Blog

Jestem sygnalistą, nie malkontentem

(liczba komentarzy 4)

   Pani redaktor Aleksandra Pucułek z radiozet.pl konsekwentnie rozwija autorski cykl wywiadów na temat edukacji pod nazwą „Co dalej…?”. Miałem przyjemność być jednym z jej rozmówców, a teraz z zainteresowaniem przeczytałem zapis rozmowy z dr. Tomaszem Gajderowiczem, wicedyrektorem Instytutu Badań Edukacyjnych, na temat przygotowywanej obecnie reformy edukacji.

   W rzeczonym materiale mowa jest o ośmiu filarach reformy, które wiceszef IBE zaprezentował opinii publicznej już wcześniej, w rozmowie z Karoliną Słowik (gazeta.pl). Odniosłem się do nich na blogu „Wokół szkoły” w artykule „Osiem filarów reformy edukacji” i nie będę powtarzał tutaj swoich krytycznych i pełnych niepokoju opinii, ponieważ nie uległy one zmianie. W najnowszej rozmowie red. Pucułek pojawiły się natomiast nowe wątki, które skłoniły mnie do reakcji, a dodatkową motywację zyskałem dzięki tym fragmentom wypowiedzi pana Gajderowicza, które odebrałem osobiście. Można powiedzieć, że uderzył on w stół, a ja – niczym przysłowiowe nożyce – postanowiłem odezwać się w odpowiedzi.

   Tak oto powiedział Pan Wicedyrektor:

„Nauczyciela przyszłości natomiast nie widzimy, jak niektórzy, jako uciemiężonej szkapy ciągnącej ciężki wóz z uczniami pod górę, ale jako przewodnika tatrzańskiego, z którym uczniowie sami idą nad Morskie Oko i zdobywają szczyty, ucząc się wiele o sobie, po drodze obserwując przyrodę i ucząc się o niej. Wierzymy, że to jest właśnie kierunek do tego, żeby zmienić coś na lepsze w edukacji”.

   To nawiązanie wprost do porównania, jakiego wcześniej użyłem w rozmowie z red. Pucułek (wywiad został opublikowany pod tytułem: „Polski nauczyciel to taka stara szkapa zaprzężona do bryczki jadącej do Morskiego Oka”). Sądzę, że z racji tego słowo „niektórzy” wyszło niezbyt elegancko, ale mniejsza z tym. Muszę jednak wyjaśnić kilka kwestii, które jak widać, nie są jasne dla głównego frontmana reformy, a być może również dla szerszego grona Czytelników.

   Otóż moje porównanie ze starą szkapą nie dotyczyło nauczyciela przyszłości, ale obecnego, przed którym roztacza się piękną wizję zmiany, w całkowitym oderwaniu od realiów. Oczywiście nawet teraz zdarzają się pośród nauczycieli prawdziwi przewodnicy; co symptomatyczne, najłatwiej o nich w edukacji pozasystemowej. Ja też nie mogę specjalnie się uskarżać. Co prawda, pracuję w szkole systemowej, ale niepublicznej, w której i dostępne zasoby są większe niż przeciętnie, i nie ma pewnych ograniczeń, np. w kwestii zbyt wielkiej liczby uczniów w klasie albo zakazu zadawania prac domowych. Patrząc w lustro widzę więc konia o w miarę gładkiej sierści, z grzywą zaplecioną w warkoczyki. Znużonego, niepewnego perspektyw, ale jeszcze nie pogrążonego w beznadziei. I tak może pozostać, jeśli władza nie zdecyduje się zaorać finansowo tego typu placówek. Niestety, udziałem bardzo wielu nauczycieli w placówkach systemowych jest głównie frustracja, zmęczenie, wypalenie i brak nadziei na poprawę sytuacji zawodowej. Mogą sobie twórcy reformy widzieć ich w przyszłości w roli przewodników tatrzańskich, ale muszą jeszcze wskazać, w jaki sposób ma się dokonać przemiana obecnego zabiedzonego konia pociągowego. Wizja powszechnego oświecenia w postaci szkoleń nie brzmi dostatecznie atrakcyjnie.

   Zresztą, w innym miejscu wywiadu pan Gajderowicz jest szczery do bólu. Mówi:

”(…) w IBE nie zajmujemy się wynagrodzeniami. Zajmujemy się wyłącznie systemem edukacji, w którym nauczyciele pracują, metodami wsparcia dla nich”.

   Problem w tym, że żadne metody wsparcia, bez zmiany warunków pracy, w tym podwyżki wynagrodzeń, nie tchną w nauczycieli nowego ducha. Niezależnie od wartości merytorycznej reformatorskich zamierzeń.

   Teraz druga wypowiedź pana Gajderowicza, która wywołała u mnie „efekt nożyc”:

„Robimy naszą robotę: prowadzimy badania, proponujemy rozwiązania oparte na wynikach tych badań i przekazujemy je MEN. Oczywiście jesteśmy narażeni na krytykę, ale zawsze człowiek ma do wyboru albo stać po stronie tych, którzy próbują najlepiej wykonać swoją pracę i zaproponować rozwiązania dobre dla polskiej edukacji, albo po stronie malkontentów”.

   Owszem, jestem krytyczny wobec założeń reformy i wobec całej praktyki jej przygotowywania. Można mnie pogardliwie określić malkontentem, uważając, że nie stoję „po stronie tych, którzy próbują najlepiej wykonać swoją pracę i zaproponować rozwiązania dobre dla polskiej edukacji”. Tymczasem ja nie oceniam zaangażowania i intencji reformatorów, a jedynie to, co proponują. W świetle długoletniego doświadczenia w zakresie organizacji działalności edukacyjnej oraz dobrej znajomości środowiska oświatowego stwierdzam wprost, i potrafię to uzasadnić, że proponowane rozwiązania nie są dobre. Nie chodzi o pojedyncze pomysły, bo wśród tych zdarzają się świetne rozwiązania, ale całokształt. Nie jestem malkontentem. Jestem sygnalistą, który widzi budowę gigantycznej wioski potiomkinowskiej i stara się poinformować społeczeństwo, że to prowizorka, oparta na wątpliwych fundamentach. W zamian mogę czuć się zakwalifikowany – to też słowa z wywiadu – do grupy „czterech, pięciu ekspertów, wypowiadających się w mediach jak zdarta płyta”. Wobec tego pozostaje mi już tylko zauważyć, że pan Gajderowicz również regularnie powtarza w mediach swoje argumenty za reformą, nie próbując nawet podjąć dyskursu z krytykami, co więcej, czyni to w zasadzie samotnie, monopolizując przekaz w tej dziedzinie. Wspomina, że bardzo ważne są opinie „zwykłych nauczycieli”, które IBE pracowicie zbiera i pewnie kiedyś ujawni, ale nie upowszechnia ze swej strony głosów poparcia dla reformy wypowiedzianych przez ekspertów, np. akademików niezwiązanych z Instytutem Badań Edukacyjnych. Gdyby takowymi dysponował, bardzo by uwiarygodniły jego przekaz.

* * *

   Teraz kilka kwestii szczegółowych, już bez konotacji osobistych.

   Wicedyrektor IBE zachwyca się zaufaniem, jakim obdarzyło badaczy Ministerstwo Edukacji Narodowej. Ale relacja MEN – IBE wygląda niezbyt jasno. Ministra głosi, że przygotowanie reformy powierzono kompetentnym badaczom i ekspertom z resortowego instytutu, ale przedstawiciel instytutu podkreśla, że efekty prac zostaną przekazane ministrze, która zadecyduje osobiście. Odpowiedzialność jest zatem rozmyta, można też zastanawiać się, co będzie, gdy Barbara Nowacka osobiście przejdzie do innej pracy. Jeśli dodać do tego, że IBE (i jego władze) są formalnie podległe MEN, brak klarowności tego układu razi jeszcze bardziej.

   A jeśli mowa o badaczach, to wygląda, że cały potencjał naukowy polskiej pedagogiki został uroczyście pominięty na rzecz personelu jednego instytutu badawczego. Hmm…

* * *

   W przebrzmiałej, ale wciąż bolesnej kwestii fiaska pierwotnej koncepcji wprowadzenia edukacji zdrowotnej pada w wywiadzie, między innymi:

   „Ten kto czytał podstawę programową tego przedmiotu, rzadko miał uwagi i nawet wielu prawicowych publicystów popierało ten projekt. Niestety, jedyne kogo było słychać, to organizacje, które straszyły społeczeństwo seksualizacją dzieci. Czy było słychać głosy, które powiedziały: „uważam, że ten przedmiot jest dobry i potrzebny, wspieram ten pomysł”?”

   Otóż było słychać, o czym zresztą wspomniała red. Pucułek. Ja również popierałem ten pomysł, ale już nie zaproponowany sposób wprowadzenia go w życie – obowiązkowo, rok przed właściwą reformą, bez przygotowanych kadr i pilotażu. Z punktu widzenia praktyki szkolnej było to czystej wody chciejstwo, rokujące wiele konfliktów – protesty rzeszy ludzi o konserwatywnych poglądach stanowiły tylko zapowiedź tego, co później działoby się w szkołach.

   Można było wprowadzić ten przedmiot stopniowo, wraz z reformą, unikając przynajmniej części potencjalnych problemów. Pani Nowacka działała szybko, bo chciała być politycznie sprawcza i skuteczna. Zbyt szybko. Dlatego fiasko obciąża przede wszystkim ją samą, oraz doradców, którzy nie potrafili przestrzec jej przed możliwymi skutkami.

* * *

   „Chcemy też udostępnić nauczycielom narzędzia liczenia wartości dodanej z roku na rok, by nauczyciel, który uczy w podstawówce w trudnym miejscu, widział bieżące postępy w uczeniu swoich uczniów, a nie porównywał ich do średnich krajowych”.

   To nowość w stosunku do wywiadu dla wyborcza.pl, ale potwierdzająca słuszność moich obaw, że reforma doprowadzi do jeszcze większej biurokracji, związanej z wykorzystaniem narzędzi, za pomocą których będzie odbywało się powszechne mierzenie niemierzalnego.

* * *

Red.: To podsumujmy i powiedzmy, rodzicom, dziadkom, do jakiej szkoły będzie chodziło ich dziecko, wnuk?

T.G.: To zdefiniował właśnie profil absolwenta. Dziecko będzie chodziło do szkoły, która kształtuje kompetencje poznawcze, osobiste i społeczne, ale też uczy dzieci, w jaki sposób wykorzystać wiedzę w praktyce, czyli jak być sprawczym i w pełni rozwinąć swój indywidualny potencjał w życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym i społecznym.

   Muszę zwrócić uwagę, że udzielona odpowiedź nie odnosi się do zadanego pytania. To, jaka będzie szkoła nie wynika z profilu absolwenta. Profil co najwyżej pomaga opisać jeden z aspektów pracy szkoły i jedną z jej funkcji. A gdzie pozostałe, od których w co najmniej takim samym stopniu będzie zależeć, co spotka uczniów w szkołach?

* * *

   Mimo tych wszystkich krytycznych uwag muszę podkreślić, że nie ma w tym nic osobistego z mojej strony wobec pana Gajderowicza. Jego wiara w słuszność prowadzonych działań wydaje mi się szczera i jeśli staję do konfrontacji, to tylko dlatego, że te działania oparte są, moim zdaniem, na błędnych przesłankach, i nie dają nadziei na poprawę sytuacji w szkołach i przedszkolach. Jest jednak na tym obrazie pewna skaza, którą stanowią szeroko zakrojone działania markujące partycypację społeczną. Muszę zresztą przyznać, że sam jestem pod wrażeniem socjotechnicznej zręczności owego marketingu. W istocie bowiem wpływ środowiska oświatowego na zasadnicze kwestie reformy jest minimalny. Zamierzam opisać tę sytuację, bo wrażenie masowego udziału w pracach nad reformą, a więc także wsparcia jej koncepcji, jest świetnie wyreżyserowane i można nawet w to uwierzyć. Stanowi jednak nie tyle odbicie rzeczywistości, ile próbę jej wykreowania. Ale o tym już w następnym artykule.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

100/100
I powtórzę - IBE jest od BADANIA polskiej edukacji i od tego ma fachowców. Ponieważ p.Gajderowicz skończył mojego Staszica, to zapewne u swego stałego(nie tylko w IBE) patrona i szefa zajmuje się wyjątkowo ważną sprawą w BADANIACH - STATYSTYKĄ WYNIKÓW, bo to matematyka. Natomiast nie wie DLACZEGO szkoła/nauczyciele działają jak działają i nie ma pojęcia jak to poprawić. Podobnie jak szalenie miła i kompetentna pani, która BADA mój mocz&kał oraz krew, nie ma pojęcia jak LECZYĆ moje dolegliwości. Od tego jest LEKARZ, któremu wyniki jej analiz oddaję ... ;-) To dla p.Gajderowicza żeby się podszkolił ;-) https://ppg.ibngr.pl/pomorski-przeglad-gospodarczy/dlaczego-szkola-dziala-tak-jak-dziala

Skomentował Anna

Dziękuję ci Jarku za to, że jesteś i czuwasz♥️
Mam nadzieję, że Twoje posty pofruną w świat.
Boję się nazywać Ciebie hejnistą- znam jednego który trąbił w słusznej sprawie i go uciszono????

Skomentował Danuta Adamczewska-Królikowska

Pomiarem zabili sens i funkcje oceniania, teraz powrót. Ale mówią, że ten pomiar nie dla kontroli zewnętrznej, ale dla ciebie kochany nauczycielu, byś mógł być dumny z efektów wartości dodanej. My ci damy narzędzie byś sobie np. w Excelu mógł zobaczyć na wykresie jaki jesteś efektywny w tym mierzeniu niemierzalnego, jak podniosła się sprawczość twoich podopiecznych.
A niech ich wszyscy diabli ... chyba trzeba pójść na jakiś Kopiec Kościuszki.

Skomentował Jarek

Ja mam takie wrażenie, że brakuje całościowej koncepcji reformy. Wraca się do tego co było 9 lat temu. Edukacyjna wartość dodana (swoją drogą dobre narzędzie dla szkół), ale III etapy edukacji to powrót do modelu podstawówka i gimnazjum tylko upchane w 8 letniej szkole podstawowej ...Itd.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...