Blog
W komentarzu do komentarzy - część pierwsza
(liczba komentarzy 4)
Już dawno zauważyłem, że komentarze pod artykułami na blogu lub na fejsbuku są świetnym źródłem inspiracji. Czasem aż szkoda odpowiadać na konkretny wpis, gdy problem jest ciekawy i zasługuje na szersze omówienie. Dlatego ten artykuł i jeszcze kolejny poświęcę dwóm bardzo różnym tematom, bezpośrednio powiązanym z treścią wpisanych komentarzy.
Pierwszy, do którego chcę odnieść się tutaj, dotyczy ostatniego wpisu w „Aktualnościach”, a znalazłem go na fejsbuku. Jedna z dyskutantek napisała mianowicie, między innymi, tak:
(…) Czytam Pana teksty w których neguje Pan wszystko, co zrobiła w oświacie obecna ekipa. WSZYSTKO!!! Nie dostrzega Pan nic pozytywnego. NIC. (…)
Tak kategoryczna i pełna emocji wypowiedź poruszyła nieco moje sumienie, bowiem nie da się ukryć, że w publikacjach skierowanych przeciw reformie Zalewskiej rzeczywiście ograniczam się do krytyki, pomijając pozytywne aspekty działania obecnych władz. Wynika to z przekonania o ogromnej wadze szkód wyrządzonych w ciągu trzech ostatnich lat polskiej edukacji, dla których nie znajduję ani usprawiedliwienia, ani dostatecznej kompensaty. Trwając nadal w tym poglądzie, tym razem jednak – zgodnie z obietnicą daną Komentatorce – spróbuję wskazać pozytywy rządów pani minister Anny Zalewskiej w MEN.
Wycofanie obowiązku szkolnego dla dzieci sześcioletnich
Wiem, że bardzo wiele osób uważa to posunięcie za duży błąd z punktu widzenia potrzeb społeczeństwa i dobra samych małych dzieci. Ja natomiast uważam, że błędem było wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków w taki sposób, jak uczyniono to za kadencji pani minister Hall. Byłem i nadal jestem przekonany, że wyrównywanie szans edukacyjnych i inne korzyści wynikające z wczesnego rozpoczynania edukacji należy rozwiązać upowszechniając opiekę przedszkolną, obejmując ją subwencją państwową.
Zapowiedź cofnięcia reformy „sześciolatkowej” była jednym ze sztandarowych haseł wyborczych PiS i na pewno przyczyniła się do jego zwycięstwa w wyborach 2015 roku. Krótko później podjęto decyzję o cofnięciu sześciolatków do przedszkoli, a nowa formuła – pozostawienie do decyzji rodziców, czy dziecko pójdzie do szkoły w wieku lat sześciu, czy siedmiu, była moim zdaniem najlepszym możliwym sposobem przeprowadzenia tej operacji.
Zmniejszenie subwencji na nauczanie domowe
Nauczanie domowe powinno być i jest trwałym elementem oświatowego krajobrazu. Dostępnym dla rodziców przekonanych o wyższości takiej formy edukacji nad jakąkolwiek inną i mogących poświęcić temu swój czas i energię. Państwo nie wspiera finansowo w tej kwestii rodzin, natomiast dofinansowuje szkoły, które sprawują pieczę nad dziećmi w edukacji domowej, przede wszystkim organizując egzaminy. Kwoty przeznaczone na ten cel były w końcu ubiegłej kadencji na tyle duże, że cały szereg placówek uczyniło z nich poważne źródło dochodu, mając, na przykład, kilkuset podopiecznych z terenu całego kraju. Sam byłem świadkiem egzaminu dla bardzo dużej grupy dzieci, organizowanego podczas wakacji w Warszawie przez szkołę z zupełnie innego miasta.
Zmniejszenie tej subwencji (i dodatkowo ograniczenie możliwości wyboru placówki bazowej do terenu województwa, w którym mieszka dziecko) było moim zdaniem słuszną decyzją. Nie mam nic przeciwko nauczaniu domowemu, ale jeśli państwo zechciałoby wprost wspierać finansowo tę formę edukacji, powinno wypłacać przeznaczone na to kwoty rodzicom, a jeśli szkołom, to jedynie za przeprowadzenie egzaminu, a nie w formie comiesięcznej subwencji.
Rezygnacja z „Naszego Elementarza”, czyli państwowego podręcznika dla klas 1-3
Przygotowanie i wydanie nakładem MEN jednego dla wszystkich uczniów klas 1-3 podręcznika i materiałów dodatkowych do nauki szkolnej było milowym krokiem wstecz, względem praktyki szkolnej pierwszej dekady XXI wieku. Nie chodzi wyłącznie o jego dyskusyjną wartość, ale bardziej o urawniłowkę po latach praktyki dokonywania wyboru przez nauczycieli. Obecny stan rzeczy, czyli wybór podręczników raz na trzy lata spośród oferty kilku wydawców wydaje mi się rozsądnym wyjściem z sytuacji.
Zniesienie sprawdzianu szóstoklasisty
Ten egzamin, który w swoim pierwotnym założeniu miał mieć charakter diagnostyczny na potrzeby każdego ucznia z osobna i poszczególnych szkół, stał się głównym narzędziem układania rankingów podstawówek. Co skutecznie odwróciło uwagę nauczycieli od wielu innych, równie ważnych jak dydaktyka języka polskiego i matematyki aspektów pracy szkoły na tym etapie edukacji.
Tę zmianę oceniam bardzo pozytywnie, żałuję tylko, że przy okazji w ogóle zlikwidowano w ogóle sześcioletnie szkoły podstawowe.
Mniejszy zakres egzaminu po klasie ósmej niż gimnazjalnego
Abstrahując od oceny samego faktu przywrócenia ośmioletniej podstawówki oraz formy i zawartości podstaw programowych, zastąpienie sześcioczęściowego egzaminu-monstrum po gimnazjum, egzaminem obecnie trzy-, a docelowo nawet czteroczęściowym po klasie ósmej, uważam za dobre posunięcie. Szczególnie, że przy ogłaszaniu wyników zaprzestano dodawania statystyk ułatwiających porównywanie szkół z rozmaitymi średnimi, skazując edukacyjnych buchalterów na dokonywanie obliczeń na własną rękę.
Wzmocnienie roli wychowawczej szkoły
Chwilowo są to deklaracje; mam też obawę, że rządowa wizja szkolnego wychowania może objawić się w jedynej słusznej formie, ale co do zasady, to w pełni popieram. Wiele osób wyraża pogląd, że szkoła jest od uczenia, a rodzina od wychowania, to jednak uważam, że rozdzielanie obu tych procesów jest sztuczne. Tyle tylko, że program wychowawczy szkoły nie powinien mieć charakteru państwowego, ale powstawać lokalnie i kolegialnie, dla każdej placówki z osobna. Jest ryzyko, że pan minister Piontkowski posiada inną wizję.
Poza tym, co wymieniłem powyżej, trudno mieć negatywne zdanie o różnych programach wspierania materialnego szkół, takich jak „Aktywna tablica”. Każda forma dodatkowego finansowania, powiązana przy tym nie tylko z zakupami, ale również wymogiem opracowywania i udostępniania materiałów metodycznych i upowszechniania doświadczeń, wydaje mi się godna poparcia.
Są dziedziny, które działały i nadal działają sprawnie, jak na przykład rejestracja i organizacja nadzoru nad wypoczynkiem dzieci i młodzieży. Z perspektywy niemal czterdziestu lat praktyki organizatora obozów i kolonii to, co zależy od MEN, działa naprawdę dobrze.
Nie znam wszystkich aspektów funkcjonowania systemu oświaty, zapewne na pewnych odcinkach wprowadzono rozumne zmiany albo zachowano to, co dotychczas funkcjonowało dobrze. Będę wdzięczny za wpisanie stosownych przykładów w komentarzach przez osoby lepiej zorientowane.
Oddałem tutaj cesarzowi, co cesarskie, ale jak już wspomniałem na początku, ogólny bilans uważam za wielce negatywny. Nie potrafię cieszyć się i chwalić odcinkowych, pozytywnych zmian, gdy widzę ogrom wygenerowanych problemów.
Wraz ze współpracownikami z dyrekcji STO na Bemowie wciąż ogarniamy naszą placówkę, ale czujemy, że wyzwań jest dużo, dużo więcej, niż jeszcze kilka lat temu, a możliwości i środków radzenia sobie z nimi nie przybywa proporcjonalnie. Część problemów jest niezależna od działania władz, wiele jednak wynika wprost z reformy i bez niej można by ich uniknąć. Tak sobie marzę, by szkoła mogła lepiej działać dzięki (mądrym) rozwiązaniom systemowym, a nie pomimo (złych) rozwiązań.
Na pewno byłoby też łatwiej, gdyby przedstawiciele MEN nie zachwalali tak manifestacyjnie i bezkrytycznie wprowadzonych przez siebie zmian, nawet tych, których złe skutki są odczuwane przez bardzo wielu ludzi. Propaganda może budować obraz sytuacji u osób niezorientowanych, ale budzi, delikatnie mówiąc, irytację u tych, którzy z problemami zmagają się na co dzień.
Naprawdę wolałbym chwalić obecny rząd i działania władz oświatowych. Ale nie potrafię. Nie widzę do tego wystarczających podstaw.
Dodaj komentarz
Skomentował Stefania
Komentarz usunięty na prośbę autora.
Skomentował Anna Maria
Komentarz usunięty na skutek utraty kontekstu po wycofaniu innego komentarza.
Skomentował A
Na plus zaliczam likwidację godzin karcianych.
Skomentował Xawer
Ad. "Wycofanie obowiązku szkolnego dla dzieci sześcioletnich"
Pełna zgoda, że to było to właściwe.
Partie w deklaracjach "liberalne" i "lewicowe", dbające o wolności obywatelskie, rozszerzyły przymus państwowy, najpierw o wprowadzenie obowiązkowego roku "zerówki", a później o obniżenie początku obowiązku, nie obniżając jednocześnie wieku jego zakończenia.
Bardzo trafnie dobrał Pan notkę na marginesie o "1984" - w Polsce "liberałowie" wyraźnie hołdują idei "Freedom Is Slavery". Wszystkie władze od dawna robią co mogą, by wdrożyć również hasło "Ignorance Is Strength".
Ad "Zmniejszenie subwencji na nauczanie domowe"
Śródtytuł jest trochę mylący (wyjaśnia Pan to dopiero w rozwinięciu), bo nauczanie domowe nie jest subwencjonowane ani trochę, a wprost przeciwnie, obkładane coraz poważniejszymi restrykcjami, prym wiodła tu min. Hall. Jest to subwencja dla niepublicznych szkół przykrywek, albo gmin, gdzie przykrywkę biurokratyczną dają szkoły gminne. Restrykcje są nieporównywalnie większe, niż w szkolnictwie oficjalnym. W tym ostatnim w najmłodszych klasach każdy jest promowany dalej i nie jest w żaden sposób egzaminowany. Ale nawet siedmioletnie dzieci z nauczania domowego muszą się stawić co roku w jakiejś szkole-przykrywce i zostać przeegzaminowane pod sankcją zmuszenia ich rodziców do oddania dziecka do szkoły.
O ile w pełni się zgadzam z Panem, że szkoły-przykrywki (n.p. te założone przez Katarzynę Hall, po jej odejściu ze stołka ministerialnego) dostawały dużo za dużo, za poświadfczenie prawa do edukacji domowej i wypełnienie raz w roku świadectwa i legitymacji szkolnej, o tyle zupełnie nie rozumiem, dlaczego ograniczenie szkół-przykrywek do obszeru województwa miałoby mieć sens. W małych województwach po prostu trudno znaleźć nieuciążliwą przykrywkę. Znam dziecko i jej matkę, dla których podjechanie raz w roku z Radomia do Warszawy nie jest problemem, a wszystkie miejscowe szkoły albo odmawiały, albo żądały za to dodatkowych pieniędzy. Zresztą jest to kolejny przejaw dyskryminacji edukacji domowej. W końcu można posłać dziecko do systemowej szkoły w innym województwie, ale edukację domową musi przyklepać szkoła lokalna. Abstrahując już od tego, że w ogóle jakaś szkoła musi to przyklepać, zatwierdzić, może się nie zgodzić, egzaminuje takie dziecko częściej, niż tylko matura i egzamin po 8. klasie.
Ad. "rezygnacja z państwowego podręcznika dla klas 1-3"
"chodzi bardziej o urawniłowkę po latach praktyki dokonywania wyboru przez nauczycieli"
Z punktu widzenia rodzica i dziecka, urawniłowka i tak jest obecna i nie robi mu żadnej różnicy, czy konkretny podręcznik musi kupić w wyniku decyzji nauczyciela, rady pedagogicznej, dyrektora szkoły, czy ministra. Przy jednym ogólnopolskim podręczniku było mu nawet łatwiej, bo wcześniej wiedział, co musi kupić i było to tańsze, niż jeden z wielu o niższych nakładach.
Ad. "Zniesienie sprawdzianu szóstoklasisty [...] Mniejszy zakres egzaminu po klasie ósmej niż gimnazjalnego"
Trzeba tylko jasno, wyraźnie i prost powiedzieć, że są to oczywiste konsekwencje likwidacji gimnazjów, a nie działanie niezależne.
Ad. "Wzmocnienie roli wychowawczej szkoły"
"mam też obawę, że rządowa wizja szkolnego wychowania może objawić się w jedynej słusznej formie"
Musi się objawić - to nieuniknione!
O ile szkoły w rodzaju Pana STO są w pełni uprawnione do prowadzenia działań wychowawczych - są świadomie wybierane przez rodziców, którzy akceptują konkretny program wychowawczy (a nawet wobec narzuconej urawniłowki programowej, staje się to głównym czynnikiem ich wyboru), o tyle jakiekolwiek działania wychowawcze szkół państwowych "z rozdzielnika" są nieuprawnione - Konstytucja nakłada obowiązek nauki, a nie poddania się wychowaniu. Co więcej, wyczerpująco pokazywał to już ponad 200 lat temu Thomas Jefferson (dziś łatwiej to ująć w trybie darwinizmu memów), państwo demokratyczne, mające wpływ na wychowanie następnego pokolenia wyborców, musi prędzej, czy później popaść w tyranię: każda aberracja ideologiczna będzie się samoreplikować. Ze względu na samonapędzającą się replikację idei, wychowanie przez państwo w państwach demokratycznych jest dużo groźniejsze, niż w państwach despotycznych.
Przykładem (bez popadania w skrajności) są kraje skandynawskie, gdzie państwowe szkolnictwo wychowujące w ideach socjaldemokratycznych jest czynnikiem utrzymywania się socjaldemokracji przy władzy od kilkudziesięciu lat.