Blog

Nie musisz? Może jednak czasem powinieneś...?!

(liczba komentarzy 6)

   Mikołaj Marcela anonsuje swoją kolejną książkę, pod bardzo atrakcyjnym tytułem: „Nie musisz”. Pisze: „Nie musisz być perfekcyjną mamą, najlepszym pracownikiem, wybitną profesjonalistką, wzorowym uczniem. Gdy czujesz zmęczenie lub – co gorsza – wypalenie, masz prawo do odpoczynku... Ale czy na pewno? Czy gdy sobie odpuścisz, nie usłyszysz, że jesteś leniwa, roszczeniowy, że brak Ci ambicji lub że to objaw słabości?”.

   Autor poświęca swoje najnowsze dzieło wypaleniu, które jest, jego zdaniem, „być może najpoważniejszym problemem współczesności, (…) nie tylko w pracy, ale także w szkole, rodzicielstwie i związku”. Sam obserwuje to zjawisko z perspektywy mileniasa, która – jak deklaruje – pozwala mu dostrzec jego źródła i „wskazać potencjalne rozwiązania, bez których możemy być pewni jednego: będzie tylko gorzej”.

   Zainteresowanych zakupem owego dzieła Mikołaj Marcela zachęca: „Jeśli czujecie zmęczenie, wyczerpanie lub wypalenie wynikające z ciągłej presji sukcesów i osiągnięć, ta książka jest dla Was. Ale będzie ona także ważną lekturą zarówno dla milenialsów, jak i przedstawicieli innych pokoleń, którzy chcą zrozumieć, skąd bierze się dzisiejszy problem wypalenia właściwie we wszystkich sferach naszego życia”.

   Muszę przyznać, że o ile początkowo książki tego autora, a już szczególnie te krytykujące i podważające sens istnienia współczesnej szkoły, budziły mój sprzeciw i złość, o tyle z czasem zdążyłem się przyzwyczaić do prostych recept, które oferuje jako jedyne rozwiązanie wskazywanych przez siebie problemów. W ten sposób wychodzi naprzeciw społecznemu zapotrzebowaniu, bo większość ludzi łaknie, by ktoś zdjął z nich ciężar odpowiedzialności za zmagania z życiem, a to gwarantuje poczytność, popularność i – last but not least – sukces ekonomiczny. Mogę tylko pozazdrościć panu Mikołajowi pryncypialności, bo chociaż sam podejmuję na blogu zbliżone tematy (choćby ostatnio „Co nam umarło i dlaczego?”), to cały czas mam więcej wątpliwości niż precyzyjnych diagnoz, a co do recept, po prostu nie wierzę, że wystarczy napisać albo przeczytać książkę, by wszystko się dobrze ułożyło. Radykalna zmiana społeczna wymaga ogromnego wysiłku wielu ludzi, który muszą wesprzeć mądre decyzje rządzących.

   Nie zamierzam tutaj recenzować wspomnianej książki ani jej autora. Do napisania tego artykułu skłoniła mnie po prostu niezgoda na tezę zawartą w tytule, przynajmniej jeśli odnieść ją do młodych ludzi. Jest myląca, a może być też niebezpieczna. Zacznijmy jednak od tego, że jest również nienowa.

   Zachęcam do zapoznania się z broszurą Paula Lafargue’a – lekarza, filozofa, działacza ruchu robotniczego z przełomu XIX i XX wieku, pod wiele mówiącym tytułem „Prawo do lenistwa”. Autor występuje przeciwko zewnętrznemu przymusowi pracy, roztaczając piękną wizję świata pozbawionego owego przymusu. Swoje stanowisko świetnie uzasadnia. Z perspektywy czasu nie możemy jednak nie zauważyć, że ogromny wysiłek szerokich rzesz społeczeństwa ery przemysłowej przełożył się na postęp cywilizacyjny, z którego skorzystały następne pokolenia. Tymczasem idee marksistowskie, które propagował Lafargue, choć w założeniu piękne, przyniosły głównie nieszczęścia. A żeby uzupełnić doświadczenia historyczne przypomnę jeszcze, że ethos ciężkiej pracy legł u źródeł potęgi ekonomicznej tych państw europejskich, w których dominowała religia protestancka. Mądrość ludowa ujmuje to prosto – aby były kołacze, potrzebna jest praca.

   Oczywiście czasy są inne i nie ma dzisiaj w naszym kręgu kulturowym przyzwolenia na indywidualne wyrzeczenia dla dobra przyszłych pokoleń. A może nie tyle go nie ma, co budzi się w bólach, wraz z rosnącą powoli świadomością, że zasoby Ziemi są bardzo ograniczone. Tym niemniej dominuje indywidualizm, wraz z nim przeświadczenie, że każdy zasługuje na powodzenie w życiu. Niestety, zanikła przy tym świadomość potrzeby wniesienia wkładu własnego.

   Jeśli Mikołaj Marcela, głosząc „Nie musisz!”, ma na myśli „odczarowanie” sukcesu życiowego, świadome ograniczenie swoich aspiracji przez ludzi cierpiących na wypalenie, na rzecz większej harmonii w ich życiu, to wszystko w porządku. Ale jeśli hasło to ma stać się credo obecnego pokolenia, wkraczamy na niebezpieczną ścieżkę rozwoju. Aspiracje, dążenie do sukcesu, są bowiem od pokoleń motorem rozwoju i nie wynika to z jakiejś mylnej koncepcji filozoficznej, ale zwykłej ludzkiej natury.

   W swojej codziennej pracy obserwuję kilka niepokojących zjawisk. Jednym jest ograniczenie aspiracji młodych ludzi. Wielu niechętnie stawia sobie nowe cele i łatwo się zniechęca po napotkaniu trudności w ich realizacji. Zaniechanie pracy, zdeprecjonowanie przyjętego wcześniej celu, to łatwe drogi ucieczki ze stresującej sytuacji. Martwi też bezradność i brak siły motywacyjnej wśród dorosłych, zarówno nauczycieli jak rodziców. Nie ma pomysłu, jak zachęcać młodych do dalszego wysiłku, do konsekwencji w działaniu. Jest to o tyle trudne, że musimy dbać równocześnie o ich dobrostan psychiczny, a jedno i drugie zazwyczaj pozostaje w sprzeczności. Oczywiście, powszechnie wiadomo, że sukces motywuje, ale dobrnąć do tego sukcesu, pokonując chwilowe kryzysy, jest wyzwaniem ponad siły większości. W swojej bezsilności dorośli starają się zapewnić młodym ludziom sukcesy dosłownie za wszelką cenę – rezygnacji z wymagań, ponoszenia dodatkowych kosztów (np. korepetycji), własnego udziału w działaniach, które powinny być domeną dziecka. No i sakramentalnym „Nie musisz!”, gdy młody człowiek się buntuje. A buntuje się także dlatego, że internet dostacza mnóstwo wzorców sukcesu nie wymagającego pracy i mozołu.

   Jestem głęboko przekonany, że ułatwiając życie dzieciom wcale nie działamy na ich korzyść. Że czasem należy powiedzieć „Musisz!”, albo przynajmniej „Powinnaś/powinieneś!”. I marzy mi się poradnik dla rodziców pod tytułem „Nie musisz, ale zrób to!”. W przeciwnym razie będą nam rosły zastępy wypalonych piętnastolatków, a o dziewięciu czy dziesięciu medalalach olimpijskich z Paryża będziemy opowiadać, zaczynając: „za dawnych, dobrych czasów”.

   Nie marzę o kulturze zapier***u, ale uważam, że powinniśmy budować szacunek dla ciężkiej pracy, ukierunkowanej na cel, a nie czynić dobre samopoczucie jedynym motorem postępowania i rozwoju.

 

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Zielicz Włodzimierz

Ponieważ pomysły, które KOPIUJE Marcela pochodzą i zyskują popularność tylko w SCHYŁKOWYM światku białego człowieka (poniżej 10% populacji i 30% światowego PKB przy ostro malejącej tendencji!), a dla Chińczyków, Hindusów i innych Azjatów z tego kręgu kulturowego (starszego o TYSIĄCLECIA od naszego), to albo oni ZA NAS (czemu!) będą robić robotę, albo, jak Indianie czy Murzyni w paru poprzednich wiekach, trafimy NA MARGINES ludzkości jeśli nie gorzej ... ;-)

Skomentował JoannaW.

Zgadzam się co do joty z treścią artykułu.
"Kochaj i wymagaj, wymagaj, wymagaj"- czy jakoś tak powiedział pewien klasyk ;-)
Moim zdaniem bycie rodzicem nie oznacza dbania li i jedynie o dobrostan dziecka jakby chcieli niektórzy, ale przede wszystkim o jego przyszłość. A to oznacza wyjście z modnej teraz strefy komfortu i wymaganie realizacji przez dziecko podjętych zobowiązań czy obowiązków. Oczywiście o wiele łatwiej jest odpuścić np. lekcję pływania niż zmotywować lub wręcz nakłonić dziecko czy nastolatka do pójścia na trening. Jednorazowy taki przypadek, związany np. z chorobą, nie jest groźny. Ale już wymyślanie i kombinowanie, by z np. niemycia zębów zrobić coś trwałego zaczyna być groźne.
Bez pracy nie ma kołaczy, a mam wrażenie, że dzieci i młodzież muszą mieć wszystko "instant i compact".
Moim skromnym zdaniem w ważnych sprawach, jak zdrowie czy nabywanie samodzielności i umiejętności przez dziecko, trzeba być twardym (z poszanowaniem dziecka) a nie miętkim ;-) Kiedyś będzie za to wdzięczne.

Skomentował Ewelina

Od lat uważam, że najważniejszym ogniwem szkolnym jest przedszkole i eduakacka wczesnoszkolna. Jeśli tam dziecko się zniechęci do szkoły, pozostanie "niezauważone" i niedocenione, to jeśli rodzice tego nie ogarną bedzie klapa. Pani Danusia, wychowawczyni mojego Antka, do którego po miasteczka chciało zapisać swoje dzieci do klasy 1-3 była mistrzynią. To ona zabierała dzieci w plener i tam uczyła. To ona dostrzegała w każdym dziecku COŚ. Jednego wysłała na konkurs recytatorski, drugiego na konkurs o lesie l, trzeciego na śpiewanie, czwartego na pływanie, piątego na konkurs wiedzy o regionie. Każde dziecko czuło się potrzebne, ważne i spełnione. Motywacja jest w nas. Jeśli ktoś nam tego nie pokaże, rodzic,.pani w przedszkolu, pani z edukacji wczesnoszkolnej, babcia, druhna prowadząca zuchy, pan od pływania.... to potem jest ciężko. Każdy ma jakiś talent. Wystarczy dobry obserwator, rodzic, pedagog, abyz motywować dziecko. Na późniejszym etapie edukacyjnym brakuje prac, które mogłybybpikazac młodemu człowiekowi... Robiłes coś, wyszło tak i tak ... Czego się nauczyłeś, co można było poprawić, aby wyszło lepiej,... Trzeba pokazywać, że jego wysiłek dał mu naukę do kolejnycn działań. Pracę projektowe są super. Na każdym etapie. Moim zdaniem metodyka zuchowa, harcerska... Tak powinno się pracować w szkole. Wtedy każdy będzie doceniony.

Skomentował Ppp

P. Marcela ma rację.
Po pierwsze, jak ktoś umie coś dobrze robić, to duży wzrost wysiłku nie spowoduje dużo lepszych efektów - dawanie z siebie 100% jest nieefektywne, za to prowadzi do rozstroju zdrowia. Radzę przypomnieć sobie zasadę Pareta.
Po drugie, wiele poleceń, która uczeń "musi" wykonać faktycznie niczemu nie służą, więc ich niewykonanie nie spowoduje żadnej szkody. Wiele rzeczy, do nauki których zmuszano mnie w szkole (pomijam skuteczność), poza szkołą nie było mi do niczego potrzebne.
Po trzecie, wiele zależy od definicji celu oraz od tego, czy jest on własny, czy narzucony. Odpuszczanie może być wynikiem przeczucia, a nawet wiedzy o tym, że wykonanie danej czynności po prostu nie ma sensu.
Zatem, jeśli ktoś mówi "Musisz" - powinien to udowodnić, a dowód musi być dopasowany do osoby przekonywanej.
Pozdrawiam.

Skomentował Zielicz Włodzimierz

@Ppp
Jak zwykle NIC nie rozumiesz ... ;-) Chodzi o wyrabianie w uczniu/człowieku wewnętrznego przekonania, że NIC nie musi i skutkach takiego przekonania. Taka Iga Świątek gra świetnie w tenisa - czy to znaczy, że NIE MUSI trenować??? ;-)

Skomentował Aleksy

"Nie zamierzam tutaj recenzować wspomnianej książki ani jej autora."
XD

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...