Blog
Panie Dyrektorze, mamy poważną sytuację kryzysową!
(liczba komentarzy 0)
Pamiętnik narodzony w błocie
Mam na imię Patrycja. Jestem tegoroczną absolwentką Szkoły Podstawowej nr 24 STO oraz posiadaczką czerwonej Odznaki Rudawkowej – krótko mówiąc, niejedno już w życiu widziałam. Ale historia ostatnich wydarzeń jest unikalna i wciągnie zapewne wielu.
Wyznaczono nam specjalną misję terenową. Musieliśmy sprawdzić czy znamienna trasa nr 13 z naszego pomarańczowego przewodnika po okolicach Rudawki, jest dobrze opisana. Miała to być prosta, przyjemna misja, ale rzeczywistość była całkiem inna – realia okazały się dużo bardziej wymagające.
Na początku droga była prosta. Nasz młody kompan Tomek zasugerował nawet, że wieje nudą. Na reakcję Ducha Puszczy nie trzeba było długo czekać. Piękno przyrody stawało się coraz bardziej dzikie. Trawy zaczęły zarastać drogę, a pokrzywy podszczypywały nasze uda. Wilgoć była coraz bardziej odczuwalna w powietrzu i co ciekawe..., na naszych butach. Wnet zorientowaliśmy się, że finał tej historii może być mroczny – pierwsza osoba wpadła w błotko po kostki – a byłam to ja. Lecz nie traciliśmy z oczu celu naszej podróży – chcieliśmy dokończyć misję. Błoto wydawało się chwilową przeszkodą, choć ostatecznie okazało się treścią naszej podróży. Krok za krokiem brnąc do przodu zapadaliśmy się coraz głębiej. Bagienna otchłań próbowała porwać pierwsze buty.
Na ratunek ruszyli najmężniejsi z mężnych – Michał (but) NieOddany, Bartosz Władca (swego) Pierścienia oraz Krzysztof (zazwyczaj) Sprawiedliwy. Z narażeniem życia oraz swojego obuwia ratowali kolejne adidaski. Każdy walczył z żywiołem i próbował ocalić też własny dobytek. Niektórzy mieli ręce zajęte rzeczami pierwszej potrzeby – Łakomy (wówczas) Łukasz trzymał w górze otwartą paczkę bekonowych Bejkrollsów. Tomek (nie) Strudzony krzyczał: „W KOŃCU COŚ SIĘ DZIEJE!!!”. Wszyscy błyskawicznie wymieniali się doświadczeniami. Jedni, będąc obunóż zaklinowani w podłożu, opracowywali metody, zarówno teoretyczne, jak i – od ręki – praktyczne:
- „wyjmij piętę pod ostrym kątem, a potem palce” – nawoływał Bartosz Władca (swego) Pierścienia doskonale znający Fizykę Praktycznie Stosowaną;
- „wyjmij moją nogę, a ja wyjmą twoją” – krzyknął Błażej (z rodu trzeci) Optymista do swego towarzysza niedoli Łakomego (wówczas) Łukasza.
Wtem na horyzoncie dostrzegliśmy punkt milowy naszej podróży – zieloną ambonę dla łowców - w tym wypadku – przygód. Ruszyliśmy z kopyta – za trzecim razem. Próbowaliśmy robić kolejne kroki na drodze ku naszemu przeznaczeniu. Stąpaliśmy po grząskim gruncie. Pierwsi zdobywcy owijali się wokół piętra ambony nie tracąc tempa do samego dachu. Bartosz (ten od pierścienia) wykrzyknął – „Czy widzisz w oddali suche ziemie?”. Łukasz (bocianie gniazdo) Krętowłosy wzruszył ramionami i z rezygnacją pokręcił głową. Nadzieja umarła ostatnia. Musieliśmy wracać tą samą drogą – byliśmy po kolana w niezłej kabale. Pod przewodnictwem Magdy (anielsko) Angielskiej i najmłodszej w zespole Tosi (jeszcze) NieZassanej oraz moim ruszyliśmy w kierunku miejsca, z którego przybyliśmy.
I stało się. W jednej chwili straciłam wszystko i zostałam Patrycją (Kopciuszek) NieDzielną. Były to ostatnie chwile mego prawego trzewika na powierzchni. Tego było już za wiele. Zostałam w samej skarpetce. Najmężniejsi z mężnych nie wahali się ani chwili. Krzysztof (zazwyczaj) Sprawiedliwy wraz z Magdą (anielsko) Angielską wzięli kobiety i dzieci w stronę brzegu, natomiast Bartosz Władca (swego) Pierścienia oraz Michał (but) NieOddany rzucili się w paszczę żywiołu. Za punkt honoru przyjęli odkopanie dziewczęcego chodaka-addidaka. Bartosz, z pełną zapalczywością, umorusany dosłownie po uszy, prosząc swojego kompana, aby te zdania, które tu padną zostały miedzy nimi do samego grobu, szukał z obłędem w oczach owego trofeum. Michał dotrzymywał mu tempa. Z oddali słychać było głosy zwielokrotnione przez echo:
- Bartoszu, rtoszu, szu, szu.
- Cooooo?? – padało w odpowiedzi.
- Wracajcieeeeeeeeeee!
- Szuuuuukaaaaamy buuuuutaaa!
- Wracajcie jak znajdziecie, ecie, cie, ehe.
Robactwo przeczuwało, że koniec jest już bliski. Traktowało nas jak szwedzki stół – chmarami brało co chciało, podpijało udka, łopatki i żeberka. Nie miało litości. Bartosz krzyczał – „Żryjcie wszędzie, byle nie w twarz. Oszczędźcie chociaż ją!”. Robactwo było nieugięte. Po przekopaniu 12 szpadli sześciennych i odkopaniu wielu cennych skarbów (dwóch martwych ptaków i stelaża namiotowego), powrócili pokonani na brzeg krzycząc – „Buta - nie ma!”
Nagle w oddali dał się słyszeć odgłos wybawienia – Czcigodny ze szczytu nadjechał Peugotem (amfibią) 3008 niczym rycerz na białym koniu, jak zwykle po to, aby nas uratować. Popatrzył nam w twarz i powiedział tylko:
- Krzysiu, wspominałeś, że mieliście awarię? Tak?
- Tak jest, Panie Dyrektorze!
Dodaj komentarz