Blog

Wszyscy tworzymy „polskie piekło”

(liczba komentarzy 2)

   Czy znasz, Drogi Czytelniku, dowcip o polskim piekle? Tak? To posłuchaj.

   W latach II wojny światowej, z uwagi na nadprodukcję grzeszników, diabli musieli uruchomić dodatkowe moce smażenia dusz w smole. Postawiono ogromne kotły, podpisane nazwami poszczególnych nacji, a przy każdym z nich dyżurnego, który widłami spychał w głąb potępione dusze, usiłujące wydostać się na wolność. Pewnego dnia na inspekcję przyszedł sam Lucyfer. Jakież było jego oburzenie, kiedy odkrył, że przy kotle podpisanym „Poland” nie ma strażnika. – Co to za porządki?! – zapytał gniewnie. – Dostojny Lucyferze, tego pilnować nie trzeba. Kiedy któryś z Polaków próbuje uciec, inni zgodnie wciągają go z powrotem!

   Powyższa anegdota zyskała popularność w latach wojny, w Anglii – stąd napis przy kotle „Poland”, a była owocem brytyjskich obserwacji tego, co działo się w emigracyjnym środowisku sanacyjnych polityków. Coś wszakże jest na rzeczy, skoro i dzisiaj potrafimy opowiadać z autoironią, że Polak widzący piękny dom sąsiada nie marzy, by wybudować dla siebie podobny, ale żeby tamtemu się spalił.

   Oczywiście tego typu dowcipy nie muszą się podobać i łatwo mogą posłużyć za przykład tak potępianej przez obecną władzę „pedagogiki wstydu”, czyli niezasłużonego umniejszania wielkości i zasług naszego narodu. Mnie jednak jakoś udaje się godzić poczucie patriotyzmu ze świadomością negatywnych zjawisk, jakie obserwuję w społeczeństwie. A należy do nich, między innym, zawiść i kłótliwość, które można zaobserwować niemal na co dzień, i to niekoniecznie w środowisku politycznym.

   Ostatnio przez media przetoczyła się burza po tym, jak Olga Tokarczuk stwierdziła, że literatura nie jest dla idiotów, a jej książki wcale nie muszą trafić pod strzechy. Wyrazy potępienia padły i z lewej, i z prawej strony, a liczba ludzi czujących potrzebę gniewnego pouczenia pisarki o potrzebie szacunku dla innych, nawet tylko w mojej bańce informacyjnej, okazała się ogromna. Znaleźli się nawet tacy, którzy zapowiedzieli, że nie będą czytać jej powieści…

   Sprawa oczywiście przycichnie, jak wszystko w tym internetowym „życiu intelektualnym”, przykryta przez kolejne paroksyzmy niezmiennie słusznego oburzenia wobec takiego czy innego zjawiska. Olga Tokarczuk sobie poradzi, być może wyciągając naukę, że szczerość nie zawsze jest cnotą. A może i bez tego – bowiem, tak czy inaczej, Nobla za pisarską klasę nikt jej za to nie odbierze. Społeczne oburzenie potrafi jednak rodzić dalej idące skutki.

   Oto niedawno sensację wzbudziło odwołanie Tomasza Lisa z funkcji redaktora naczelnego „Newsweeka”. Po pewnym okresie niedomówień wyjaśniono, że przyczyną były liczne skargi na jego karygodne zachowanie się wobec pracowników. W szeregu pokrzywdzonych publicznie stanęła znana dziennikarka tego tygodnika, Renata Kim. W ciągu kilku dni naczytałem się wielu wyrazów potępienia Lisa. Władza, której jako publicysta dobrze zalazł  za skórę, nie musiała nawet specjalnie szczuć na niego, bo środowisko opozycyjne samo wydało z siebie wystarczająco dużo głosów krytyki. Przecierałem oczy ze zdumienia czytając słowa człowieka, którego mam za rozumnego, że Koalicja Obywatelska powinna przeprosić za korzystanie z poparcia tak podobno zdemoralizowanej osoby, jak redaktor Lis.

   Wobec medialnego grillowania znanego dziennikarza zareagował jego kolega po fachu, a w pewnym momencie podwładny, Wojciech Staszewski. Stwierdził w specjalnym oświadczeniu, że Lis Lisem, ale on osobiście ma jak najgorsze doświadczenia ze sposobem postępowania… Renaty Kim, jako przełożonej. No i bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze, tfu, pełne oburzenia komentarze...!

   Gdzie jest prawda, nie wiem. Na pewno kariera Tomasza Lisa została przerwana. Być może nigdy nie dowiemy się, czy zasłużenie, czy nie. Zdarzają się wyroki sądowe oczyszczające z zarzutów, zawsze jednak po latach, kiedy zainteresowanemu pomaga to tyle, ile umarłemu kadzidło. Być może zasłużył na swój los, nie sądzę jednak, by publiczny lincz był sprawiedliwą karą.

   Jest we mnie wewnętrzny sprzeciw wobec wzmożenia moralnego uderzającego personalnie w różnych ludzi. Redaktor Lis przez dziesięć lat kierował świetnie redagowanym tygodnikiem, który czytałem z prawdziwym zainteresowaniem. Jestem za to wdzięczny. Nie przyznaję mu immunitetu na ewentualne przewiny, ale wolałbym, by ich wyjaśnianie i ewentualne ukaranie odbyło się w sposób przewidziany prawem, a nie głosami rozegzaltowanych internautów.

   Zjawisko mieszania z błotem ludzi zasłużonych i wydarzeń, które wpłynęły na losy narodu albo społeczeństwa, nie jest z pewnością wynalazkiem nowym, ani specyficznie polskim. Z drugiej strony jednak fascynuje mnie i przeraża zarazem łatwość z jaką między Bugiem i Odrą taplamy się w bagnie. Moglibyśmy być dumni z Lecha Wałęsy, powszechnie kojarzonego w świecie z budzącym podziw fenomenem ruchu „Solidarności”, tymczasem widzimy w nim agenta „Bolka” i niezbyt sprawnego, za to zadufanego w sobie prezydenta. Z własnej woli pozbawiamy znaczenia symbol zjawisk historycznych, z których mamy prawo być dumni, bo w wymiarze ludzkim nie okazuje się on wystarczająco idealny. Nie pielęgnujemy dumy z wydarzenia o trudnej do przecenienia roli dziejowej, czyli „okrągłego stołu” z roku 1989, pozwalając dominować narracji narzuconej przez grupę sfrustrowanych i cynicznych polityków, wówczas zupełnie nieważnych. I godzimy się, by określeniem „spisek elit i postkomuny” niszczono wspomnienie działalności wielu szlachetnych ludzi, którzy w owym czasie działali na rzecz narodowego porozumienia. Tym samym zgadzamy się na kultywowany do dzisiaj pogląd, że tylko przelana krew naprawdę uświęca patriotyczne działania. Tymczasem to wierutna bzdura!

   Próbujemy – nie tylko w Polsce – osądzać przodków według współczesnych kryteriów. W imię czystości moralnej niszczymy pamięć ludzi działających w zupełnie innych realiach. Nagle najważniejsze okazuje się, że Jerzy Waszyngton czy Tomasz Jefferson byli właścicielami niewolników. Bulwersujące jest, że papież Jan Paweł II przymykał oczy na wiele nieprawości kościoła katolickiego, w tym najprawdopodobniej na przestępstwa. A Aleksander Macedoński – to wspomnienie niedawnej mojej rozmowy w gronie znajomych - swoimi podbojami siał pożogę i śmierć, więc niesłusznie czcimy go jako jedną z najwybitniejszych postaci w historii. Tymczasem wszyscy wspomniani tutaj – a dodajmy jeszcze mało kryształowego w osobistym charakterze naszego króla Kazimierza, nazwanego później Wielkim, byli w swoich czasach postaciami najwyższego formatu. Jeśli próbujemy je zeszmacić – odbieramy sens także współczesnym, nawet swoim własnym działaniom.

   Niech historia a nie wiec internautów na fejsbuku osądza historyczne postaci. Co do mnie, choć daleko mi do religii, nigdy nie zapomnę otuchy, jaką przynosiły pierwsze wizyty Jana Pawła II w ojczyźnie. Byłem, widziałem i pamiętam. Nie uznaję jego świętości, ale doceniam rolę historyczną człowieka.

   Zauważam, że tendencja do osądzania jest szczególnie żywa po bliższej mi stronie sfery politycznej. Chciałoby się zarazem wygrać wybory i zachować poczucie doskonałości moralnej. Druga strona nie ma takich skrupułów. Może sobie Kazimierz Kujda być prawomocnie osądzonym kłamcą lustracyjnym, ale prezes Kaczyński, który „zna go osobiście”, wie, że to nieprawda i tylko dowód na upadek sądownictwa w Polsce. Moi zacni znajomi oburzają się na niezbyt grzeczną szczerość wypowiedzi Olgi Tokarczuk, tymczasem nie przypominają odpowiednio często słów Mateusza Morawieckiego w kontekście sprzedawania społeczeństwu nawet ewidentnych kłamstw: „Ludzie są tacy głupi, że to działa”.

   Toniemy w bagnie internetowych komentarzy, sądów, pouczeń, których jest w wirtualnej przestrzeni ilość niezmierzona. Tracimy czas i energię na jałowe dywagacje o postępkach różnych ludzi. Dajemy się wpuszczać w tematy, które odciągają uwagę od spraw naprawdę istotnych. Choć w tym akurat artykule występuję w roli Katona, to mam świadomość współudziału w tej szopce. Wierzę wszakże, że nikt mnie z tego bagna nie wyciągnie, podobnie jak żaden rycerz na białym koniu nie spowoduje, że jako społeczeństwo będziemy lepsi. Pozostaje jedynie metoda barona Munchausena – samodzielne wyciągnięcie się za włosy. Nawiasem mówiąc, korzystając z urlopu czynię taką małą próbę. Odstawiłem grę „Candy Crash”, w której udało mi się dojść już do 10 649 poziomu. I jest fajnie. Mam więcej czasu na myślenie, na czytanie, na inne zajęcia. Mam satysfakcję ze skutecznej (póki co) potyczki z pozornie niewinnym uzależnieniem. Podobnie można spróbować odstawić chęć komentowania wszystkich i wszystkiego. Zarówno wrogiego, jak przesłodzonego. Jedno i drugie tak samo zabija rzeczową debatę.

   Powyższe nie oznacza, że zamierzam zamilknąć lub odmawiam komukolwiek prawa do ferowania sądów w odniesieniu do tego, co dzieje się obecnie. Sam krytykuję działania ministra Czarnka i mam za wierutnego kłamcę jego pryncypała, premiera Morawieckiego. Oceniam ich za bieżące, merytoryczne działania, w kontekście wartości, które uważam za ważne. Tymczasem Tomasz Lis został poddany publicznemu linczowi nie za swoją dziennikarską działalność, możliwą do osądzenia przez każdego czytelnika, lecz za postępowanie w relacjach międzyludzkich, o których większość sądzących go nie ma bladego pojęcia. To jest istotna różnica.

   Na zakończenie chciałbym odnieść te rozważania do sytuacji w polskiej edukacji. Jest ona zła, na co sam wielokrotnie zwracałem uwagę. Z drugiej strony jednak uważam, że potępianie w czambuł wszystkiego co jej dotyczy jest niesprawiedliwe, a także przeciwskuteczne. Współczuję wszystkim którzy mają jak najgorsze wspomnienia ze szkoły. Znam jednak również wielu ludzi, także młodych, którzy swoje lata szkolne wspominają bardzo dobrze, a także takich, którzy po prostu zamykają ten okres w swoich wspomnieniach jako doświadczenie, które trzeba było przejść, i które było źródłem życiowej nauki.

   Polską edukację należy poprawić, ale ze świadomością, że nie ma recept idealnych i indywidualne poglądy, a już szczególnie te napędzane internetową egzaltacją, nie stanowią jedynego słusznego patentu na zmianę. Chodzi o to, by nie podkładać drewna pod kocioł, w którym wszyscy się znajdujemy, ale wspólnie poszukiwać sposobu, by się z niego wydostać.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował katarzyna

Chciałabym napisać, jako komentarz "amen', ale słowo to ma konotacje religijne, więc posłużę się kalką językową , oddającą to co chciałabym powiedzieć -"dokładnie tak". Dodałabym w ramach refleksji nad edukacją, że dobra edukacja, to nie ta, która niczego od nikogo nie wymaga. Natomiast dyskusja powinna być otwarta, co z tymi wymaganiami zrobić - oceniać/nie oceniać/kiedy i jak ewentualnie? Co zrobić z informacją zwrotną, aby była dobrym narzędziem, bo np. oceny opisowe na świadectwach klas I-III, nijak się mają do rzeczywistych umiejętności i wiedzy uczniów, przedstawiając je w nadmiernie korzystnym świetle itp., itd.... Może także warto podyskutować o "instytucjonalnym szczęściu", otóż czemu to szkoła i edukacja ma czynić dzieci i młodzież szczęśliwymi lub nie? Czy nie za dużo tej "szkoły" w życiu dziecka i jego rodziny? Zanim zaczniemy reformować (znowu!!!!) szkołę i edukację, może warto podyskutować o jej miejscu społecznym, bo tak rozdętych oczekiwań, jak obecnie nigdy nie spełni. Instytucja do wszystkiego na ogół jest do niczego. Jeśli tego nie ustalimy, to każda reforma, poprawa itp. pójdzie na marne. Może na początek, czym szkoła nie jest i nigdy nie będzie: nie jest zastępstwem rodziny, nawet jeśli czasami ta sztuka się udaje, nie jest instytucją terapeutyczną, jeśli nawet - jak wyżej, nie jest też lekiem na dysfunkcje rodzicielski - nawet gdy je dostrzega. Szkoła jest od uczenia i to powinna robi dobrze, sprawnie i mądrze korzystając z wsparcia psychologicznego, jeśli to potrzebne i konieczne. Usługę opiekuńczo - wychowawczą, po lekcjach, należałoby zorganizować odrębnie, chociaż można w oparciu o infrastrukturę szkolną. To zdecydowanie poprawiłoby funkcjonowanie obu instytucji, a także dało większe możliwości samym dzieciom. Tak rzucam - "na rybkę".

Skomentował Ppp

Bardzo mądry felieton.
Pozdrawiam.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...