Blog
Wielkie łowy bez przynęty, czyli ruch kadrowy w oświacie
(liczba komentarzy 2)
A więc jednak... Nauczyciele otrzymali podwyżkę wynagrodzeń i to mimo wytykanej przez ministra Czarnka obstrukcji ze strony związków zawodowych. Od maja. Całe 4,4%. Niestety, w praktyce oznacza to rekompensatę za mniej niż jedną trzecią wzrostu kosztów utrzymania, licząc od poprzedniej podwyżki. Można załamać ręce nad mizerią tego, co państwo oferuje za pracę z młodym pokoleniem Polaków, choć ja raczej zastanawiam się, skąd taka nadzwyczajna hojność. W gruncie rzeczy, gdyby płace nauczycieli pozostały zamrożone, zapewne nikt poza nimi samymi nie zwróciłby na to uwagi.
Przedziwne, jak bardzo obojętna dla szerokich kręgów społeczeństwa jest edukacja młodego pokolenia. Szczególnie dla rodziców, którzy powinni być najbardziej zainteresowani jakością kształcenia swoich dzieci. Osobiście sądzę, że tajemnica kryje się w nadmiarze informacji, jakie docierają do ludzi w epoce smartfonów i internetu. Natłok bodźców skutkuje niechęcią lub wręcz niezdolnością do ogarnięcia myślą choćby tylko trochę bardziej złożonej materii.
Przeciętny obywatel niebędący nauczycielem zna system oświaty na tyle tylko, na ile styka się z nim w konkretnej sytuacji swojego dziecka, czasem wnuka. Gdy wszystko idzie (z jego punktu widzenia) dobrze, nie ma powodu do refleksji i angażowania się – w końcu tak wiele spraw konkuruje dzisiaj o uwagę, że możliwość pominięcia jednej jest niezwykle kusząca. Odmiennie to wygląda, gdy pojawiają się problemy. Dziecko nie lubi szkoły. Nie chce się uczyć. Ma konflikt z nauczycielem. Doświadcza przemocy ze strony rówieśników. Nie otrzymuje w szkole oczekiwanej pomocy. I tak dalej. W każdym z tych przypadków nietrudno o wskazanie winnego. Będzie to konkretny nauczyciel, nieudolny lub pełen złej woli, czasem dyrektor, jak wyżej, albo po prostu placówka jako całość. Tak zresztą bywało i dawniej, zmiana dotyczy jedynie skali zjawiska oraz pojawienia się nowych jakościowo problemów. W dużych miastach coraz częściej brakuje nauczycieli określonych specjalności. Dyrektorzy łatają dziury w planie zatrudniając ludzi w nadgodzinach, angażując osoby bez pełnych kwalifikacji, w ostateczności przesuwając zajęcia niektórych przedmiotów na przyszłość, kiedy to może uda się zatrudnić brakującego specjalistę. Ci, którzy jeszcze uczą, częściej niż kiedyś uzyskują zwolnienia lekarskie – pandemia pozostawiła jednak swój ślad w gronie pedagogicznym, w postaci wypalenia zawodowego i problemów zdrowotnych, a finansowa mizeria i fatalna atmosfera społeczna wokół zawodu sprzyjają reakcjom ucieczkowym. W efekcie mnożą się narzekania, że dziecko od kilku tygodni czy miesięcy nie ma lekcji matematyki lub fizyki, na zastępstwa przychodzą nauczyciele bardzo odległych specjalności, a zajęcia wspomagające lub rozwijające zainteresowania pozostają już tylko w sferze pobożnych życzeń.
Wymienione zjawiska, nowe dla rodziców, jako zorientowany w temacie publicysta wieściłem już trzy lata temu. Ich nadejście było oczywiste dla większości ludzi, których zainteresowanie edukacją wykracza poza perspektywę własnego dziecka. Cóż z tego, jeśli grupa to niewielka i konsekwentnie lekceważona przez władze. Natomiast przeciętny rodzic widzi jedynie nieudolność dyrekcji, ewentualnie organu prowadzącego, prowadzącą do naruszenia jego konstytucyjnych uprawnień. Powiązanie zjawiska z radosną twórczością Anny Zalewskiej i Przemysława Czarnka wymagałoby głębszej refleksji, o którą dzisiaj zbyt trudno.
W świetle powyższego podwyżka dla nauczycieli pozornie nie wydaje się konieczna. Do bardziej wytężonej pracy nie skłoni, żadnego problemu nie rozwiąże. Pozwala jednak na ugruntowanie nieogarniającej rzeszy wyborców w przeświadczeniu, że wszelkie zło tkwi w ludziach: nauczycielach i dyrektorach szkół. Nieudolnych i nieskutecznych, mimo że władza wychodzi naprzeciw ich potrzebom. Za stosunkowo niewielkie pieniądze (1,6 mld dodatkowej subwencji) Czarnek et consortes kupili sobie możliwość spokojnego obserwowania rozwoju sytuacji. Odium pogłębiającego się kryzysu spłynie na tych, co na dole.
Powtórzę w tym miejscu za jednym z poprzednich moich artykułów: we wrześniu 2022 roku w warszawskich placówkach oświatowych (a pewnie także w innych dużych miastach) pojawią się tak liczne braki w zatrudnieniu nauczycieli, że żadną miarą nie da się ich załatać. Wobec skali tego zjawiska dotychczasowe kłopoty kadrowe okażą się tylko mizerną zapowiedzią. Minister skwapliwie wskaże nieudolny samorząd jako winowajcę, stawiając siebie w roli dobrodzieja, który przecież przekazał pieniądze na podwyżki. Z kolei władza lokalna będzie oczekiwała maksimum wysiłku i mobilizacji ze strony dyrektorów. Tyle tylko, że chętnych do pracy w zawodzie nauczyciela po prostu zabraknie. A jeśli nawet ktoś się znajdzie, to będzie dopiero… połowa drogi do sukcesu.
Jakość kadr pedagogicznych nigdy nie była zbyt wysoka. Obok pereł tego zawodu zawsze trafiali się ludzie, którzy choćby ze względów osobowościowych nie powinni go wykonywać, i to mimo posiadania stosownych uprawnień. Jest tajemnicą poliszynela, że posiadanie formalnego przygotowania wcale nie musi oznaczać pożądanych umiejętności pedagogicznych i cech nauczyciela. Zawsze była to kwestia na poły loteryjna, weryfikowana w praktyce przez życie. Póki jednak na wakujące miejsca było po kilka osób chętnych, dodatkowy filtr stanowiła intuicja dyrektora placówki. Przy odrobinie doświadczenia już w toku godzinnej rozmowy możliwe było zorientowanie się, co prezentuje sobą kandydat(ka). Potencjalne problemy można też było odczytać z CV w postaci kalejdoskopu miejsc zatrudnienia, zmienianych po każdym roku szkolnym. W obecnej sytuacji, gdy aplikować o pracę będą pojedyncze osoby, dyrektorska intuicja straci swoje znaczenie. Wybór pomiędzy zatrudnieniem nauczyciela potencjalnie problemowego, a brakiem pracownika w ogóle, jest żaden – opcja pierwsza musi zwyciężyć. Do listy szkolnych problemów dojdzie więc jeszcze rosnąca liczba konfliktów personalnych, niezwykle trudnych do rozwiązania na bieżąco. To odczują także dzieci i rodzice.
Nie ma żadnego mechanizmu, który zabezpieczałby przedszkole lub szkołę przed zatrudnieniem osoby, która rozstała się w konflikcie ze swoją poprzednią placówką. Trudno zresztą nawet taki mechanizm sobie wyobrazić, bez naruszenia podstawowych praw pracownika i człowieka. Oznacza to, że na opisanej powyżej, długiej liście problemów z kadrami pedagogicznymi, bardziej eksponowane niż kiedyś miejsce zajmą konflikty wokół osób, które nauczycielami być po prostu nie powinny.
Pozostaje mieć nadzieję, że znajdą się jeszcze placówki, w których nie zabraknie zapału do wychodzenia poza proste przetrwanie. Choć biorąc pod uwagę wysokość przyznanych nauczycielom podwyżek, będą to raczej odosobnione przypadki idealistów, wiernych romantycznej misji zawodu, tak bardzo niedocenianego przez społeczeństwo.
* * *
Jest początek maja. Rozpoczyna się czas wielkich łowów na nauczycieli, które potrwają do końca wakacji, a pewnie jeszcze dużo dłużej. Niestety, wobec braku jakiejkolwiek przynęty, będą one przypominać łowienie ryb za pomocą gołego haczyka...
Dodaj komentarz
Skomentował Edyta
Szanowny Panie,
Nauczyciele (a przynajmniej znakomita większość) nie otrzymają żadnej podwyżki, ponieważ 4,4% ma wzrosnąć kwota średnia wynagrodzeń nauczycieli, a nie kwota minimalnego wynagrodzenia, którą to kwotę większość nauczycieli ma na umowie.
Podejrzewam że wzrost tej kwoty jest związany z faktem, że zatrudnieni zostali nauczyciele z Ukrainy i te 4,4% mają pokryć wydatki na ich pensje.
Stąd też okres obowiązywania tej podwyżki - do końca grudnia 2022.
Także mamy kolejną, sama nie wiem którą manipulację faktami.
Pozdrawiam.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
NIE TYLKO Czarnek&Co jest winien - rząd i samorządy bogatych wielkch miast prowadzą ze sobą w sprawie edukacji kelnerską grę w przerzucanie odpowiedzialności "Kolega!" :-( Vide : https://www.tygodnikprzeglad.pl/priorytety-2/