Blog
Znikający nauczyciele
(liczba komentarzy 8)
Nie, nie będzie to kolejny tekst o tym, że nauczyciele odchodzą z pracy z powodu niskich zarobków, braku prestiżu, wyzwań przerastających możliwości oraz innych powodów, o których wiele mówi się i pisze w mediach bliższych realiom życia codziennego niż minister Czarnek. Znikanie nauczycieli niejedno bowiem ma imię.
Biorąc udział w jednej z internetowych konferencji miałem okazję usłyszeć z ust pani Anny Stalmach-Tracz, szefowej ośrodka doskonalenia nauczycieli, refleksję zasłyszaną przez nią od pewnej dyrektorki szkoły. Osoba ta wskazała, że jeszcze kilka lat temu liczba członków dużej rady pedagogicznej, wszechstronnie angażujących się w życie szkoły, mogła sięgać nawet połowy składu. Teraz aktywnych na tym polu daje się policzyć na palcach, czasem nawet tylko jednej ręki. Pani Anna nazwała to zjawisko wewnętrznym znikaniem nauczycieli. Nadal są w zespole, ale jakoś tak mniej niż dawniej.
Szkoła ma dziś tak fatalną opinię, że mało kto docenia aktywność tej instytucji na innych polach niż nauczanie. Ba, tradycyjne formy uroczystości szkolnych traktowane są z lekceważeniem lub nawet pogardą, jako bezwartościowy rytuał albo teatr dorosłych, odgrywany z udziałem (i kosztem) uczniów. Na pewno jest w tym odrobina prawdy, ale wspólne świętowanie nadal jest dość naturalną aktywnością społeczną; ponadto w szkołach dzieją się także inne wydarzenia: festyny, konkursy, przedstawienia, imprezy rozrywkowe, często bardzo wartościowe. Za niemal wszystkimi stoi (także) wysiłek nauczycieli. Dodajmy, że z reguły entuzjastów, czyniących to bez osobnego wynagrodzenia.
Czas pandemii zredukował niemal do zera tak rozumianą aktywność społeczności szkolnych, ale powrót do normalności nie przywrócił jej do stanu wyjściowego. Na pewno po części wynika to z ogólnego znużenia, wypalenia – wszyscy w szkołach, młodzi i starzy, wyszli z obostrzeń covidowych mocno poturbowani. Jest jednak również ubocznym efektem obecnej sytuacji kadrowej.
Mówiąc o ponadwymiarowej pracy nauczycieli liczy się przede wszystkim godziny spędzone przy tablicy. Tylko niekiedy dodaje, że idzie za tym również większa liczba prac do sprawdzenia, ocen do wystawienia, dostosowań do przygotowania – a jest to dodatkowy czas, który trzeba poświęcić na pracę. Część nauczycieli dorabia sobie do niskiej pensji poza szkołą, czy to udzielaniem korepetycji, co otoczone bywa odium społecznej niechęci, czy pracą w sklepie albo punkcie usługowym. W wszystkich tych przypadkach nie starcza już pary, by robić coś więcej w macierzystej placówce.
Świadomość powyższego może pomóc lepiej odczytywać informacje o brakach kadrowych w oświacie. W opublikowanym ostatnio zestawieniu pani Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy, odpowiedzialna m.in. za edukację, podała, że w mieście brakuje 2861,73 nauczycieli (ten ułamek to wynik sumowania wakujących kawałków etatu). Poinformowała również o 1790 nauczycielach pracujących na półtora etatu i 2024, którzy pracują jeszcze więcej. Z tym wiąże się efekt domina. Brakuje nauczycieli, więc trzeba ich zastępować innymi. Ci inni – dociążeni obowiązkami – przestają mieć głowę do angażowania się w życie społeczne szkoły, podobnie zresztą, jak stachanowcy wyrabiający mnóstwo nadgodzin. Niemal od razu dadzą się zauważyć lekcje, które prowadzą osoby przysłane na zastępstwo, często specjaliści od zupełnie innych przedmiotów. Dopiero trochę później okaże się, że w szkołach dzieje się już niewiele więcej poza zwykłymi lekcjami, bo mało kto z nauczycieli ma czas, siły i chęci, by to organizować.
Pragniemy mądrej, sensownej edukacji. Póki co, oferujemy jakąś, o ile się uda. Aby mieć nadzieję na lepsze, musimy nie tylko znaleźć nowych adeptów zawodu nauczyciela, ale również odzyskać tych, którzy znikli wewnętrznie. To dodatkowe wyzwanie, z którego warto sobie zdawać sprawę myśląc o jakiejkolwiek przyszłości rodzimego szkolnictwa.
Dodaj komentarz
Skomentował Krystyna
Mam takie nieodparte wrażenie, ze dzieje się źle-dobrze. Źle dla dzieci i młodzieży, która od czasu strajku doświadcza kuli śniegowej kryzysu edukacji. Ale dobrze dla systemu, bo zaczyna być prawdziwy i jego obecny stan odzwierciedla rzeczywistość, a nie jest efektem pracy siłaczem i siłaczy, którzy narzekając robią swoje i tym samym przyzwyczajają władzę do myśli, ze nie jest tak źle. Jest tak jak jest dzisiaj od wielu lat. Nie było tego widać do tej pory, bo siłacze polskiej edukacji byli w stosunku do niej nadopiekuńczy, tym samym zaciemniając jej obraz i hamując rozwój. Teraz przyszło się nam mierzyć z gorzką prawdą na temat systemu, ale z prawdą… Wszyscy jej potrzebowali, żeby przestać wypierać problemy, ale po ich bolesnym doświadczeniu zacząć je realnie rozwiązywać. Do tego jednak musimy dojrzeć i myśle, a nawet mam nadzieję, dojdzie już przy następnym rozdaniu stołków na Wiejskiej.
Skomentował Joanna Zator-Skórska
Dodałabym jeszcze jeden fakt z życia obecnych nauczycieli. Przestali angażować się również we wspólne inicjatywy jak np. święto edukacji. Wyjście na obiad do restauracji z tej okazji okazuje się być problemem. Przestało im zależeć na podtrzymywaniu wspólnych relacji. Przemęczenie i znużenie ciągłą walką z brakiem docenienia ich pracy, wkładania zdrowia w działania niszczy resztki nadzieji na lepsze czasy. Osobiście, nie widzę już optymistycznego zakończenia.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
Specyfika pracy nauczyciela polega na różnorodności zajęć i braku czasowej regularności w ich wykonywaniu - czasem nauczyciel musi być w pracy ponad 12 godzin (dni wywiadówek czy rad pdagogicznych choćby, nie mówiąc o wycieczkach) również w soboty czy w niedziele. I o tym jak i czy zrobi to co trzeba decyduje MORALE czy, nieistnbiejące w Polsce, rozliczanie za końcowe EFEKTY pracy. Ale też ta intensywność pracy w jednych dniach musi być skompensowana w innych. NIE DA SIĘ tego sformalizować. Tymczasem od p.Hall z jej halówkami, Kluzik "Drożdżówki z jej naciskiem na wymuszenie na nauczycielach formalnej pracy opiekuńczej nawet w Sylwestra czy Wigilię alo Czarnka z jego godzinami trwają próby wyciśnięcia przepisami de facto urzędniczego ideału - więcej "siedzeniogodzin" w szkole niezależnie od tego czy są efektywne czy pro forma. No to ten PRZYMUS automatycznie powoduje upadek MORALE - zrobię, co MUSZĘ, ale ani ciutki więcej :-( Na dodatek braki kadry i coraz większa liczba przedmiotów powoduje, że wielu nauczycieli pracuje w kilku szkołach, więc ma ograniczone możliwości angażowania się w każdej :-(
Skomentował Ppp
Fachowo to się nazywa "cicha rezygnacja" i dotyczy nie tylko nauczycieli, tylko wielu ludzi. Zamiast "dawać z siebie wszystko", człowiek robi to, co w umowie od-do i nie przejmuje się resztą. Żadna nowość.
Pozdrawiam.
Skomentował Aaaaaa
Tak właśnie pracuję, od-do jak w umowie, na wszystko poza tym odpowiadam: NIE, w 2 szkołach na przedmiocie ścisłym. Psychicznie czuję się bardzo dobrze, taki luz w głowie, nie zajmuję się tym, co mnie nie dotyczy, nie ratuję systemu ani nie rozwiązuje cudzych problemów, nie jestem psychiatrą, lekarzem, animatorem, reżyserem, biurem podróży, zastępcą dyrektora ani organem prowadzącym. Jestem specjalistą w nauczaniu swojego przedmiotu. Wszystko jest w przepisach i umowie. Opiniami i oczekiwaniami się nie przejmuję, bo wreszcie mam taki komfort psychiczny, że już tego nie oddam. Umiem skończyć pracę i zająć się czymś innym. I w końcu w finansach wszystko działa. Mam nadzieję, że tak dotrwam do emerytury.
Skomentował Zdziwiony
Ja mam takie pytanie: Autor szanowny napisał - "Za niemal wszystkimi stoi (także) wysiłek nauczycieli. Dodajmy, że z reguły entuzjastów, czyniących to bez osobnego wynagrodzenia."
A ja się pytam: bez jakiego osobnego wynagrodzenia??
Bo ja rozumiem to tak: nauczyciel wyrabia przy tzw. tablicy 18 godzin tygodniowo, a właściwie 18*45 minut = 13,5 godzin tygodniowo. Reszta z pełnego etatu, tj. 26,5 godziny tygodniowo to właśnie te pozostałe obowiązki. No i przygotowanie lekcji, ale proszę was: ile czasu potrzeba na przygotowanie lekcji w podstawówce?
Czy zatem nie jest tak, że nauczyciel, który ogranicza swoją aktywność tylko do prowadzenia lekcji wyrabia ledwo 1/3 pełnego etatu??
Skomentował Jarosław Pytlak
Wielce Szanowny @Zdziwiony!
Zacznijmy od wątku pobocznego. Motorniczy tramwaju ma na każdą godzinę, mniej więcej , 15 minut odpoczynku (mniej więcej, bo trasy są różne, a odpoczynek może być tylko na pętli). Jeśli jest w pracy od 4 rano, a zmianę ma o 13.00 (tak bywa), to ile godzin pracuje? 9, czy 9 - 9*15 minut, czyli 6 godz. 45 minut? Otóż to pierwsze. Analogicznie wyliczenie 13,5 godziny jest zatem pozbawione sensu, tym bardziej, że podczas przer międzylekcyjnych zdarzają się dyżury porządkowe a czynności związane z zakończoną lub rozpoczynającą się za chwilę lekcją. Że nie wspomnę o rozmowach z uczniami i innymi nauczycielami, które również się zdarzają. Natomiast jeśli chodzi o 40-godzinny tydzień pracy, to animowanie życia społecznego szkoły raczej nie bywa ujęte w zakresie obowiązków. Skądinąd zgadzam się, że konstrukcja rozliczenia czasu pracy nauczyciela jest zła. Nobel za zaproponowanie dobrej.
Skomentował Aaaaaa
Pan Zdziwiony nadal pozostanie zdziwiony :) Wielu takich, co cynicznie wyliczają każdą minutę cudzej pracy :) Godzina korepetycji 1 na 1 w Warszawie z mojego przedmiotu to co najmniej 150zł ( z uwzględnieniem jdg lub działalności nierejestrowanej). Także zgodnie z przysłowiem: Co głupi straci, tym się mądry wzbogaci :)