Blog

Nabici w bańkę

(liczba komentarzy 1)

   Na wstępie muszę uprzedzić, że dzisiejszy wpis będzie zawierał lokowanie produktu, a nawet dwóch. Nie żebym brał za to od kogoś pieniądze – lokować będę pro bono. Zarekomenduję źródła, które dostarczają mi regularnie pewnej dawki ciekawych informacji i inspirują do przemyśleń. Ot, taki z mojej strony rewanż za przysługę.

   Od pewnego czasu czytuję weekendowe wydanie „Dziennika Gazety Prawnej”. Sięgnąłem po nie po raz pierwszy głównie ze względu na edukacyjną publicystykę Anny Wittenberg, którą cenię za kompetencję, rzeczowość i chłodny dystans do opisywanej rzeczywistości. Później przekonałem się, że ciekawych materiałów bywa tam więcej. W miniony weekend („DGP” nr 228 25-27 listopada 2016) z zainteresowaniem przeczytałem analizę pod obiecującym tytułem „PiS może wyjść z twarzą z reformy oświaty”. Nie wiem, czy PiS wyjdzie, ale dziennikarka nakreśliła naprawdę pełną gamę możliwości wycofania się Prezesa pani minister Zalewskiej ze zmian, budzących coraz większy sprzeciw w społeczeństwie. W tym samym numerze znalazłem też artykuł, który bezpośrednio natchnął mnie do przygotowania tego wpisu. Pod tytułem „Informacja nie jest niewinna” opublikowany został wywiad z Michałem „ryśkiem” Woźniakiem, „członkiem społeczności hakerskiej w Polsce i poza jej granicami, propagatorem wolnego oprogramowania i otwartych technologii”. Czyli niewątpliwym specem z dziedziny IT. A że hakerzy to najwyższa półka macherów od internetu – człowiekiem, którego zdanie naprawdę warto wziąć pod uwagę. Powiedział on, między innymi:

   To świetnie, że zaczyna budzić się w nas świadomość tego, że mamy poważny problem z mediami społecznościowymi. Z ich cenzurą, z bańką informacyjną, manipulowaniem informacją.(…) Wystarczy drobna zmiana w algorytmie i już dociera do nas coś innego, co może wywołać u nas zmiany w zachowaniu.

   (…)

   Żyjemy w bańkach informacyjnych, czyli otoczeni jesteśmy informacjami, które potwierdzają nasze zdanie, poglądy, gusty. (…) I tak mój znajomy o lewicowych poglądach będzie miał inne wyniki wyszukiwania niż prawicowcy, a obaj nie będą o tym wiedzieli.

   Powyższe nie jest dla mnie odkryciem, przynajmniej od czasu, gdy przeczytałem książkę Wojciecha Orlińskiego „Internet. Czas się bać”, ale uciszyło mnie, że te proste prawdy pojawiają się już w prasie popularnej, i to nie w formie sensacji, ale rzeczowej wypowiedzi (polecam lekturę całości wywiadu).

   Powtórzę tezę Woźniaka – każdy, kto korzysta z mediów społecznościowych, żyje w bańce informacyjnej. Bez ryzyka popełnienia większego błędu można to stwierdzenie rozszerzyć – w takiej bańce żyje większość korzystających z internetu, bo media społecznościowe stały się już w nim wszechobecne i wszechwładne. A problem tkwi w tym, że lwiej części owej większości jest z tym bardzo dobrze. Nawet ci, którzy mają świadomość, że treści uzyskiwane z sieci należy traktować z pewną dozą nieufności i sprawdzać w innych źródłach, nie czynią tego, bo raz, że dostają informacje zgodne ze swoimi poglądami, więc w ich odczuciu niezawodnie prawdziwe, dwa, że są zbyt leniwi, by tracić czas na przebijanie ściany swojej bańki. Więcej, sami ją pielęgnują, jak pewien mój kolega, który wyrzucił z listy znajomych na fejsbuku kogoś, kto ośmielił się napisać mu na profilu krytyczny komentarz, w banalnej zresztą sprawie. Jeden klik i „był znajomy - nie ma znajomego”. Jakie to proste! Każdy może zadbać o hermetyczność swojej bańki…

   Patrząc obiektywnie, mój zachwyt nad wypowiedzią Woźniaka też można uznać jako objaw funkcjonowania w takiej właśnie bańce. Cenię poglądy, które są zgodne z moimi. Ba, w istocie jest jeszcze gorzej – tak mnie denerwują zachwyty nad zbawienną rolą internetu (szczególnie w edukacji), że materiałów o takim wydżwięku unikam wręcz jak zarazy. Mając świadomość tego zjawiska mam jednak jakąś szansę mu przeciwdziałać. I tu pojawia się drugi produkt, który zamierzam w tym miejscu lokować, a mianowicie blog Profesora Bogusława Śliwerskiego.

   Na pierwszy rzut mojego oka – zachowując wszelkie proporcje – tkwimy z Profesorem w jednej bańce. Obaj z dużym zaangażowaniem wypowiadaliśmy się przeciwko posłaniu sześciolatków do szkoły. Obaj mamy jak najgorsze zdanie o urzędnikach oświatowych, z ministrami na czele, niezależnie od ich politycznej proweniencji. Obaj uważamy „dobrą zmianę w edukacji” za ogromny błąd i milowy krok wstecz całego systemu. Kiedy jednak zacząłem regularnie czytać profesorskie wpisy, okazało się, że sytuacja nie jest taka prosta.

   Blog Bogusława Śliwerskiego cieszy się dużą popularnością. Świadczy o tym licznik wyświetleń, wskazujący liczbę przekraczającą trzy miliony. Skądinąd wiem, że liczni moi znajomi przyznają się do tej lektury. Kiedy jednak i ja zacząłem regularnie śledzić pojawiające się wpisy, przekonałem się, że wiele prezentuje poglądy mocno odbiegające od moich, a i sposób ich wyrażania często mi się nie podoba. Szczególnie tam, gdzie Profesor dotyka praktyki funkcjonowania szkół, jak we wpisie z 29 listopada br. pt. „Wywiadówka”. Krytykuje w nim, na przykład, zwyczaj zbierania podpisów na liście obecności rodziców na szkolnym zebraniu. Zdziwiłby się, gdyby wiedział, ile razy takie podpisy okazują się przydatne w razie konfliktów, nie tylko na linii szkoła-dom, ale nawet pomiędzy rodzicami tego samego dziecka. Pisze o nowych technologiach, które „znalazły swoje zastosowanie w szkolnej edukacji przerzucając ciężar odpowiedzialności za treść komunikatów, informacji na nauczycieli, a szczególnie na wychowawcę klasy. To oni muszą regularnie zamieszczać w wirtualnym dzienniczku najnowsze informacje, komentować zaistniałe w klasie czy w szkole wydarzenia, przekazywać rodzicom komunikaty, a nawet wysyłać dodatkowe wiadomości e-mailem (…)”. Ja z kolei uważam, że wirtualny dzienniczek jest narzędziem zbrodni pedagogicznej, a kontakty face to face, choć stresujące i absorbujące dla obu stron, są najlepszą płaszczyzną współpracy. Było w tym wpisie jeszcze więcej opinii Profesora, z którymi trudno mi się zgodzić. A jaki z tego morał?

   Otóż najprościej byłoby (z mojej strony) po prostu przestać odwiedzać ten blog. Uszczelnić ściany mojej bańki. Ale serce i rozum dyktują mi, żeby z lektury nie rezygnować. Serce, bo kolejne wpisy budzą moją autentyczną ciekawość, wynikającą też z faktu, że autor jest postacią nietuzinkową; z racji wykształcenia i pozycji społecznej zasługuje na miano autorytetu pedagogicznego. Co prawda nie oznacza to dzisiaj bezkrytycznej wiary w słuszność wszystkiego, co głosi, ale jednak zobowiązuje przynajmniej do przemyślenia jego stanowiska. Jeżeli uważam, że Profesor Śliwerski miał słuszność, krytykując posłanie sześciolatków do szkoły (bo taki sam był mój pogląd), to powinienem dopuścić przynajmniej myśl, że w innej sprawie, w której poglądy mamy zrazu odmienne, racja może być po jego stronie. Tyle głosu serca, a co do rozumu, to sięgając do źródła głoszącego (także) myśli niezgodne z moimi poglądami, w istocie podejmuję wysiłek wyzwolenia się ze swojej bańki informacyjnej. A to jest bezcenne.

   Na marginesie, niezwykle ciekawe bywają komentarze pod postami Profesora. Przy rzeczonym wpisie „Wywiadówka” można się z nich wyczytać tyle krytyki pod adresem nauczycieli, że jako przedstawiciel tej profesji powinienem spalić się ze wstydu. Oj, nie mamy dobrej prasy, choć znaczna część podniesionych zarzutów dałaby się spokojnie wyjaśnić realiami nie tyle dzisiejszej szkoły, co czasów, których żyjemy. Inna sprawa, że nawet dobrzy nauczyciele nie zawsze mają pomysł, jak budować pozytywny obraz swojej pracy.

   Czytam zatem blog Profesora Śliwerskiego i za jego pomocą przeprowadzam odświeżający masaż swoich poglądów. Czasami coś mnie nawet przekonuje. I to jest piękne, bo największym nieszczęściem zdominowanej przez media elektroniczne publicznej debaty jest jej płytkość. Publicyści męczą się, by wyartykułować swoje poglądy, popierane później przez współlokatorów z tej samej bańki, a wdeptywane w ziemię przez mieszkańców innych. Wszyscy tkwią okopani na swoich pozycjach, a publiczne przyznanie, że się zostało do czegoś przekonanym, pojawia się równie często, jak kwiat paproci.

   A gdyby tak zorganizować kampanię społeczną pod hasłem: „Twoje argumenty mnie przekonują!”? Ale jak do tego przekonać wszystkich, którzy spokojnie trwają w stanie hibernacji poglądów, nabici w swoje bańki?!

   Postscriptum:

   Nie było dzisiaj o dobrej zmianie w edukacji. Aby naprawić to niedopatrzenie wyjaśnię zatem, dlaczego minister Zalewska jest tak impregnowana na argumenty przeciw szykowanej przez nią reformie rewolucji. Otóż ona po prostu też tkwi w swojej bańce. Internet oferuje jej wyłącznie starannie przefiltrowane treści, zgodne z poglądem, że gimnazja trzeba zamknąć (ponieważ najnowsze sondaże mówią, że opinia społeczna w tej kwestii się zmienia, Google pani Zalewskiej wciąż serwuje jej dane sprzed kampanii wyborczej). W gronie znajomych ma samych zwolenników „dobrej zmiany”, a z pozostałymi komunikuje się tylko na kanale „out”, wyłączając kanał „in”. Czerpie, co prawda dodatkowo wiedzę o społeczeństwie z telewizji, ale szczęśliwie dla spójności jej poglądu na świat to tylko „Wiadomości” TVP1, czyli znowu ta sama bańka. Wygląda na to, że nowy bard będzie musiał na dzisiejsze czasy wymyślić coś w zamian za „wyrywanie murom zębów krat”. Coś z rozbijaniem baniek.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Wiesław Mariański

Zatem historia zatacza koło ? Wracamy, w jakimś stopniu, do społeczeństwa klanowo-plemiennego ? Utożsamiam się tylko z moim plemieniem, komunikuję się tylko wewnątrz mojego klanu, popieram zawsze tylko swoich, okazuję szacunek tylko naszym. Ludzi z innych klanów i plemion określam wspólnym mianem ONI. To jest bardzo wygodne i praktyczne. Nie muszę wsłuchiwać się i wczytywać w poglądy innych, nie muszę za dużo zastanawiać się i prowadzić dialogu, nie muszę poszukiwać i przekonywać, nie muszę zmieniać zdania, nie muszę tworzyć kompromisów. Świat staje się klarowny: tu MY - tam ONI, nasza racja lepsza - ich gorsza, zawsze mam wsparcie i poparcie w moim klanie.
Niestety, standardowa szkoła sprzyja kreowaniu i utrwalaniu postaw charakterystycznych dla społeczeństw plemienno-klanowych. Dlatego kilka lat temu napisałem projekt SZKOŁA SZACUNKU I DIALOGU. Jest tam taki fragment:
"ZASADA KONFLIKTU
Konflikty są naturalną konsekwencją sprzeczności poglądów, postaw i interesów, więc mogą być obecne w każdym obszarze naszego życia.
Konflikty mogą być źródłem zniszczeń i porażek lub rozwoju i sukcesów. Wybór należy do nas.
SZSZID nie boi się konfliktów, nie unika ich, nie ukrywa. Nauczyciele spodziewają się ich, poszukują i eksponują, nie zamiatają pod dywan, mówią otwarcie: „w tym wypadku mamy do czynienia z konfliktem”. Ciągle doskonalą metody ich rozpoznawania, diagnozowania i rozwiązywania. Wszyscy uczestnicy SZSZID uczą się wspólnie jak radzić sobie w przypadku konfliktu.
Jeśli instytucje szkolne nie rejestrują i nie prezentują różnic poglądów, zastrzeżeń, postulatów i konfliktów, jeśli deklarują pełną zgodność i jednomyślność, to powinno to budzić wątpliwości i niepokój."
Nowoczesne szkoły powinny lubić sprzeczności, spory i konflikty. To byłby dobry sposób na przekłuwanie baniek = na tworzenie społeczeństwa pluralistycznego i demokratycznego.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...