Blog
Lepszej okazji nie będzie, by zrozumieć!
(liczba komentarzy 15)
Drodzy Rodzice! W ostatnich dniach zwróciliście się do mnie kilkakrotnie, jako dyrektora szkoły, z prośbą o podjęcie działań mających na celu ochronę uczniów przed koronawirusem. Chciałbym skorzystać z okazji, jaką stwarza zagrożenie epidemią, któremu słusznie towarzyszy Wasza ogromna obawa o bezpieczeństwo dzieci. Zamierzam wyjaśnić, dlaczego możliwość skutecznego działania szkoły w kwestach niezwiązanych z dydaktyką (to osobny temat-rzeka) jest, delikatnie mówiąc, ograniczona. Liczę, że w obliczu zagrożenia poświęcicie moim słowom więcej uwagi, niż zazwyczaj.
Przed koronawirusem mieliśmy w szkole inne wyzwania. Mniej dramatyczne. Na przykład, nawracającą co jakiś czas wszawicę. Nieobecną na liście schorzeń zakaźnych, więc niepodlegającą przymusowi działań profilaktycznych. Szkoła, szczególnie w okresie, gdy dzieci zostawiają w szatniach wierzchnie ubrania, czapki i szaliki, jest najlepszym rozsadnikiem zakażenia. Jeden młody człowiek może je przekazać całej klasie. Profilaktyka jest prosta – regularne przeglądy dziecięcych głów, które może robić szkolna pielęgniarka. Potrzebny jest tylko drobiazg, zgoda rodziców. Nigdy nie udało się jej uzyskać od wszystkich! Zazwyczaj bez wyjaśnienia, ale zdarzyło się, że motyw został podany: „Moje dziecko nie lubi tej pani”. I już.
Dzisiaj w szkole rządzą prawa dziecka i rodziców. Nie, nie twierdzę, że jest to źle. Ale twierdzę, że nie mamy żadnego prawnego narzędzia, aby skutecznie skłonić całą rodzicielską społeczność do wspólnego działania. Przypadek banalny: proszę nie wjeżdżać na dziedziniec. „Ja tylko na chwilkę”, „Spieszę się”. Ktoś powie, że jako dyrektor powinienem być stanowczy i z tego dziedzińca samochód pogonić. To znaczy jak? Póki nie ma twardego prawa, mogę tylko perswadować, ewentualnie posunąć się do publicznej awantury, na oczach dziecka. W przypadku samochodu mogę wierzyć, że nikt nie rozpędzi się tak, by stworzyć zagrożenie. Z koronawirusem jest inaczej. Media nagłośniły tuż po warszawskich feriach, jak to niektórzy dyrektorzy szkół niepublicznych zalecili dzieciom wracającym z Chin i Włoch kwarantannę. Nie pisały, na ile dało się to wyegzekwować. Ja też zaleciłem. Zdecydowana większość takich delikwentów do szkoły przyszła, mimo owego zalecenia. Ktoś w mediach epatował się, że proszę, jakie te szkoły niepubliczne rozsądne, wskazując w kontrze samorządowe, publiczne, w których nikt nie próbował nawet takiego rozwiązania. Znając realia pracy dyrektorów takich placówek, wcale się nie dziwię. Nie wolno zabronić dziecku wejścia do szkoły.
W naszej szkole przypomnieliśmy dzieciom zasady mycia rąk i wyjaśniliśmy, dlaczego jest to tak ważne. Szczęśliwie nie brakuje mydła i ręczników jednorazowych. Zgodnie z zaleceniem ogłoszonym przez naszego pana ministra, wywiesimy stosowne instrukcje. Wydezynfekujemy co się da, więcej nawet niż raz dziennie. Będziemy robić wszystko, co znajdzie się w oficjalnie podanych zaleceniach, licząc (beznadziejnie) na rodzicielskie podporządkowanie się apelom i zaleceniom, a egzekwując to, co będzie możliwe do egzekucji na mocy prawa. Od siebie pomodlimy się jeszcze tylko, żeby Polskę ominęła prawdziwa epidemia nowej choroby. Jest na to szansa, bo mobilizacja na całym świecie jest ogromna, a poziom higieny w naszym kraju nie najgorszy. Co do społeczeństwa, żeby sensownie i zgodnie respektować prośby i zalecenia kogoś tak mało ważnego, jak dyrektor szkoły, musi się ono jeszcze bardziej przestraszyć.
Drodzy Rodzice! Na przestrzeni lat dostaliście w szkołach mnóstwo praw dla siebie i swoich dzieci. Godne to i sprawiedliwe. Ale są też koszty, a należy do nich zaburzenie poczucia bezpieczeństwa. Im będzie groźniej, tym bardziej będziecie skłonni podporządkować się autorytarnej władzy. Pal licho koronawirusa; prędzej czy później wygaśnie, jak każda epidemia. Tu jestem delikatnym optymistą. Ale z katastrofą klimatyczną tak łatwo nie pójdzie. Bardzo się boję, że ostateczną ofiarą padnie liberalna demokracja. O szkołach nie warto nawet pisać, bo jak powszechnie wiadomo, są do niczego. No i nie mają żadnego znaczenia politycznego.
Dodaj komentarz
Skomentował Anna
Doskonała wypowiedź! Popieram. Nauczycielka (39 lat pracy) i rodzicielka.
Skomentował Krzysztof
Trafne spostrzeżenia i dosadnie bolesna prawda o prawach, obowiązkach oraz odbiorze polityczno-społecznym szkoły.
Skomentował Ania
W punkt! Brawo!
Skomentował Ewa
Bardzo trafny .Mam takie same odczucia.
Skomentował Anna
Cala prawda!!!!! Zazdroszczę takiego Dyrektora !!!!!!
Skomentował Lidia
Szanowny Panie Dyrektorze,
jestem pod wrażeniem Pana odwagi, by głośno powiedzieć to, o czym wszyscy wiemy, ale z jakiegoś ogłupienia - mówimy tylko między sobą. Ale w jednym się nie zgadzam: nadanie groteskowo wręcz wyolbrzymionych praw uczniom i rodzicom - przy pominięciu obowiązków - sprawiło, że "współpraca rodziców ze szkołą" sprowadza się (o czym wszyscy wiemy) do awantur wszczynanych przez roszczeniowych rodziców, którzy uważają, że skoro chodzili do szkoły, to znają się na uczeniu. Już nie można patrzeć na te "madki", które sprowadzają miłość matczyną do walki z nauczycielami. Wiem, że awanturowanie się z nauczycielami owe kobiety traktują jako dowód, że kochają dziecko i o nie "walczą", więc są "dobrymi matkami". Toż to jest chore ! Rozwalono polską oświatę powolutku, drobnymi kroczkami, choćby tworząc klasy integracyje.Kto ma tyle odwagi, by powiedzieć, że to poroniony pomysł? Przyjmuje się do klas dzieci niedorozwinięte, od nas wymaga się, byśmy mieli umiejętności jak nauczyciele ze szkół specjalnych, którzy studiowali to zagadnienie kilka lat. Któryś minister wymyślił, a my musimy się ciągać z tymi nieborakami. Cierpią na tym zdrowe dzieci, bo przecież "większość musi podporządkować się mniejszości"... Ale to tema rzeka.
Serdecznie pozdrawiam
Lidka (24 lata pracy)
Skomentował Ela
Doskonała wypowiedź.
Skomentował Ola
Monza jeszcze dodac w jakim stanie przychodza dzieci do szkoly. Chore, z wymiotami, hiegunka, kaszlem ale rodzice uparce twierdza, ze w domu zdrowe. Jeden rodzic przykazal dziecku siedziec na lekcjoch w kapturze zeby wysypki nie bylo widac
Inny swiadomie posyl dziecko z rumieniem zakaznym do szkoly bo przeciez dziecko dobrze sie czuje. Mozna dluzej wymieniac...
Skomentował Barbara
Bingo !!!
Skomentował Aloszka
Ma Pan 100% racji. Tylko gówno to kogo obchodzi, a najmniej gostka nazywanego w niektórych kręgach ministrem oświaty.
Skomentował Józef
Sedno sprawy.Nic dodać,nic ująć.
Skomentował Katarzyna
Pani Lidio. Pani jest nauczycielem z dwudziestoletnim stażem pracy. Pisze Pani o dzieciach z klas integracyjnych - upośledzone? ŻAL mi Pani i żal mi tych dzieci, które musi Pani uczyć. Nie jest Pani żadnym nauczycielem, a już na pewno nauczycielem z powołania. Niech się Pani nie męczy i zmieni zawód. Z takim nastawieniem do zawodu nauczyciela, to może lepsza będzie przysłowiowa "kasa w Biedronce".
Skomentował Jarosław Pytlak
@Katarzyna - proszę darować sobie obraźliwe oceny, nawet jeśli nie podoba się Pani pogląd @Lidii. Można się nie zgadzać ze słowami, ale istnieje problem, gdy tzw. specjalne potrzeby edukacyjne dzieci przekraczają możliwości nauczyciela. Po prostu takich dzieci jest coraz więcej. Oczywiście można powiedzieć, to proszę się dokształcić albo pójść na kasę do "Biedronki", ale nie każdy chętnie przyjmie tę pozornie prostą alternatywę. Ja też angażowałem się przed laty do szkoły, a teraz muszę płynnie przestawiać się na zakład opieki psychiatrycznej dla dzieci i dorosłych. Nie jest mi łatwo, choć wielokrotnie w życiu usłyszałem, że jestem nauczycielem z powołania (na pewno jestem nauczycielem ze świadomej decyzji życiowej - pierwszym w historii rodziny). Bez urazy.
Skomentował Ewa
brawo
Skomentował tomek
Określenie "niedorozwinięte" pada z ust nauczycielki! Straszne!
Od kilkunastu lat mamy w szkole klasy integracyjne i regularnie należą do najlepszych...