Blog
Polska mistrzem Polski!
(liczba komentarzy 1)
We wtorek 27 lipca, w pierwszym dniu swojego prawdziwego urlopu, wakacyjny relaks rozpocząłem od sięgnięcia po gazetę. Spomiędzy otwartych kartek „Newsweeka” powiało tak rzadkim dzisiaj optymizmem. Redaktor, podpisany pseudonimem Misza wyznał mianowicie, że oczekuje wyjątkowo dobrego startu polskich sportowców na igrzyskach olimpijskich. Swoje przewidywania, oddane do druku zapewne jeszcze przed inauguracją zawodów, podparł prognozą przygotowaną przez agencję Associated Press, wg której nasi reprezentanci mieliby zdobyć w Tokio aż 22 medale, w tym 5 złotych.
Niestety, mój urlop rozpoczął się w piątym dniu olimpijskich zmagań. Wiedziałem już, że polscy sportowcy zanotowali bardzo słaby start – nie zdobyli bowiem, póki co, żadnego medalu… Najwyraźniej sygnowane przez światową agencję „mędrca szkiełko i oko” pospołu z „czuciem i wiarą” anonimowego dziennikarza, okazały się bezsilne wobec olimpijskiego fatum polskiego sportu. Bo że jest to fatum, stwierdzam zarówno na podstawie bieżących wydarzeń, jak wieloletnich obserwacji – a sportem, w zasadzie bez względu na dyscyplinę, interesuję się nieprzerwanie od czasów dzieciństwa. Do tego wątku powrócę pod koniec artykułu.
Porażki na olimpiadzie to zła wiadomość dla rządzących polityków. Każda ekipa lubi ogrzewać się ciepełkiem społecznego odbioru sukcesu narodowych reprezentantów. Przypinać medale herosom sportowej rywalizacji, a przy okazji prezentować się wraz z nimi na zdjęciach. Prezydent Duda odnotował wręcz bolesny falstart w tej konkurencji, bowiem wybrawszy się na wycieczkę do Tokio, zaszczycił swoją obecnością trzy wydarzenia (igrzyska odbywają się bez udziału kibiców, ale jak widać nawet w Japonii są równi i równiejsi), by stać się naocznym świadkiem… trzech nieoczekiwanych porażek. Jednej zgoła sensacyjnej, bo tak należy nazwać przegraną siatkarzy z Iranem – inna sprawa, że dla Persów mecze z Polakami są kwestią honoru, niczym za PRL-u mecze dowolnej naszej reprezentacji przeciw ZSRR. Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś dostrzega, że rząd PiS zdołał skłócić Polskę ze wszystkimi sąsiadami, większością krajów Unii Europejskiej, a ostatnio Stanami Zjednoczonymi na dokładkę, to powinien mieć też świadomość, że wrogie stosunki ze społeczeństwem Iranu zawdzięczamy wyłącznie siatkarzom. Obecność prezydenta Dudy nie poniosła do zwycięstwa także tenisistów Hurkacza i Kubota w deblu oraz koszykarzy w nowej na olimpiadzie dyscyplinie 3x3, w meczu przeciwko Łotwie. W obu tych przypadkach trudno mówić o sensacji, ale optymiści spodziewali się zwycięstw, a w koszykarzach nawet agencja Associated Press upatrywała faworytów do złotego medalu.
Cóż, niepowodzenie japońskiej wyprawy prezydenta to tylko jeszcze jedno źródło inspiracji do memów na jego temat. Prawdziwą katastrofę przeżywają dziennikarze, którzy rutynowo pompują baloniki oczekiwań przed kolejnymi startami, a potem muszą wyjaśniać przyczyny porażek. Po ostatecznej klęsce wspomnianych już koszykarzy jeden z komentatorów wreszcie nie wytrzymał i napisał, że nasi rutynowani (i utytułowani) reprezentanci przegrali na własne życzenie i po frajersku – co jest szczerą prawdą, do której jeszcze nawiążę. Ale wyjaśnianie przyczyny porażki bitych faworytek do medalu – polskich szpadzistek z lekceważonymi zawczasu Estonkami, czy przegranej Huberta Hurkacza ze znacznie niżej od niego notowanym tenisistą – nie było łatwym zadaniem. Czasem wręcz czyhały pułapki, jak dobre na ogół wyniki wioślarzy w eliminacjach (choć aktualni mistrzowie świata w czwórce – typowani przez AP na złotych medalistów - nie załapali się nawet do finału), które nie przełożyły się na sukcesy medalowe. W tym wypadku dobry los przyszedł dziennikarzom z pomocą, bo w dniu, kiedy piszę te słowa, czyli 28 lipca, jedna polska osada zdobyła upragniony medal, co pozwoliło (wreszcie) zamieścić w internecie dziesiątki optymistycznych artykułów, które przykryły niejako porażkę drugiej osady, też faworyzowanej (przegrała medal o 0.3 sekundy), oraz ostatnie miejsca w finałach dwóch pozostały. Cóż, koniec końców wioślarze tradycyjnie przywiozą do kraju trofeum medalowe, choć liczba ich olimpijskich sukcesów nijak ma się do dorobu z mistrzostw świata.
Osobiście nie przejmuję się kłopotami dziennikarzy, a politykom wręcz życzę, żeby nie mieli się na czym lansować, ale jako sympatyk sportu cierpię z powodu braku sukcesów, tym bardziej, gdy polscy zawodnicy przegrywają w kiepskim stylu. Bo ponieść porażkę w sporcie jest rzeczą ludzką, ale przegrywać regularnie mimo prowadzenia tuż przed końcem (trzy z pięciu porażek koszykarzy 3x3) – naprawdę denerwuje. Podziwiam polską kolarkę, która długo samotnie uciekała peletonowi, ale osłabia mnie, że krótko przed metą stawka ją doścignęła. W sumie, każda z porażek z pierwszych pięciu dni olimpiady jest dla mnie zrozumiała i do przyjęcia, ale ich liczba w połączeniu z brakiem niespodziewanych sukcesów (mowa o medalach, bo piąte miejsce kajakarki górskiej, takie samo specjalistki od taekwondo i siódme judoczki są ich niewątpliwymi sukcesami) po prostu irytuje.
Jesteśmy dużym państwem zaludnionym przez blisko czterdzieści milionów mieszkańców. Tymczasem niewielkie kraje bałtyckie czy Słowenia odnoszą na olimpiadzie znacznie więcej sukcesów. Oczywiście to nie musi być fatum. Może wystarczy po prostu brak oparcia w powszechnej aktywności sportowej obywateli, kiepski system selekcji talentów i szkolenia, słabość ekonomiczna klubów sportowych, wreszcie brak długofalowej polityki wspierania naszych narodowych specjalności, który sprawdza się w nielicznych przypadkach, kiedy zaistnieje, vide męska siatkówka, żużel, skoki narciarskie czy lekkoatletyka. Niestety, sukcesy tylko w pierwszej i ostatniej z tych dyscyplin mogą zachęcić do uprawiania sportu większą rzeszę młodzieży, która, póki co, doskonali się raczej w e-sporcie i to bardzo amatorskim. Dlatego porażkę koszykarzy 3x3 odbieram bardzo osobiście, bo posiadając dziwnym zbiegiem okoliczności tylko jeden kosz na boisku marzyłem, że po ich spodziewanym medalu bez trudu zachęcę uczniów do ćwiczenia tej bardzo widowiskowej dyscypliny sportu.
Wróćmy do fatum. Z olimpiad XXI wieku mam do dzisiaj w pamięci bohaterską walkę polskiego pięściarza w ćwierćfinale igrzysk, kiedy to przegrywając pojedynek minimalnie, jednym punktem, zaczął… bronić rezultatu, który szczęśliwie dowiózł do końca, no i odpadł. Okazało się, że źle zrozumiał okrzyki dochodzące z trenerskiego narożnika. Albo naszą kajakarkę, która wyjmując niepotrzebnie lub zapominając o wyjęciu ręcznika z łódki (nie pamiętam dokładnie) została zdyskwalifikowana za nieregulaminową wagę sprzętu. W Tokio na razie nie ma takich spektakularnych wydarzeń, ale w wielu przypadkach widać było wyraźnie, że perspektywa porażki dosłownie pęta nogi naszym reprezentantom. Brakuje im pewności siebie, która stanowi nieodzowny dodatek do klasy sportowej. Mieli ją polscy złoci multimedaliści: Paweł Nastula, Robert Korzeniowski, Tomasz Majewski czy „Dominatorzy” we wioślarskiej czwórce. Zresztą – odchodząc na chwilę od olimpiady – to samo zjawisko widać w reprezentacji piłkarskiej, która generalnie fatalnie rozgrywa wielkie turnieje, zazwyczaj ponosząc porażkę w meczu otwarcia, po czym zostaje mecz o wszystko i mecz o honor. Z tego schematu wyłamała się dwa razy podczas Mistrzostw Europy, ale właściwie tylko w 2016 roku był to sukces (w tych, które skończyły się niedawno, nic nie ujmując walecznym Słowakom, Polacy całość przegrali w głowach i na boisku już w pierwszym meczu).
Mam wrażenie, że w całym opisywanym tutaj problemie najważniejszą rolę odgrywają nasze narodowe kompleksy. Wdrukowane przez stulecia w głowy poczucie wyjątkowości, ale raczej jako ofiary złego losu niż siedliska mocy i doskonałości. Nie trzeba długo obserwować polskich polityków, by stwierdzić, jak ważne są dla nich symbole sukcesu, choćby tylko na miarę własną, jak pamiętne 1:27 w głosowaniu w Unii Europejskiej. Obserwując polskich sportowców mam wrażenie, że wisi nad nimi takie właśnie fatum – poczucia, że walczą nie tylko o własny sukces, ale również niejako w imieniu Narodu. A to pęta nogi i jakże często prowadzi do porażki. W przypadku olimpiady – gdzie jednak idzie naszym znacząco gorzej niż podczas mistrzostw świata w różnych dyscyplinach sportu, dochodzi jeszcze prawdopodobnie kwestia tzw. emerytur olimpijskich. Dla polskiego sportowca medal igrzysk jest równoznaczny ze spokojem ekonomicznym po zakończeniu kariery. Szczególnie w niszowych dyscyplinach, które na co dzień nie przynoszą wielkich profitów, rzecz bezcenna. I jak tu podejść spokojnie do pojedynku, w którym rozstrzyga się perspektywa przyszłej regularnej wypłaty?!
Snuję te wakacyjno-olimpijskie rozważania nie tracąc z pola widzenia edukacji. Zastanawiam się, co możemy zrobić w szkole, aby pozwolić młodemu pokoleniu uniknąć kompleksów. Z jednej strony wierzę, że każdy kolejny rocznik lepiej zna obce języki i swobodniej czuje się w świecie. Z drugiej strony jednak wciąż pokutuje wizja Polski - Mesjasza narodów. Do tego nawiązuje minister Czarnek, działając na rzecz upowszechnienia wiedzy o żołnierzach wyklętych czy encyklikach Jana Pawła II. Temu służy Rzecznik Praw Dziecka Pawlak dopominający się o wpisanie do programów szkolnych martyrologii dzieci polskich. Generalnie – próbuje się osiągnąć poczucie siły stając do rywalizacji w konkurencjach, które społeczności międzynarodowej zupełnie nie interesują. Na sztandarze – także polskiej edukacji – coraz wyraźniej rysuje się prześmiewcze hasło „Polska mistrzem Polski!”. Tymczasem powodzenie we współczesnym świecie, a już na pewno w Unii Europejskiej, zależy od tego na ile sprawnie będziemy działać w tych dziedzinach, które są na czasie i w cenie, a nie wskrzeszać upiory przeszłości. Z naszego własnego przekonania o moralnej wyższości mogą wziąć się tylko idiotyczne wypowiedzi typu, że niby uczyliśmy Francuzów jedzenia widelcem, a nie szacunek i powodzenie na arenie międzynarodowej. Nawet jeśli sceptycy słusznie zauważają, że nasi partnerzy kierują się przede wszystkim swoimi interesami. Nam też nikt tego nie zabrania, ale niech to nie będą interesy jednej partii politycznej!
Edukacja należy do dziedzin, które w Unii Europejskiej pozostawione zostały całkowicie rządom narodowym. Możemy się ścigać. Proponuję hasło: „Polska mistrzem Europy w edukacji!”. Tylko, na litość boską, niech w tej konkurencji będzie dla nas ważne to samo, co dla naszych partnerów: innowacyjność, mobilność, komunikacja, kreatywność. A z historii – sukcesy, nie tylko wojenne, a nie tylko chwalebne porażki.
Wracając na koniec do kwestii igrzysk. Nie ukrywam, że w moim czarnowidztwie chętnie się pomylę. Niech Polacy zdobędą te 22 medale. No dobrze, 10-11, które ostatnio zawsze udawało się uciułać. Niech zdobywają je nasi zawodnicy, których klasa sportowa i mocne nerwy na to pozwolą. Z przyjemnością przyznam się do pomyłki, a sukcesy sportowców mi ją wynagrodzą.
Chwilowo jednak mam ogromną obawę, że polscy siatkarze, bez wątpienia świetni fachowcy w swojej profesji, po raz kolejny skończą olimpiadę na ćwierćfinale – nie ma bowiem wśród potencjalnych przeciwników żadnego słabego zespołu. Pocieszam się jedynie wiarą w geniusz trenera Heynena, który pokazał już, że polskie kompleksy się go nie imają. Chciałbym, żeby Kubiak i spółka zdobyli medale, a do siatkówki napłynęło jeszcze więcej młodych adeptów tej pięknej dyscypliny, która jest także moją pasją.
Dodaj komentarz
Skomentował Ppp
Dziecko nie rodzi się z kompleksami, a do szkoły idzie z radością a przynajmniej z ciekawością. Potem dowiaduje się, jaka jest prawda i edukację kończy zakompleksiony.
Co było złe w mojej edukacji?
Punktowe ocenianie sprawdzianów – jak się człowiek uczy, a potem do upragnionej „miernej” brakuje mu 1pkt i dostaje „ndst”, o motywacji można zapomnieć.
Ocenianie – wyszedłem ze szkoły z przekonaniem, że nie umiem mówić po angielsku, bo miałem złe oceny. Tym czasem mam kontakt z cudzoziemcami w pracy, jeżdżę na wakacje za granicę i sobie radzę. Brak ocen powoduje, że nie boję się mówić, choć wiem, że nie mówię idealnie. Lepiej jednak mówić źle, niż wcale.
Zwalanie na ucznia winy za niepowodzenia – faktycznie na większość zmiennych uczeń nie ma wpływu lub tylko częściowy. Zauważmy z resztą, że wymagania są dla większości zupełnie nierealistyczne!
Dużo durnej dłubaniny – wiele zlecanych zadań domowych zajmowało masę czasu i sił, ale niczemu nie służyło. Niektórym nauczycielom się wydawało, że uczniom się nudzi – nie brali pod uwagę, że uczeń musi obsłużyć kilkanaście przedmiotów jednocześnie!
Brak perspektywy – wielu rzeczy uczeń się uczy „bo mu każą”, ale nie wie, po co mu to. Pewnego razu spytałem korepetytora, po co mam się czegoś uczyć – stwierdził, że to „bardzo ważne”, ale sam nie wiedział, do czego.
Brak potrzeby – do powyższego pozostaje dodać, że wiele treści uczonych w szkole nie jest potrzebna w życiu. Za to brakuje wielu, które by się przydały.
Brak elastyczności – skoro dany uczeń „nie trawi” jakiejś lektury, to powinien mieć prawo do przeczytania innej, na ten sam temat.
Na tym zakończę, choć mógłbym napisać więcej - komentarz i tak wyszedł długi.
Pozdrawiam.