Blog

Obyś cudze dzieci wodził (na wycieczki)

(liczba komentarzy 4)

   Zgodnie z wcześniejszą obietnicą w tym felietonie zabiorę Czytelnika na szkolną wycieczkę. Fikcyjną, ale stanowiącą kompilację autentycznych okoliczności, wydarzeń i problemów, które w jakimś momencie stały się udziałem moim albo moich znajomych. Z góry uprzedzam, że będzie też trochę dygresji.

   Zanim wyruszymy, przyjdzie najpierw znaleźć chętnych uczestników.

   Z tej kwestii ja osobiście jestem w doskonałej sytuacji. W warszawskiej szkole społecznej mogę niemal w ciemno założyć, że pojadą wszyscy uczniowie z dowolnej klasy, albo wystarczająco duża  grupa, jeżeli impreza będzie ogólnoszkolna. W rozsądnych granicach nie ma tutaj problemu wydolności finansowej rodziców, a dodatkowo w przypadkach awaryjnych budżet naszej placówki przewiduje możliwość pomocy potrzebującym. Kłopotem może być co najwyżej doproszenie się o wpłatę w wyznaczonym terminie, ale i to po trosze na własne życzenie, bowiem chociaż rozum nakazuje w przypadku opóźnienia po prostu skreślać ucznia z listy wycieczkowiczów, to pedagogiczne serce nierozsądnie podpowiada wyrozumiałość. A zatem, jako się rzekło, ja w szkole społecznej mam dobrze, jednak w harcerstwie i bardzo wielu innych szkołach niedobór funduszy często stanowi poważną przeszkodę, którą już na starcie musi pokonać organizator imprezy.

Więcej...

To nasze państwo zawiodło!

(liczba komentarzy 1)

   Ci, którzy śledzą moje ostatnie wpisy zapewne zauważyli, że jakkolwiek bardzo poruszyła mnie tragedia na obozie harcerskim w Suszku, powstrzymałem się od komentowania okoliczności i przebiegu samego wydarzenia. Owszem, w spontaniczny sposób dałem wyraz swojemu współczuciu dla kadry obozu, chcąc zwrócić uwagę na tragedię tych ludzi, pozostającą w cieniu nieszczęścia, które dotknęło ofiary. Sam wiem, jak ciąży odpowiedzialność za innych, nawet gdy wszystko idzie dobrze, a co dopiero w obliczu tragedii. W drugim wpisie natomiast zwróciłem uwagę na możliwe następstwa tego kataklizmu dla wszystkich organizatorów obozów, kolonii, a nawet wycieczek szkolnych. Tego, że spotęguje on i tak ogromny już lęk rodziców o bezpieczeństwo dzieci. Minimalne obecnie zaufanie społeczne zmaleje jeszcze bardziej.

Więcej...

Pokłosie kataklizmu w Suszku

(liczba komentarzy 2)

   Jak na razie, od tragedii na obozie harcerskim w Suszku minęło bardzo niewiele czasu i wciąż nie mam w sobie gotowości, by w jakiś spójny sposób odnieść się do okoliczności, przebiegu i bezpośrednich następstw tego wydarzenia. Zresztą, chyba nie czuję już takiej potrzeby, bowiem mogę z czystym sumieniem zarekomendować lekturę bloga druha podharcmistrza Roberta Zapory (http://mikroharcerstwo.blog.pl/2017/08/16/czasem-lepiej-nie-walczyc/), który wypowiedział się w tej sprawie w sposób wyważony, kompetentny i w duchu bardzo bliskim moim poglądom. Zachęcam też do poczytania komentarzy pod jego wpisem, w większości pełnych troski o możliwe skutki kataklizmu, choćby dla działalności harcerskiej, ale również dla postępowania rodziców, którzy mogą teraz obawiać się wysyłania dzieci na letnie obozy.

Więcej...

Wyznanie z nutą egzaltacji. Ale jest dobry powód!

(liczba komentarzy 8)

   Zawsze czułem się doceniony. To piękne uczucie i niezwykle motywujące.

   Wyrazy uznania miewały swój wymiar materialny. Jako nauczyciel zostałem odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Jako instruktor harcerski – Srebrnym Krzyżem „Za zasługi dla ZHP”. Jako działacz Społecznego Towarzystwa Oświatowego – Złotą Odznaką STO. Jako dyrektor szkoły wreszcie – milionem uśmiechów i uścisków ręki, uczniów, ich rodziców oraz pracowników, no i trwającym już blisko trzy dekady zaufaniem ze strony organu prowadzącego. Czegóż więcej mógłbym w życiu oczekiwać?! A jednak coś się jeszcze znalazło...

Więcej...

Nauka programowania w szkole? Owszem, ale...

(liczba komentarzy 1)

   Zaiste, głęboka jest wiara w skuteczność masowej edukacji.

   Stanowi ona pamiątkę dawnych, dobrych czasów, kiedy to, co wykładano w całym kraju z ambony, a w późniejszych latach zza szkolnej katedry, wprost przekładało się na światopogląd i zasób wiedzy przeciętnego zjadacza chleba. Jest też owa wiara wyrazem słusznego przekonania, że jeśli współczesny młody człowiek spędza w placówce oświatowej kilkadziesiąt godzin tygodniowo, to nawet w epoce internetu jakaś część tego, co mu się tam zaserwuje, nieuchronnie pozostanie w jego głowie. Dlatego niemal każde państwo, bez względu na ustrój, niezmiennie dba o właściwy dobór treści nauczania. Przy czym słowo "właściwy" jest tutaj kluczowe – z politycznego i światopoglądowego punktu widzenia.

Więcej...

Kot żywy i martwy, czyli paradoksy w wydaniu szkolnym

(liczba komentarzy 7)

   Chyba żadne społeczeństwo na świecie nie jest w pełni zadowolone ze stanu swojego systemu edukacji. Nawet Finowie, powszechnie podziwiani za osiągnięcia w dziedzinie oświaty, właśnie wprowadzają nowe rozwiązania, wychodząc w ten sposób naprzeciw wyzwaniom współczesności. Stan niezadowolenia w tej kwestii można więc uznać za zupełnie normalny i nie przejmować się nim, rozumiejąc, że bezwładność każdego wielkiego systemu siłą rzeczy powoduje jego zacofanie I oporność na zmiany, co nieuchronnie skutkuje frustracjami.

   Jest wszakże system szkolny nie tylko złożoną strukturą, ale także sumą jednostkowych działań, inicjatyw, rozwiązań, czynionych często także obok lub nawet wbrew obowiązującym regulacjom. Mnogość owych aktywności powoduje, że świat edukacji jest bogaty, otwiera pole do popisu artystom pedagogiki, dostarcza inspirację tym, którzy mają ambicję osiągnąć cokolwiek w zawodzie nauczyciela, i last but not least całkiem dobrze służy niemałej grupie młodych ludzi. Jeśli więc odrzucimy na chwilę marzenia o wielkim, wszechogarniającym systemie wiecznej edukacyjnej szczęśliwości, łacno zrozumiemy, że prawdziwym kapitałem społecznym w oświacie jest ludzka aktywność w skali mikro, którą warto na wszelkie sposoby inspirować i wspierać.

 

Więcej...

Let It Be!

(liczba komentarzy 3)

Wszystko zaczęło się z górą dziesięć lat temu, kiedy to moja nastoletnia przyboczna w drużynie harcerskiej na jakieś obozowe polecenie służbowe – nie pomnę już, co to była za sprawa, ale na pewno banalna, rutynowa – odpowiedziała z urazą w głosie „Dlaczego mam to robić, jeśli nie chcę?!”. Z perspektywy czasu uznaję, że był to dla mnie pierwszy sygnał głębokiej zmiany w postawie młodego pokolenia, której nową istotę najlepiej oddaje tytuł jednej z piosenek Beatlesów: „I Me Mine”.

Więcej...

O dobrych nauczycielach i anachronizmie sposobu ich kształcenia

(liczba komentarzy 7)

   Jestem już po debacie, do której jak raz szykowałem się tworząc poprzedni wpis na blogu. Poza tym, że atmosfera była bardzo miła i merytoryczna, to całość odebrałem raczej frustrująco. Nawet nie dlatego, że dyskusja uparcie ciążyła w kierunku funkcjonowania rodziców w szkole, a „radzenie sobie” z nimi urosło do rangi jednej z najbardziej pożądanych kwalifikacji nauczyciela. Nie dlatego również, że zaproszona na spotkanie młoda nauczycielka, niedawna absolwentka Wydziału Pedagogicznego, swoją wypowiedzią uprzytomniła wszystkim, że nie tylko rodzice, ale i koleżanki i koledzy z pracy mogą być źródłem problemów i frustracji. Bardziej uderzyła mnie raczej systemowa beznadziejność sytuacji. Możemy rozmawiać o kształceniu nauczycieli do upojenia, a i tak jego kształt będzie w dużej mierze zależny od programów, a te ustala państwo (czytaj: urzędnicy). Również rekrutacja kandydatów nie może (w uczelniach państwowych, z powodu odgórnie ustalonych zasad) lub nie chce (w uczelniach prywatnych, bo tu decyduje zasobność portfela) uwzględniać predyspozycji do zawodu. Mogę ze swej strony dzielić się dobrymi doświadczeniami w pracy z nauczycielami, a i tak każdy dyrektor szkoły publicznej powie mi, że mam łatwo, bo pracuję w placówce niepublicznej. I będzie miał swoją rację. Możemy wreszcie snuć wizje idealnego przygotowania kandydatów do pracy w szkole, ale przecież placówka oświatowa nie jest enklawą wyjętą ze społeczeństwa, w którym króluje lęk (o przyszłość, o zdrowie, o pracę, o dzieci, o co tam jeszcze chcecie), brak zaufania i egoizm, pracowicie budowany na gruzach fałszywego (podobno) kolektywizmu z czasów poprzedniego ustroju. Z tych wszystkich powodów wyszedłem z debaty mocno sfrustrowany, choć nie żałuję poświęconego czasu. Braku wizji, jak coś zmienić ku lepszemu w skali makro nie zastąpi przekonanie, że najważniejsze dzieje się w konkretnych placówkach. Niestety, ułomności systemu determinują działania wszystkich, ale gotowość mozolnego poszerzania zakresu swobody, czyli oddolnego zmieniania oświaty, mają w sobie tylko nieliczni. W końcu mało kto lubi kopać się z koniem.

   Tyle refleksji na gorąco, a teraz obiecany dalszy ciąg myśli o kształceniu dobrych nauczycieli. Co oznacza określenie „dobrych”? Gdzie kryją się najbardziej pożądane kwalifikacje do tego zawodu?

 

Więcej...

Rozmyślania o kształceniu nauczycieli

(liczba komentarzy 3)

   Zostałem zaproszony do udziału w debacie panelowej pt. „Przygotowanie do zawodu nauczyciela – realia > dylematy > wyzwania”, organizowanej wspólnie przez Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego i kilka organizacji pozarządowych. Gospodarz godny, temat dla długoletniego dyrektora szkoły bliski, więc zaproszenie przyjąłem i zacząłem myśleć, co by tu mądrego powiedzieć. Od lat śledzę jednak debatę publiczną na temat edukacji, w tym dość powszechny lament nad poziomem przedstawicieli tego zawodu. Mam wiele obserwacji dotyczących pracowników własnej placówki oraz innych nauczycieli, spotykanych przy okazji różnych imprez, a także przemyślenia dotyczące zmian zachodzących w świecie, które nieuchronnie wpływają (a przynajmniej powinny) na kształt edukacji szkolnej.

   Rozmyślania nad tematyką debaty przywiodły mnie do wniosków po części zaskakujących. Postanowiłem więc zapisać niektóre myśli, zarówno dla klarowności planowanej wypowiedzi, jak ku pożytkowi czytelników bloga, wśród których zdarzają się osoby potencjalnie zainteresowane jakością kadr nauczycielskich.

Więcej...

Szkoła bez ocen?

(liczba komentarzy 5)

   Mój szanowny kolega, Iwo Wroński, dyrektor Zespołu Szkół STO im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, opowiedział niedawno historię, której istotę przytoczę tutaj z pamięci. Otóż swego czasu miał uczennicę, która po ukończeniu z sukcesem pierwszej klasy liceum postanowiła przejść na… nauczanie domowe. Swojej decyzji nie motywowała bynajmniej niezadowoleniem ze szkoły, a wręcz przeciwnie, otwarciem jej oczu w liceum na bezkres możliwości, jakie przynosi życie. Doszła jednak do wniosku, że na realizację programu nauczania poza szkołą wystarczą trzy godziny samodzielnej pracy dziennie, a zaoszczędzony czas będzie mogła poświęcić na rzeczy naprawdę (dla niej) ważne – własny rozwój w różnych dziecinach, działalność społeczną, wolontariat etc.

   Eksperyment się powiódł, dziewczyna terminowo i z powodzeniem zdała maturę, a jedyny błąd, jaki w kontekście całej historii potrafiła wskazać, to niewłaściwe oszacowanie czasu potrzebnego na zrealizowanie w domu programu nauki szkolnej. Wystarczyło półtorej godziny dziennie...

Więcej...

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...