włodzimierz Zielicz
To się nazywa realizm????
Empatii życzę koledze...????
Wszystkiego dobrego????
Skomentował Agnieszka
Przepraszam za znaki zapytania. Nieopatrznie użyłam emotikonów . Miało być. :-)
Pozdrawiam :-)
Stron 1 z 2